Myślę, że to już umarło. Chyba nie ma co czekać, na następne posty z opowiadaniem. Trzymajcie się ciepło. I zrozumcie.
Julia
poniedziałek, 6 listopada 2017
niedziela, 17 kwietnia 2016
Rozdział 22 "- No tak, tak. Czas wreszcie pobawić się w dziewczynkę."
...
Brak mi słów. Nie mam nic na swoją obronę, chyba tylko tyle, że nie potrafiłam nic sklecić przez ten cały czas. Próbowałam kilka razy, ale nigdy nie skutkowało to skończonym tekstem. Aż do dziś.
Taka rozgrzewka przed jutrzejszą rozprawką (trzymajcie kciuki).
Przepraszam, że musieliście tak długo czekać.
Dziękuję, za ciepłe słowa od WAS. Jesteście najlepsi!
Nie wiem, jak dalej potoczy się historia tego bloga, ale obiecuję, że to nie jest ostatni rozdział.
Na pewno doczekacie się balu, a co z resztą historii... Zobaczymy.
Po prostu nie chcę pisać czegoś na siłę. Dzisiaj, akurat naszła mnie taka ochota i aż sama jestem zdziwiona, że wstawiam rozdział.
Mam nadzieję, że zrozumiecie, jeśli urwę opowieść po balu...
Nie wiem jeszcze, jak będzie. Nie chcę niczego obiecywać.
Jeszcze raz dziękuję za wasze wsparcie. Szczególnie podziękowania dla:
- Juna Snape
- Vayentha
- Alissa Arille
- Ray of Light (przepraszam najmocniej)
Trzymajcie się ciepło i miłego czytania!
Nie jest to szczyt moich umiejętności, ale nareszcie coś jest (tak żałośnie to brzmi)
PRZEPRASZAM JESZCZE RAZ!
wasza Julu
ps.1 Dziękuję Misi, która również napisała co nieco.
ps.2 Błędy poprawię później :)
Wybaczycie?
__Anka___________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
W czwartkowy poranek wstawało mi się naprawdę wyśmienicie. Za oknem prószył śnieg, co mnie wcale nie zdziwiło, gdyż opady w tym miesiącu miały być bardzo obfite.
Początek tygodnia minął mi bardzo szybko, głównie na nauce i odrabianiu lekcji, bo na bal trzeba przecież zasłużyć. No właśnie, bal! Mój pierwszy w życiu szkolny bal! Byłam podekscytowana od samego ranka, zaraz gdy podniosłam powieki. Ubrałam się szybko i jak zwykle koło 7 wyszłam do szkoły. Lekcje tego dnia były skrócone i trwały tylko do 11:30. Przed klasą spotkałam Meridę, która uścisnęła mnie na powitanie.
- I jak tam? Podekscytowana?
- Bardzo, chyba jak nigdy. - Uśmiechnęłam się. - I co z Jackiem? Namówiłaś go?
- Tak, obiecał, że przyjdzie. Teraz mam go w szachu, wie, że musi nam się odpłacić za ten cholerny wyjazd, więc jestem pewna, że się zjawi. A co z... no wiesz. Z Astrid?
Wzruszyłam ramionami. Blondynka w ostatnim tygodniu pojawiała się sporadycznie w szkole i ani razu nie zaszczyciła mnie nawet pogardliwym spojrzeniem.
- Co z Czkawką? - Zmieniłam temat.
- Aaaa pojechał dzisiaj z ojcem po jakieś części do warsztatu. Ale nie martw się, na pewno wróci i zdąży po ciebie przyjść. Nie jest aż taką ciotką. - Uśmiechnięta twarz Meri była naprawdę pocieszna.
Lekcje minęły nam bardzo szybko. Ani się nie spostrzegłyśmy, a już opuszczałyśmy szkołę. Miałyśmy plan, że Merida przyjdzie do mnie i tam się przygotuje, ale zadzwoniła jej mama i poprosiła o zajęcie się braćmi, więc dziewczyna musiała niestety iść do domu.
Ja też wróciłam do siebie. Tata o dziwo siedział na kanapie i w skupieniu przeglądał jakiś magazyn.
- Nie w garażu? - Cmoknęłam go w policzek.
- Nie. Dzisiaj mam wolne. Kiedy wychodzisz, Mała?
- Czkawka ma po mnie przyjść koło 17:30.
- Nie potrzebujesz podwózki? - Śledził mnie wzrokiem, gdy rozbierałam buty i kurtkę.
- Nie. Czkawka już ponoć wszystko załatwił.
- To dobrze. Cud chłopak z tego Czkawki. - Tata wrócił do czytania gazety.
Weszłam do kuchni, żeby ugotować sobie jakiś lekki lunch.
- Gdzie mama? - Krzyknęłam, wyjmując garnek z szuflady.
- Jeszcze w pracy. Wróci za cztery godziny.
Otworzyłam lodówkę i chwyciłam pierwszy lepszy słoik z jakąś zupą. Dzisiaj wypadło na pomidorową. Czerwona zawartość szklanego pojemnika wylądowała najpierw w garnku, a potem w moim żołądku. Jak zwykle wsadziłam brudne naczynia do zmywarki.
Czułam jak z każdą minutą moje podekscytowanie rosło. Bal, bal, bal! Zakręciłam się kilka razy w okół własnej osi.
- A ty co taka wesoła? - Tata stał oparty o futrynę drzwi.
- No tato... Przecież wiesz. - Podbiegłam i wtuliłam się w jego ramiona.
Zawsze tak robiłam, gdy byłam nieco mniejsza. Moje zachowanie wcale go nie zdziwiło, pogłaskał mnie tak, jak zawsze.
- Aż tak cię zachwyca cały ten bal?
- Uh... Tak. - Wypuściłam powietrze w jego koszulkę.
- To w sumie zabawne, jak byłyście małe i organizowałyście z Elsą, jakieś imprezy dla nas, to ona zawsze była gwiazdą, a ty najczęściej jej pomocnikiem. Kiedyś przygotowałyście bal. Elsa nazwała go środowym balem i jak pewnie się domyślasz odbywał się on z okazji, że była środa. I pamiętam jak dziś, że zaprosiłem cię do tańca, a ty odmówiłaś, tłumacząc, że jesteś starostą balowym i nie wypada ci tańczyć na własnej imprezie. - Tata uśmiechnął się pod nosem.
- Pamiętam! To prawda, nigdy nie lubiłam tych "babskich" zajęć.
- Kiedyś bawiłaś się w śmieciarza. Wstałaś wcześnie rano, żeby zdążyć przed przyjazdem śmieciarki i przyniosłaś wszystkie kosze sąsiadów na nasze podwórko. Dostałem później karę, za przekroczenie ilości produkowanych śmieci.
Oderwałam się od taty.
- Dobra, koniec pogaduszek. Muszę się szykować.
- No tak, tak. Czas wreszcie pobawić się w dziewczynkę. - Mrugnął do mnie z przekąsem.
Zabrałam torbę i ruszyłam do pokoju.
- Ania! - Zatrzymał mnie w połowie schodów.
- No?
- O której zamierzasz być z powrotem?
- Nie mam pojęcie. - Wróciłam na dół.
- Bo my z mamą wychodzimy dzisiaj do kina...
Zastygłam w bezruchu.
Tata zainteresował się nagle swoimi stopami.
- Do kina? - Powtórzyłam głupio.
- No tak, tak, do kina. Nic ciekawego... Jakiś filmy, historyczny. Mama pewnie będzie narzekać...
- Spodoba jej się, że w ogóle zabierasz ją na wspólny wieczór. Przemilczy ten film historyczny, zobaczysz. - Poklepałam tatę po ramieniu. - A co do powrotu, to pewnie późno. Impreza kończy się o 22:30. Czkawka mnie odwiezie.
- No dobrze. Będziemy się jeszcze dogadywać w trakcie.
Brak mi słów. Nie mam nic na swoją obronę, chyba tylko tyle, że nie potrafiłam nic sklecić przez ten cały czas. Próbowałam kilka razy, ale nigdy nie skutkowało to skończonym tekstem. Aż do dziś.
Taka rozgrzewka przed jutrzejszą rozprawką (trzymajcie kciuki).
Przepraszam, że musieliście tak długo czekać.
Dziękuję, za ciepłe słowa od WAS. Jesteście najlepsi!
Nie wiem, jak dalej potoczy się historia tego bloga, ale obiecuję, że to nie jest ostatni rozdział.
Na pewno doczekacie się balu, a co z resztą historii... Zobaczymy.
Po prostu nie chcę pisać czegoś na siłę. Dzisiaj, akurat naszła mnie taka ochota i aż sama jestem zdziwiona, że wstawiam rozdział.
Mam nadzieję, że zrozumiecie, jeśli urwę opowieść po balu...
Nie wiem jeszcze, jak będzie. Nie chcę niczego obiecywać.
Jeszcze raz dziękuję za wasze wsparcie. Szczególnie podziękowania dla:
- Juna Snape
- Vayentha
- Alissa Arille
- Ray of Light (przepraszam najmocniej)
Trzymajcie się ciepło i miłego czytania!
Nie jest to szczyt moich umiejętności, ale nareszcie coś jest (tak żałośnie to brzmi)
PRZEPRASZAM JESZCZE RAZ!
wasza Julu
ps.1 Dziękuję Misi, która również napisała co nieco.
ps.2 Błędy poprawię później :)
Wybaczycie?
__Anka___________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
W czwartkowy poranek wstawało mi się naprawdę wyśmienicie. Za oknem prószył śnieg, co mnie wcale nie zdziwiło, gdyż opady w tym miesiącu miały być bardzo obfite.
Początek tygodnia minął mi bardzo szybko, głównie na nauce i odrabianiu lekcji, bo na bal trzeba przecież zasłużyć. No właśnie, bal! Mój pierwszy w życiu szkolny bal! Byłam podekscytowana od samego ranka, zaraz gdy podniosłam powieki. Ubrałam się szybko i jak zwykle koło 7 wyszłam do szkoły. Lekcje tego dnia były skrócone i trwały tylko do 11:30. Przed klasą spotkałam Meridę, która uścisnęła mnie na powitanie.
- I jak tam? Podekscytowana?
- Bardzo, chyba jak nigdy. - Uśmiechnęłam się. - I co z Jackiem? Namówiłaś go?
- Tak, obiecał, że przyjdzie. Teraz mam go w szachu, wie, że musi nam się odpłacić za ten cholerny wyjazd, więc jestem pewna, że się zjawi. A co z... no wiesz. Z Astrid?
Wzruszyłam ramionami. Blondynka w ostatnim tygodniu pojawiała się sporadycznie w szkole i ani razu nie zaszczyciła mnie nawet pogardliwym spojrzeniem.
- Co z Czkawką? - Zmieniłam temat.
- Aaaa pojechał dzisiaj z ojcem po jakieś części do warsztatu. Ale nie martw się, na pewno wróci i zdąży po ciebie przyjść. Nie jest aż taką ciotką. - Uśmiechnięta twarz Meri była naprawdę pocieszna.
Lekcje minęły nam bardzo szybko. Ani się nie spostrzegłyśmy, a już opuszczałyśmy szkołę. Miałyśmy plan, że Merida przyjdzie do mnie i tam się przygotuje, ale zadzwoniła jej mama i poprosiła o zajęcie się braćmi, więc dziewczyna musiała niestety iść do domu.
Ja też wróciłam do siebie. Tata o dziwo siedział na kanapie i w skupieniu przeglądał jakiś magazyn.
- Nie w garażu? - Cmoknęłam go w policzek.
- Nie. Dzisiaj mam wolne. Kiedy wychodzisz, Mała?
- Czkawka ma po mnie przyjść koło 17:30.
- Nie potrzebujesz podwózki? - Śledził mnie wzrokiem, gdy rozbierałam buty i kurtkę.
- Nie. Czkawka już ponoć wszystko załatwił.
- To dobrze. Cud chłopak z tego Czkawki. - Tata wrócił do czytania gazety.
Weszłam do kuchni, żeby ugotować sobie jakiś lekki lunch.
- Gdzie mama? - Krzyknęłam, wyjmując garnek z szuflady.
- Jeszcze w pracy. Wróci za cztery godziny.
Otworzyłam lodówkę i chwyciłam pierwszy lepszy słoik z jakąś zupą. Dzisiaj wypadło na pomidorową. Czerwona zawartość szklanego pojemnika wylądowała najpierw w garnku, a potem w moim żołądku. Jak zwykle wsadziłam brudne naczynia do zmywarki.
Czułam jak z każdą minutą moje podekscytowanie rosło. Bal, bal, bal! Zakręciłam się kilka razy w okół własnej osi.
- A ty co taka wesoła? - Tata stał oparty o futrynę drzwi.
- No tato... Przecież wiesz. - Podbiegłam i wtuliłam się w jego ramiona.
Zawsze tak robiłam, gdy byłam nieco mniejsza. Moje zachowanie wcale go nie zdziwiło, pogłaskał mnie tak, jak zawsze.
- Aż tak cię zachwyca cały ten bal?
- Uh... Tak. - Wypuściłam powietrze w jego koszulkę.
- To w sumie zabawne, jak byłyście małe i organizowałyście z Elsą, jakieś imprezy dla nas, to ona zawsze była gwiazdą, a ty najczęściej jej pomocnikiem. Kiedyś przygotowałyście bal. Elsa nazwała go środowym balem i jak pewnie się domyślasz odbywał się on z okazji, że była środa. I pamiętam jak dziś, że zaprosiłem cię do tańca, a ty odmówiłaś, tłumacząc, że jesteś starostą balowym i nie wypada ci tańczyć na własnej imprezie. - Tata uśmiechnął się pod nosem.
- Pamiętam! To prawda, nigdy nie lubiłam tych "babskich" zajęć.
- Kiedyś bawiłaś się w śmieciarza. Wstałaś wcześnie rano, żeby zdążyć przed przyjazdem śmieciarki i przyniosłaś wszystkie kosze sąsiadów na nasze podwórko. Dostałem później karę, za przekroczenie ilości produkowanych śmieci.
Oderwałam się od taty.
- Dobra, koniec pogaduszek. Muszę się szykować.
- No tak, tak. Czas wreszcie pobawić się w dziewczynkę. - Mrugnął do mnie z przekąsem.
Zabrałam torbę i ruszyłam do pokoju.
- Ania! - Zatrzymał mnie w połowie schodów.
- No?
- O której zamierzasz być z powrotem?
- Nie mam pojęcie. - Wróciłam na dół.
- Bo my z mamą wychodzimy dzisiaj do kina...
Zastygłam w bezruchu.
Tata zainteresował się nagle swoimi stopami.
- Do kina? - Powtórzyłam głupio.
- No tak, tak, do kina. Nic ciekawego... Jakiś filmy, historyczny. Mama pewnie będzie narzekać...
- Spodoba jej się, że w ogóle zabierasz ją na wspólny wieczór. Przemilczy ten film historyczny, zobaczysz. - Poklepałam tatę po ramieniu. - A co do powrotu, to pewnie późno. Impreza kończy się o 22:30. Czkawka mnie odwiezie.
- No dobrze. Będziemy się jeszcze dogadywać w trakcie.
Skierowałam się w stronę schodów, by po chwili znaleźć się już na górze.
Mój pokój zwykle znajdował się w nienagannym stanie. Preferowałam raczej ład i porządek. Tak było i teraz. Jednak gdy przypomniałam sobie, że zaraz rozpocznę wielkie poszukiwania odpowiedniej sukienki w mojej ogromnej szafie pełnej zakamarków, to zrobi się ogromny bałagan i będę mogła tylko z bólem wspominać ten obecny uporządkowany stan rzeczy.
Wywołany tym faktem mały dyskomfort psychiczny trwał na szczęście krótko i szybko przystąpiłam do dokładnych oględzin składu mojej garderoby. Kiedy wyrzuciłam już całą bieliznę, podkoszulki, t-shirty i masę innych gatunków odzieży oraz odrzuciłam wszystkie swoje letnie sukienki, w końcu przyszedł czas na białe, duże, płaskie kartony, w których spoczywały ubrania zasługujące na nieco większy "szacunek" niż zwykłe skarpetki, a w tym i mój cel. Wprawdzie kilka sukienek wisiało na wieszakach w foliowych pokrowcach, jednak żadna z nich nie wydawała mi się odpowiednia na bal. Białe pudła były idealnym miejscem na znalezienie czegoś właściwego.
Na dnie jednego z nich znalazłam cztery prześliczne kiecki.
Pierwsza należała jeszcze do mamy. Była to czerwona podszewka, a na niej znajdowała się już koronkowa, wyszywana w kwiaty warstwa. Co do długości, to sięgała mi nieco za kolano. Jednak kolor moich włosów niezupełnie grał z całością. Brunetce, takiej jak moja mama w tej sukience byłoby po prostu bosko, ale ja nie wyglądałam w niej za dobrze.
Kolejna kreacja była również wykwintna, ale też naturalna. Biała, prosta sukienka z rozszerzonym kloszem, takim, co przepięknie wirował przy każdym obrocie, była moją faworytką. Dodatkowo jej dolna część wyszywana była w abstrakcyjne, srebrzyste, cieniutkie paski. Z daleka dół sukienki po prostu mienił się jak tafla jeziora zmącona wrzuconym kamykiem.
Trzecia sukienka była długa i czarna. Miała dość głęboki dekolt, wyszyty małymi perełkami. Była prosta i miała wycięcie na nogę. Zdecydowanie było to coś dla Elsy. Ja wyglądałam w tym, jak jej marna podróbka.
Ostatnia kreacja wydawała mi się równie dobra, jak druga. Była to beżowa, jasna sukienka. Jej dół był tiulowy, przypominał trochę strój baletnicy. Góra natomiast była jakby obsypana jasnym, połyskującym brokatem. Oczywiście był to tylko taki materiał. Dopełnieniem tego wszystkiego był srebrny, błyszczący pasek, który dodawał tego czegoś do całej stylizacji.
Okej. Miałam problem. Druga czy ostatnia? Biel czy beż? I co z butami? Pomknęłam na dół i spenetrowałam szafę, w której trzymaliśmy buty. I uwaga uwaga, okazało się, że oczywiście nie mam żadnych, ale to żadnych szpilek. Wszystkie należały do mojej mamy i były na mnie za małe. Znalazłam tylko jedne pasujące, które należały kiedyś do Elsy, ale ich kolor skutecznie mnie odstraszył. Krzycząco pomarańczowe. Takie wręcz neonowe. Czy naprawdę nie posiadam klasycznych, czarnych, wąskich szpilek?
Zdenerwowana coraz bardziej, sięgnęłam po telefon i wybrałam numer do siostry.
- Hej! Potrzebuję pomocy! Czarne szpilki, albo przynajmniej takie, które będą pasować. Będę za chwilę, zrób herbatę owocową, bo mam straszną ochotę na coś ciepłego. Paaaa! - Nie dałam jej nawet dojść do słowa.
- Tato! - Krzyknęłam, biegnąc na górę. - Musisz mnie zawieźć do Elsy!
Zapakowałam dwie sukienki w pokrowce i znów znalazłam się na dole, ubierając tym razem zwykłe buty i kurtkę.
- Tato!
- Idę! - Ojciec pojawił się przy mnie, brzęcząc kluczykami w dłoni. - Pali się?
- Jeszcze nie. Chodź szybko. - Wyciągnęłam go z domu i poprowadziłam do auta.
Po chwili byliśmy już w drodze.
__Elsa_________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
- Już idę! -Wstałam od stołu, ale moje ręce kończyły jeszcze ostatnie wersy maila, którego właśnie pisałam.
- No idę! - Dzwonek rozbrzmiewał już w całym mieszkaniu, ale tylko ja mogłam go słyszeć. Reszty lokatorów po prostu nie było.
Wysłane.
Wybiegłam z kuchni i rzuciłam się do drzwi.
- Pali się? - Anka stała przede mną, ściskając w rękach dwa, duże pokrowce.
- Już prawie. - Odparła ze śmiechem. - Tata pytał o to samo.
- Tata cię przywiózł?
- Yhum.
- Aha.
A właściwie nie tata, tylko obcy mężczyzna, który przez lata udawał ojca.
- Jak myślisz, która lepsza? - Anka już stała w salonie i prezentowała mi swoje dwa wybory.
- Chcesz herbaty? - Obrzuciłam sukienki jednym spojrzeniem i już wiedziałam, że to będzie ta biała.
- Nie przełknę niczego, dopóki mi nie powiesz która lepsza.
Oj, jak mi się chciało śmiać. Ta mała była tak zaoferowana tą imprezą, jak jeszcze nigdy. A mój pierwszy bal? Nie było pierwszego. W ogóle nie było żadnego. To dziwne, że twoja młodsza siostra robi coś szybciej od ciebie. To przecież ty powinnaś być tą, która wszystko testuje, a potem odradza lub zachęca.
- Zrobię jednak herbaty. - Ruszyłam do kuchni. - A biała bardziej mi się podoba.
__Anka___________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Mój pokój zwykle znajdował się w nienagannym stanie. Preferowałam raczej ład i porządek. Tak było i teraz. Jednak gdy przypomniałam sobie, że zaraz rozpocznę wielkie poszukiwania odpowiedniej sukienki w mojej ogromnej szafie pełnej zakamarków, to zrobi się ogromny bałagan i będę mogła tylko z bólem wspominać ten obecny uporządkowany stan rzeczy.
Wywołany tym faktem mały dyskomfort psychiczny trwał na szczęście krótko i szybko przystąpiłam do dokładnych oględzin składu mojej garderoby. Kiedy wyrzuciłam już całą bieliznę, podkoszulki, t-shirty i masę innych gatunków odzieży oraz odrzuciłam wszystkie swoje letnie sukienki, w końcu przyszedł czas na białe, duże, płaskie kartony, w których spoczywały ubrania zasługujące na nieco większy "szacunek" niż zwykłe skarpetki, a w tym i mój cel. Wprawdzie kilka sukienek wisiało na wieszakach w foliowych pokrowcach, jednak żadna z nich nie wydawała mi się odpowiednia na bal. Białe pudła były idealnym miejscem na znalezienie czegoś właściwego.
Na dnie jednego z nich znalazłam cztery prześliczne kiecki.
Pierwsza należała jeszcze do mamy. Była to czerwona podszewka, a na niej znajdowała się już koronkowa, wyszywana w kwiaty warstwa. Co do długości, to sięgała mi nieco za kolano. Jednak kolor moich włosów niezupełnie grał z całością. Brunetce, takiej jak moja mama w tej sukience byłoby po prostu bosko, ale ja nie wyglądałam w niej za dobrze.
Kolejna kreacja była również wykwintna, ale też naturalna. Biała, prosta sukienka z rozszerzonym kloszem, takim, co przepięknie wirował przy każdym obrocie, była moją faworytką. Dodatkowo jej dolna część wyszywana była w abstrakcyjne, srebrzyste, cieniutkie paski. Z daleka dół sukienki po prostu mienił się jak tafla jeziora zmącona wrzuconym kamykiem.
Trzecia sukienka była długa i czarna. Miała dość głęboki dekolt, wyszyty małymi perełkami. Była prosta i miała wycięcie na nogę. Zdecydowanie było to coś dla Elsy. Ja wyglądałam w tym, jak jej marna podróbka.
Ostatnia kreacja wydawała mi się równie dobra, jak druga. Była to beżowa, jasna sukienka. Jej dół był tiulowy, przypominał trochę strój baletnicy. Góra natomiast była jakby obsypana jasnym, połyskującym brokatem. Oczywiście był to tylko taki materiał. Dopełnieniem tego wszystkiego był srebrny, błyszczący pasek, który dodawał tego czegoś do całej stylizacji.
Okej. Miałam problem. Druga czy ostatnia? Biel czy beż? I co z butami? Pomknęłam na dół i spenetrowałam szafę, w której trzymaliśmy buty. I uwaga uwaga, okazało się, że oczywiście nie mam żadnych, ale to żadnych szpilek. Wszystkie należały do mojej mamy i były na mnie za małe. Znalazłam tylko jedne pasujące, które należały kiedyś do Elsy, ale ich kolor skutecznie mnie odstraszył. Krzycząco pomarańczowe. Takie wręcz neonowe. Czy naprawdę nie posiadam klasycznych, czarnych, wąskich szpilek?
Zdenerwowana coraz bardziej, sięgnęłam po telefon i wybrałam numer do siostry.
- Hej! Potrzebuję pomocy! Czarne szpilki, albo przynajmniej takie, które będą pasować. Będę za chwilę, zrób herbatę owocową, bo mam straszną ochotę na coś ciepłego. Paaaa! - Nie dałam jej nawet dojść do słowa.
- Tato! - Krzyknęłam, biegnąc na górę. - Musisz mnie zawieźć do Elsy!
Zapakowałam dwie sukienki w pokrowce i znów znalazłam się na dole, ubierając tym razem zwykłe buty i kurtkę.
- Tato!
- Idę! - Ojciec pojawił się przy mnie, brzęcząc kluczykami w dłoni. - Pali się?
- Jeszcze nie. Chodź szybko. - Wyciągnęłam go z domu i poprowadziłam do auta.
Po chwili byliśmy już w drodze.
__Elsa_________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
- Już idę! -Wstałam od stołu, ale moje ręce kończyły jeszcze ostatnie wersy maila, którego właśnie pisałam.
- No idę! - Dzwonek rozbrzmiewał już w całym mieszkaniu, ale tylko ja mogłam go słyszeć. Reszty lokatorów po prostu nie było.
Wysłane.
Wybiegłam z kuchni i rzuciłam się do drzwi.
- Pali się? - Anka stała przede mną, ściskając w rękach dwa, duże pokrowce.
- Już prawie. - Odparła ze śmiechem. - Tata pytał o to samo.
- Tata cię przywiózł?
- Yhum.
- Aha.
A właściwie nie tata, tylko obcy mężczyzna, który przez lata udawał ojca.
- Jak myślisz, która lepsza? - Anka już stała w salonie i prezentowała mi swoje dwa wybory.
- Chcesz herbaty? - Obrzuciłam sukienki jednym spojrzeniem i już wiedziałam, że to będzie ta biała.
- Nie przełknę niczego, dopóki mi nie powiesz która lepsza.
Oj, jak mi się chciało śmiać. Ta mała była tak zaoferowana tą imprezą, jak jeszcze nigdy. A mój pierwszy bal? Nie było pierwszego. W ogóle nie było żadnego. To dziwne, że twoja młodsza siostra robi coś szybciej od ciebie. To przecież ty powinnaś być tą, która wszystko testuje, a potem odradza lub zachęca.
- Zrobię jednak herbaty. - Ruszyłam do kuchni. - A biała bardziej mi się podoba.
__Anka___________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Zostałam sama w salonie. To znaczy były jeszcze sukienki, ale one nie grał już tak ważnej roli.
Porzuciłam je szybko i udałam się do kuchni.
- Jednak chętnie się napiję... - Elsa stała oparta o blat i nieobecnym wzrokiem śledziła to, co działo się za oknem.
Wyglądała przepięknie. W tym swoim zwykłym, szarym swetrze i czarnych spodniach. Włosy spięte w koka pasowały idealnie i wyglądały tak naturalnie, że nie zdziwiłabym się, gdyby tak wstała z łóżka.
- Jesteś moją najpiękniejszą siostrą. - Wyrwało mi się.
Blondynka spojrzała na mnie.
- Nie najpiękniejszą, tylko jedyną.
- Tak. Jedyną i niepowtarzalną. - Objęłam ją w talii i wtuliłam się w jej sweter.
Jej dłoń zaczęła głaskać mnie po głowie.
W pomieszczeniu panowała taka magiczna cisza. Tylko czajnik zdradzał swoją obecność.
- Coś się stało? - Blondynka nadal mnie przytulała.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie. Wszystko w porządku. Jest tak, jak powinno być. - Oderwałam się od niej i zalałam herbatę wrzątkiem.
Sięgnęłyśmy po kubki i obydwie zaczęłyśmy wąchać unoszącą się, aromatyczną parę.
- A u ciebie? W sumie dawno nie rozmawiałyśmy. Brakuje mi ciebie, tak na co dzień. - Elsa spuściła głowę.
Stałyśmy tak przez chwilę w kompletnym bezruchu.
- Chodź poszukamy tych butów. - Siostra oderwała się od blatu, nie odpowiadając na moje wcześniejsze pytanie.
Wyszłam za nią, do jej pokoju. Usiadłam na łóżku, a ona otworzyła szafę i zaczęła po kolei wyjmować różne pary butów.
- Te są super! - Przyklęknęłam obok niej, gdy trzymała w ręce parę pudrowo-różowych szpilek.
- Ale do białej lepsze będą klasyczne czarne. Te są zbyt "słodkie". - Podała mi czarne, połyskowe szpilki na średnim obcasie.
- Okej, skoro tak mówisz. Pomożesz mi się przygotować?
- Jeszcze pytasz. Pewnie. - Zmierzwiła mi włosy.
Pomogłam schować wszystkie wyjęte buty i przeszłyśmy do salonu. Zabrałam sukienkę i buty i poszłam się przebrać, żeby zobaczyć cały efekt.
- Wyglądasz jak brzydkie kaczątko. Ale spokojnie, zaraz fryzurą i makijażem zamienimy cię w pięknego łabędzia. - Elsa już przygotowała zestaw do makijażu i włosów. - Siadaj. - Usadziła mnie na kanapie i rozplotła mój warkocz.
Poczułam jak szczotka rozczesuje moje splątane końcówki.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Yhym. - Mruknęła za moimi plecami.
- Co z Jackiem? - Szczotka na chwilę przerwała pracę.
- Nic. Wyjeżdża. Nic się nie zmieniło. Ale zapomniałam ci powiedzieć, że wyskoczyłam ostatnio na kawę z tym twoim nauczycielem i było naprawdę miło.
- Tak? Czemu nic nie mówiłaś? - Sprytna zmiana tematu.
- Bo to tylko zwykłe spotkanie. Nic nadzwyczajnego. Było po prostu normalnie, prosto i nieskomplikowanie.
- Ale nudno.
__Elsa________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
- Ale nudno. - Anka trafiła w sedno sprawy.
- Nie. Miło. - Zaprzeczyłam, chyba trochę za szybko, ale siostra już nie naciskała.
Nie miałam ochoty znów rozgrzebywać tej rany z napisem JACK. Nie pogodziłam się z tym i chyba nigdy się nie pogodzę, ale powiedzmy, że trochę zapanowałam nad bólem. Znieczuliłam się.
Może też wyjadę?
Odetnę się od tego wszystkiego?
Zacznę od nowa?
- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. - Anka, jakby czytała mi w myślach.
To dziwne, nawet nie widziała mojej twarzy, a wiem, że dokładnie wiedziała, o czym myślałam.
- Wiem, Mała. Ale nie przejmuj się tak moją osobą, dzisiaj to ty jesteś gwiazdą.
Zaśmiała się, ale już się o nic nie pytała.
__Kristoff________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
- Do jutra Kriss! - Trener poklepał mnie po łopatkach i wyszedł z sali.
Dzisiaj dałem czadu. Boks to jednak coś dla mnie. Mogłem się wyżyć i zapomnieć o całym bożym świecie.
Tutaj odreagowywałem wszystko to, co pozostawiało w mojej głowie dyskomfort.
Wstałem z podłogi, zabrałem resztkę wody i wyszedłem z sali, kierując się prosto do męskiej szatni.
Wziąłem zimny prysznic, pozwalając, żeby woda ochłodziła moją rozgrzaną skórę.
Stałem pod deszczownicą dobre kilkanaście minut. Było tak cudownie, że w ogóle nie chciało mi się stamtąd wychodzić.
W końcu zakręciłem wodę i przepasany ręcznikiem wyszedłem z pod prysznica.
Ubrałem świeży t-shirt, dżinsy i bluzę. Zabrałem torbę i wyszedłem z szatni.
- Cześć! - Pożegnałem się przy recepcji i po prostu wyszedłem.
Na dworze było już ciemno. Śnieg prószył delikatnie. Zarzuciłem torbę na ramię, wsadziłem ręce do kieszeni i sprężystym krokiem ruszyłem do domu.
Czy ktoś mi powie, czemu jeszcze nie mam samochodu?
Chyba po prostu jestem kretynem.
- Kriss! - Damski głos prześlizgnął się wraz z wiatrem obok mojego ucha.
Zatrzymałem się i obróciłem w stronę źródła dźwięku.
Niska brunetka zatrzymała się przede mną, naciągając na siebie kurtkę.
- Odwiozę cię.
- Em... My się znamy? - Kojarzyłem ją.
Zaśmiała się, jednak po chwili się opanowała.
- Aaa... nie żartujesz. Jestem Tiana. Pracuję w siłowni. Mijasz mnie prawie codziennie.
Przetarłem dłonią swoją twarz. Ale wtopa!
- Przepraszam, jestem jakiś rozkojarzony... Nie musisz się trudzić. Dam radę. - Już miałem się obrócić i ruszyć przed siebie, ale ona złapała mnie za rękę, skutecznie zatrzymując.
Jej dłoń była taka cieplutka. Wstrząs przebiegł przez mój układ nerwowy.
- Nie wygłupiaj się. Pogoda nie jest najlepsza na samotne przechadzki. Chodź, stoję tutaj niedaleko. - Podreptałem grzecznie za nią.
Wróciliśmy na parking.
- O jakie masz urocze autko. - Wskazałem na żółtego smarta, do którego zmierzaliśmy.
Tiana zaśmiała się.
- Tak, to moje urocze maleństwo. - Zaraz za smartem stał zaparkowany wysoki dżip z dużą naczepą.
Przyznam, że zbiła mnie trochę z pantałyku.
- I ty umiesz to prowadzić? - Stałem jeszcze przez chwilę przed wozem.
- Nie obrażaj mnie, dobrze? Wsiadaj. - Dziewczyna wskoczyła już na miejsce kierowcy.
Wdrapałem się za nią, choćby tylko dlatego, żeby zobaczyć czy w ogóle wycofa tym olbrzymem z parkingu.
Nie zdążyłem nawet zapiąć pasów, a już ostre wprawienie maszyny w ruch wbiło mnie w fotel.
Brunetka zgrabnie zakręciła i brawurowo włączyła się do ruchu.
- No, to było coś. Cofam moje poprzednie słowa.
- Wszyscy reagują tak samo. Zawsze słyszę: A ty w ogóle potrafisz przekręcić kierownicę takiej bestii? Ale zawsze kończą z podobną miną co twoja. - Uśmiechnęła się, ukazując proste, białe zęby.
- No wiesz, nie wyglądasz na taką dziewczynę, która prowadzi takiego potwora. Widziałbym cię raczej na rolkach, rowerze albo kucyku z kokardkami przy grzywie. - Zaśmiała się.
- Gdzie cię podwieźć?
- Nie wiem, czy chcę wracać do domu.
Nagle cała swoboda się ulotniła.
Chrząknąłem.
- Mieszkam w nowych blokach przy parku południowym. Jak wjedziesz na obwodnicę będzie szybciej.
- I ty chciałeś drałować taki kawał? - Posłuchała mojej rady i po chwili auto gnało już dwu pasmową ekspresówką.
- Znam wiele skrótów. Poza tym trochę biegam. Zdążyłbym w czterdzieści minut.
- No nie wątpię. Ale po takim wysiłku, jaki odwaliłeś na siłowni, byłbyś troszkę później.
- Podglądałaś mnie? - Spojrzałem na jej twarz.
Skupione oczy wbite były w drogę przed sobą.
- Przechodziłam obok. - Spojrzała na mnie przelotnie.
- Tak, jasne. Pewnie wiesz, kiedy przychodzę, co? I już czekasz na mnie pół godziny wcześniej? - Pofalowałem trochę.
Znów jej dźwięczny śmiech wypełnił samochód.
- Gdybym tak robiła, zapamiętałbyś moje imię. Wielu je pamięta, chociaż pewnie już nie chcą. - Nacisnęła pedał gazu i auto skoczyło do przodu.
Teraz ja się uśmiechnąłem.
Podobała mi się jazda z nią. Chyba w ogóle podobała mi się ona. Mała, ale dzika i z jajami.
"Nie to co Anka... Ta bezbronna i delikatna..."
Przekląłem sam siebie. Miałem o niej nie myśleć. Wszystko związane z nią, wywoływało we mnie ból.
- Możesz się na chwilę zatrzymać?
Tiana spojrzała na mnie zdziwiona, ale sprowadziła maszynę na boczny pas.
Gdy tylko się zatrzymała, wyskoczyłem z auta na zimne powietrze.
Musiałem się uspokoić. Nie chciałem zrobić czegoś głupiego, tylko dlatego, że w mojej głowie, znów pojawiła się ona.
Pochyliłem się, opierając ręce na barierce i łapczywie wziąłem kilka głębszych wdechów.
- Wszystko okej? - Tiana oparła się o barierkę.
Wypuściłem powietrze ze świstem i też oparłem się tyłkiem o barierkę.
- Tak. Potrzebowałem świeżego powietrza.
Poczułem jej spojrzenie na swoim policzku. Obróciłem głowę w jej stronę.
W kącikach ładnych ust igrał niewidoczny uśmiech, a oczy pytająco wpatrywały się w moje.
Nagle znalazłem się przed nią. Wyłączyłem totalnie myślenie, odciąłem się od rzeczywistego świata.
Położyłem dłoń na jej policzku, a potem moje usta wylądowały na jej wargach. Nie odepchnęła mnie. Nie przerywając pocałunków, posadziłem ją na barierce, żeby zmniejszyć niepotrzebną i uciążliwą odległość między nami.
Przywarłem teraz bliżej do jej ciała. Pod warstwą moich i jej ubrań poczułem jędrne piersi. Położyłem dłoń na jej talii, ona już wbijała paznokcie w mój kark.
Padał śnieg, który szybko topniał na naszych ciałach.Oddychaliśmy szybko i głośno. Wydychane przez nas powietrze zamieniało się w parę, zaraz gdy opuściło usta.
Dziewczyna odchyliła głowę do tyłu, a ja zabrałem się teraz za jej szyję. Ciepła i pachnąca skóra drżała delikatnie pod wpływem mojego dotyku.
Czułem, jak jej klatka piersiowa unosi się szybko i opada.
Postanowiłem podkręcić tępo.
Wsunąłem dłonie pod jej pośladki i uniosłem, przyciskając jeszcze bliżej do siebie. Była taka leciutka. Oplotła nogami moje biodra.
Posadziłem ją teraz na fotelu, powodując, że jej twarz znalazła się dokładnie na wysokości mojej. Nasze pocałunki były teraz szybkie i zachłanne. Poczułem jej palce na moim brzuchu. Oderwałem się od niej i szybko zrzuciłem grubą bluzę, zostając tylko w t-shircie.
Znów chciałem ją pocałować, ale zatrzymała mnie, przyciskając dłonie do klatki piersiowej.
Jej oddech był urwany.
- Wszystko w porządku? - Wysapałem, próbując się uspokoić.
Pokręciła głową.
- Nie chcę... nic więcej.
Przełknąłem ślinę i zbliżyłem twarz do jen policzka.
- Wiem. Ja też nie. - Wyszeptałem jej do ucha.
Odwróciła głowę i dłońmi objęła moje policzki.
Delikatnie ucałowała moje usta, gładząc kciukami moją twarz.
Przycisnąłem ją mocniej do siebie i znów zacząłem całować.
I pewnie robiłbym tak do końca świata, gdyby nie telefon, brzęczący w mojej kieszeni.
- Poczekaj. - Oderwałem się od niej i sięgnąłem po komórkę. - Halo? - Mój oddech był pewnie tak głośny, że zakłócał połączenie.
- Kriss, kiedy będziesz w domu? Potrzebuję przysługi. - Elsa krzątała się w kuchni.
- Czy to, aż tak ważne? - Tiana już zapaliła samochód, poprawiając swoje włosy.
- Dla mnie nie, ale dla Anki tak. Poza tym, możesz dziś zapunktować. Jesteś potrzebny jak nigdy.
- Będę za piętnaście minut. - Rozłączyłem się i wpakowałem z powrotem na miejsce pasażera.
- Dziewczyna?
- Nie. Współlokatorka i jej siostra.
- W porządku. To nie było coś zobowiązującego.
- Przepraszam. - Nagle jednak poczułem się winny.
- Przestań. Ja też nie byłam z tobą do końca szczera. Podoba mi się nasz trener i właśnie dlatego, wiem, że miałeś niezły wycisk.
Spojrzała na mnie. Uśmiechnąłem się.
- Już mu zazdroszczę.
Znów jej śmiech wypełnił wnętrze dżipa.
- Nic. Wyjeżdża. Nic się nie zmieniło. Ale zapomniałam ci powiedzieć, że wyskoczyłam ostatnio na kawę z tym twoim nauczycielem i było naprawdę miło.
- Tak? Czemu nic nie mówiłaś? - Sprytna zmiana tematu.
- Bo to tylko zwykłe spotkanie. Nic nadzwyczajnego. Było po prostu normalnie, prosto i nieskomplikowanie.
- Ale nudno.
__Elsa________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
- Ale nudno. - Anka trafiła w sedno sprawy.
- Nie. Miło. - Zaprzeczyłam, chyba trochę za szybko, ale siostra już nie naciskała.
Nie miałam ochoty znów rozgrzebywać tej rany z napisem JACK. Nie pogodziłam się z tym i chyba nigdy się nie pogodzę, ale powiedzmy, że trochę zapanowałam nad bólem. Znieczuliłam się.
Może też wyjadę?
Odetnę się od tego wszystkiego?
Zacznę od nowa?
- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. - Anka, jakby czytała mi w myślach.
To dziwne, nawet nie widziała mojej twarzy, a wiem, że dokładnie wiedziała, o czym myślałam.
- Wiem, Mała. Ale nie przejmuj się tak moją osobą, dzisiaj to ty jesteś gwiazdą.
Zaśmiała się, ale już się o nic nie pytała.
__Kristoff________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
- Do jutra Kriss! - Trener poklepał mnie po łopatkach i wyszedł z sali.
Dzisiaj dałem czadu. Boks to jednak coś dla mnie. Mogłem się wyżyć i zapomnieć o całym bożym świecie.
Tutaj odreagowywałem wszystko to, co pozostawiało w mojej głowie dyskomfort.
Wstałem z podłogi, zabrałem resztkę wody i wyszedłem z sali, kierując się prosto do męskiej szatni.
Wziąłem zimny prysznic, pozwalając, żeby woda ochłodziła moją rozgrzaną skórę.
Stałem pod deszczownicą dobre kilkanaście minut. Było tak cudownie, że w ogóle nie chciało mi się stamtąd wychodzić.
W końcu zakręciłem wodę i przepasany ręcznikiem wyszedłem z pod prysznica.
Ubrałem świeży t-shirt, dżinsy i bluzę. Zabrałem torbę i wyszedłem z szatni.
- Cześć! - Pożegnałem się przy recepcji i po prostu wyszedłem.
Na dworze było już ciemno. Śnieg prószył delikatnie. Zarzuciłem torbę na ramię, wsadziłem ręce do kieszeni i sprężystym krokiem ruszyłem do domu.
Czy ktoś mi powie, czemu jeszcze nie mam samochodu?
Chyba po prostu jestem kretynem.
- Kriss! - Damski głos prześlizgnął się wraz z wiatrem obok mojego ucha.
Zatrzymałem się i obróciłem w stronę źródła dźwięku.
Niska brunetka zatrzymała się przede mną, naciągając na siebie kurtkę.
- Odwiozę cię.
- Em... My się znamy? - Kojarzyłem ją.
Zaśmiała się, jednak po chwili się opanowała.
- Aaa... nie żartujesz. Jestem Tiana. Pracuję w siłowni. Mijasz mnie prawie codziennie.
Przetarłem dłonią swoją twarz. Ale wtopa!
- Przepraszam, jestem jakiś rozkojarzony... Nie musisz się trudzić. Dam radę. - Już miałem się obrócić i ruszyć przed siebie, ale ona złapała mnie za rękę, skutecznie zatrzymując.
Jej dłoń była taka cieplutka. Wstrząs przebiegł przez mój układ nerwowy.
- Nie wygłupiaj się. Pogoda nie jest najlepsza na samotne przechadzki. Chodź, stoję tutaj niedaleko. - Podreptałem grzecznie za nią.
Wróciliśmy na parking.
- O jakie masz urocze autko. - Wskazałem na żółtego smarta, do którego zmierzaliśmy.
Tiana zaśmiała się.
- Tak, to moje urocze maleństwo. - Zaraz za smartem stał zaparkowany wysoki dżip z dużą naczepą.
Przyznam, że zbiła mnie trochę z pantałyku.
- I ty umiesz to prowadzić? - Stałem jeszcze przez chwilę przed wozem.
- Nie obrażaj mnie, dobrze? Wsiadaj. - Dziewczyna wskoczyła już na miejsce kierowcy.
Wdrapałem się za nią, choćby tylko dlatego, żeby zobaczyć czy w ogóle wycofa tym olbrzymem z parkingu.
Nie zdążyłem nawet zapiąć pasów, a już ostre wprawienie maszyny w ruch wbiło mnie w fotel.
Brunetka zgrabnie zakręciła i brawurowo włączyła się do ruchu.
- No, to było coś. Cofam moje poprzednie słowa.
- Wszyscy reagują tak samo. Zawsze słyszę: A ty w ogóle potrafisz przekręcić kierownicę takiej bestii? Ale zawsze kończą z podobną miną co twoja. - Uśmiechnęła się, ukazując proste, białe zęby.
- No wiesz, nie wyglądasz na taką dziewczynę, która prowadzi takiego potwora. Widziałbym cię raczej na rolkach, rowerze albo kucyku z kokardkami przy grzywie. - Zaśmiała się.
- Gdzie cię podwieźć?
- Nie wiem, czy chcę wracać do domu.
Nagle cała swoboda się ulotniła.
Chrząknąłem.
- Mieszkam w nowych blokach przy parku południowym. Jak wjedziesz na obwodnicę będzie szybciej.
- I ty chciałeś drałować taki kawał? - Posłuchała mojej rady i po chwili auto gnało już dwu pasmową ekspresówką.
- Znam wiele skrótów. Poza tym trochę biegam. Zdążyłbym w czterdzieści minut.
- No nie wątpię. Ale po takim wysiłku, jaki odwaliłeś na siłowni, byłbyś troszkę później.
- Podglądałaś mnie? - Spojrzałem na jej twarz.
Skupione oczy wbite były w drogę przed sobą.
- Przechodziłam obok. - Spojrzała na mnie przelotnie.
- Tak, jasne. Pewnie wiesz, kiedy przychodzę, co? I już czekasz na mnie pół godziny wcześniej? - Pofalowałem trochę.
Znów jej dźwięczny śmiech wypełnił samochód.
- Gdybym tak robiła, zapamiętałbyś moje imię. Wielu je pamięta, chociaż pewnie już nie chcą. - Nacisnęła pedał gazu i auto skoczyło do przodu.
Teraz ja się uśmiechnąłem.
Podobała mi się jazda z nią. Chyba w ogóle podobała mi się ona. Mała, ale dzika i z jajami.
"Nie to co Anka... Ta bezbronna i delikatna..."
Przekląłem sam siebie. Miałem o niej nie myśleć. Wszystko związane z nią, wywoływało we mnie ból.
- Możesz się na chwilę zatrzymać?
Tiana spojrzała na mnie zdziwiona, ale sprowadziła maszynę na boczny pas.
Gdy tylko się zatrzymała, wyskoczyłem z auta na zimne powietrze.
Musiałem się uspokoić. Nie chciałem zrobić czegoś głupiego, tylko dlatego, że w mojej głowie, znów pojawiła się ona.
Pochyliłem się, opierając ręce na barierce i łapczywie wziąłem kilka głębszych wdechów.
- Wszystko okej? - Tiana oparła się o barierkę.
Wypuściłem powietrze ze świstem i też oparłem się tyłkiem o barierkę.
- Tak. Potrzebowałem świeżego powietrza.
Poczułem jej spojrzenie na swoim policzku. Obróciłem głowę w jej stronę.
W kącikach ładnych ust igrał niewidoczny uśmiech, a oczy pytająco wpatrywały się w moje.
Nagle znalazłem się przed nią. Wyłączyłem totalnie myślenie, odciąłem się od rzeczywistego świata.
Położyłem dłoń na jej policzku, a potem moje usta wylądowały na jej wargach. Nie odepchnęła mnie. Nie przerywając pocałunków, posadziłem ją na barierce, żeby zmniejszyć niepotrzebną i uciążliwą odległość między nami.
Przywarłem teraz bliżej do jej ciała. Pod warstwą moich i jej ubrań poczułem jędrne piersi. Położyłem dłoń na jej talii, ona już wbijała paznokcie w mój kark.
Padał śnieg, który szybko topniał na naszych ciałach.Oddychaliśmy szybko i głośno. Wydychane przez nas powietrze zamieniało się w parę, zaraz gdy opuściło usta.
Dziewczyna odchyliła głowę do tyłu, a ja zabrałem się teraz za jej szyję. Ciepła i pachnąca skóra drżała delikatnie pod wpływem mojego dotyku.
Czułem, jak jej klatka piersiowa unosi się szybko i opada.
Postanowiłem podkręcić tępo.
Wsunąłem dłonie pod jej pośladki i uniosłem, przyciskając jeszcze bliżej do siebie. Była taka leciutka. Oplotła nogami moje biodra.
Posadziłem ją teraz na fotelu, powodując, że jej twarz znalazła się dokładnie na wysokości mojej. Nasze pocałunki były teraz szybkie i zachłanne. Poczułem jej palce na moim brzuchu. Oderwałem się od niej i szybko zrzuciłem grubą bluzę, zostając tylko w t-shircie.
Znów chciałem ją pocałować, ale zatrzymała mnie, przyciskając dłonie do klatki piersiowej.
Jej oddech był urwany.
- Wszystko w porządku? - Wysapałem, próbując się uspokoić.
Pokręciła głową.
- Nie chcę... nic więcej.
Przełknąłem ślinę i zbliżyłem twarz do jen policzka.
- Wiem. Ja też nie. - Wyszeptałem jej do ucha.
Odwróciła głowę i dłońmi objęła moje policzki.
Delikatnie ucałowała moje usta, gładząc kciukami moją twarz.
Przycisnąłem ją mocniej do siebie i znów zacząłem całować.
I pewnie robiłbym tak do końca świata, gdyby nie telefon, brzęczący w mojej kieszeni.
- Poczekaj. - Oderwałem się od niej i sięgnąłem po komórkę. - Halo? - Mój oddech był pewnie tak głośny, że zakłócał połączenie.
- Kriss, kiedy będziesz w domu? Potrzebuję przysługi. - Elsa krzątała się w kuchni.
- Czy to, aż tak ważne? - Tiana już zapaliła samochód, poprawiając swoje włosy.
- Dla mnie nie, ale dla Anki tak. Poza tym, możesz dziś zapunktować. Jesteś potrzebny jak nigdy.
- Będę za piętnaście minut. - Rozłączyłem się i wpakowałem z powrotem na miejsce pasażera.
- Dziewczyna?
- Nie. Współlokatorka i jej siostra.
- W porządku. To nie było coś zobowiązującego.
- Przepraszam. - Nagle jednak poczułem się winny.
- Przestań. Ja też nie byłam z tobą do końca szczera. Podoba mi się nasz trener i właśnie dlatego, wiem, że miałeś niezły wycisk.
Spojrzała na mnie. Uśmiechnąłem się.
- Już mu zazdroszczę.
Znów jej śmiech wypełnił wnętrze dżipa.
sobota, 19 grudnia 2015
Życzonka :)
Hej :)
W informacjach napisałam już, że dopadł mnie totalny brak weny. Nie chcę wam obiecywać, że coś stworzę, bo jakoś nie wydaje mi się, żeby dostała świątecznego olśnienia.
Chcę wam jednak złożyć życzenia świąteczne, gdybym miała już nic nie dodać w następnym tygodniu.
A więc tak
Życzę wam zdrowia, bo bez tego ani rusz.
Miłości, bo to w życiu najważniejsze.
Radości, bo z nią zawsze łatwiej.
Problemów, ale tylko takich, które łatwo rozwiązać.
Spełnienia marzeń, bo kiedyś muszą się spełnić.
Owocnego NOWEGO ROKU, bo trzeba się doskonalić.
Siły, bo bez niej trudno.
Odwagi, bo jej często brakuje.
Wsparcia najbliższych, bo daje kopa.
I tego, czego sobie życzycie!
Niech się spełnią wasze najskrytsze marzenia!
I niech święta spędzone w rodzinnej, pięknej atmosferze wspaniale zakończą ten rok!
Trzymajcie się ciepło!
I jeszcze raz WESOŁYCH ŚWIĄT!
W informacjach napisałam już, że dopadł mnie totalny brak weny. Nie chcę wam obiecywać, że coś stworzę, bo jakoś nie wydaje mi się, żeby dostała świątecznego olśnienia.
Chcę wam jednak złożyć życzenia świąteczne, gdybym miała już nic nie dodać w następnym tygodniu.
A więc tak
Życzę wam zdrowia, bo bez tego ani rusz.
Miłości, bo to w życiu najważniejsze.
Radości, bo z nią zawsze łatwiej.
Problemów, ale tylko takich, które łatwo rozwiązać.
Spełnienia marzeń, bo kiedyś muszą się spełnić.
Owocnego NOWEGO ROKU, bo trzeba się doskonalić.
Siły, bo bez niej trudno.
Odwagi, bo jej często brakuje.
Wsparcia najbliższych, bo daje kopa.
I tego, czego sobie życzycie!
Niech się spełnią wasze najskrytsze marzenia!
I niech święta spędzone w rodzinnej, pięknej atmosferze wspaniale zakończą ten rok!
Trzymajcie się ciepło!
I jeszcze raz WESOŁYCH ŚWIĄT!
środa, 2 grudnia 2015
PIERWSZA I OSTATNIA REKLAMA!!!
Hej, mam wam do polecenia pewien blog. Jest on dla mnie szczególną formą twórczości i dlatego go tutaj rozpowszechnię (pierwszy i ostatni raz, więcej reklam nie będzie)
A więc tak, jeśli masz ochotę na "zwykłe", wiejskie opowiadanie z polskim zadupiem w roli głównej to na pewno ci się to spodoba!
http://wesole-kanadyjki.blogspot.com/
Wesołe Kandayjki - odpoczniesz sobie od fanfików i innych powszechnych opowiadań krążących w internecie!
Jeśli nadal nie jesteś przekonany to wstawiam wam cytat żywo z wyżej przedstawionego bloga
"Życie w Kanadyjkach jest doprawdy jak żul, który siedzi pod jedynym spożywczakiem w tej okolicy – nigdy nie wiadomo, gdzie i jak się zatoczy[...]"
Po tych słowach na pewno tam zajrzysz! :)
Zapraszam w imieniu Loren Ipsum (po polsku Miśki) :)
POLECAM!
A więc tak, jeśli masz ochotę na "zwykłe", wiejskie opowiadanie z polskim zadupiem w roli głównej to na pewno ci się to spodoba!
http://wesole-kanadyjki.blogspot.com/
Wesołe Kandayjki - odpoczniesz sobie od fanfików i innych powszechnych opowiadań krążących w internecie!
Jeśli nadal nie jesteś przekonany to wstawiam wam cytat żywo z wyżej przedstawionego bloga
"Życie w Kanadyjkach jest doprawdy jak żul, który siedzi pod jedynym spożywczakiem w tej okolicy – nigdy nie wiadomo, gdzie i jak się zatoczy[...]"
Po tych słowach na pewno tam zajrzysz! :)
Zapraszam w imieniu Loren Ipsum (po polsku Miśki) :)
POLECAM!
poniedziałek, 30 listopada 2015
Rozdział 21 "- Co wyście znowu nawyprawiali? - Urwał, gdy mnie zobaczył."
Cześć Misie Patysie! Dziś królową rozdziału jest druga z sióstr czyli Elsa. No i oczywiście jej rozterki miłosne. Napiszcie mi co ma zrobić JACK :) Poproszę kilka sugestii.
Jak zwykle na ostatnią chwilę, ale się udało. Może taki jakiś marny... ale mi się podoba. Kriss jak zwykle najlepszy przyjaciel człowieka.
Zostawiam wam rozdział i proszę o komentarze.
PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO MUSICIE CZEKAĆ, ALE JA NAPRAWDĘ DWOJĘ SIĘ i TROJĘ, ŻEBY TE DWA ROZDZIAŁY SKLECIĆ.
Mam nadzieję, że coś mi z tego wychodzi...
Okej, koniec ględzenia. Wstawiam i komentujcie :)
PS. Wielkie podziękowania dla MISI, która rozpoczęła opowiadanie i sprawiła, że dzisiaj je skończyłam. DZIĘKUJĘ :*
__Elsa__________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Nic tak dobrze nie sprawdzało się w roli budzika, jak zapach świeżo parzonej kawy. Aromat przedostał się przez szczelinę w drzwiach do mojego pokoju i od razu sprawił, że otworzyłam oczy. Odrzuciłam kołdrę i uniosłam głowę, spoglądając sennym wzrokiem na zegarek. Cyferki na wyświetlaczu potwierdziły fakt, że wróciłam wczoraj późno, bo właśnie dochodziła jedenasta. Poczułam naglącą chęć opowiedzenia całego mojego wczorajszego wieczoru spędzonego z Hansem ze szczegółami, komuś zaufanemu. Sięgnęłam po telefon i szybko wybrałam numer do siostry. Przy okazji zerknęłam w stronę lusterka, doznając istnego zawału na widok resztek wczorajszego makijażu, który, lekko mówiąc, trochę się rozmazał.
- Hej. - odezwała się Anka w słuchawce - Nie mów mi, że dopiero wstałaś!
- A jeśli tak powiem? - Odpowiedziałam uśmiechając się mimowolnie.
- To chyba nawet nie muszę pytać, jak było.
- No właśnie nie było wybitnie. - Westchnęłam - Twój nauczyciel zdecydowanie nie jest w moim typie.
- Było aż tak źle?
- Właściwie to było w porządku - Wzruszyłam ramionami - Miło i w ogóle, ale bez większych wrażeń.
- A czego spodziewałaś się po wyjściu do opery? - Ania miała rozbawiony ton.
- W towarzystwie charyzmatycznego i dowcipnego mężczyzny nawet wyjście do opery może być ciekawsze od najlepszej imprezy w mieście. - Stwierdziłam z teatralnym westchnięciem.
- Coś w tym jest. A Jack?
- Nie opuszczałam jeszcze swojego pokoju.
- A wczoraj, jak wróciłaś, mówił coś?
- Spał. - Udzieliłam suchej odpowiedzi. - Każdy normalny człowiek o godzinie drugiej w nocy właśnie to robi.
Anka roześmiała się w słuchawce.
- W takim razie muszę stwierdzić, że nie było jednak tak źle. Nie męczyłabyś się tak z drętwym studencikiem. Chyba, że jednak coś do niego poczułaś.
- Anka! - Zgromiłam siostrę, jednak z mimowolnym uśmiechem.
- Ja mówię tylko prawdę!
- Jeszcze jedno słowo...
- Dobrze, już dobrze - Nie dała mi dokończyć rozbawionym tonem - Nie piekl się tak.
- Wcale się nie pieklę! - Zaprzeczyłam szybko.
- Racja, tak tylko sobie wrzeszczysz do słuchawki.
- Gdyby nie dzieliło nas te kilkanaście ulic, chyba bym cię udusiła.
- Po raz pierwszy widzę plusy mieszkania pod innym dachem. - Moja siostra się roześmiała, a ja miałam ochotę walnąć ją poduszką. - No dobrze, w takim razie życzę ci powodzenia w konfrontacji z Jackiem, a ja kończę. Meri zaraz będzie, musimy zrobić referat z matmy - Powiedziała z wyraźną niechęcią w głosie
- Życzę, żebyście siedziały nad nim do ciemnej nocy.
- Też cię kocham. Powodzenia! Zadzwonię do ciebie wieczorkiem. Paaa!
Odłożyłam telefon na szafkę nocną i poderwałam się do pozycji pionowej.
Zrobiłam kilka głębokich wdechów, a potem sięgnęłam po wacik i pozbyłam się resztek makijażu.
Odświeżona i ubrana w swój ulubiony szlafrok udałam się do kuchni.
- Co jemy? - Przy kuchence jak zwykle stał Kriss i gotował swoje popisowe danie, jajecznicę z pomidorami. Zapach smażonego jajka włączył u mnie przycisk z napisem GŁÓD.
- Jak tam śpiąca królewna? O której to się do domu powraca z nocnych wojaży? - Blondyn ubrany w szare, dresowe spodnie (i nic poza tym) rzucił mi ojcowskie spojrzenie.
- Bardzo dobrze. Czuję się jak nowo narodzona, dziękuję. - Na potwierdzenie tych słów ziewnęłam szeroko.
- Jak opera? - Białko zaczęło już się ścinać.
Zastanawiałam się co mam w tej sytuacji powiedzieć. Kłamać, czy mówić prawdę?
- Cześć wszystkim. - Drzwi kuchni ponownie się otworzyły, wpuszczając do środka Jacka.
Od razu podjęłam decyzję.
- Wspaniale! Występ było po prostu... brak mi słów. Wybrał dokładnie to, co chciałam zobaczyć. Tak, jakby znał mnie od zawsze. - Mimochodem zlustrowałam chłopaka, który niespiesznie stanął obok i zajął się chlebem.
- A potem?
- A potem co? - Zamrugałam wyrwana z letargu.
- No co potem, przecież spektakl nie trwał do drugiej. - Kristoff ruchem głowy wskazał naszego przyjaciele, który wdzięcznie majstrował przy kromkach.
- A potem pojechaliśmy do niego... - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Mieszkanie Hansa było zwykłe. Posiedzieliśmy trochę w kuchni i po prostu miło gawędziliśmy przy herbacie. - No i potem wróciłam. Chyba nie muszę się ci spowiadać, ze wszystkiego? - Odparłam z przekąsem.
- Mnie nie, ale myślę, że kogoś to na pewno bardziej interesuje... - Uśmiechnęliśmy się do siebie.
Jack upuścił nóż, który spadł na kafelki z głośnym hukiem.
Zamarliśmy wszyscy.
Ja, Kristoff i Jack.
- Nie mam ochoty słuchać o waszych sercowych podbojach. Jest sobota i mam ochotę odpocząć po całym tygodniu harówki, więc uprzejmie proszę o ciszę i spokój. - Podniósł nóż, opukał go pod strumieniem wody i znów wrócił do przygotowania kanapek.
- Ktoś tu ma zły dzień... Czyżby wczoraj sobie nie pociupciał? - Rzucił Kriss nieco zaczepnym tonem i znów zaczął mieszać jajecznicę.
Zachichotałam i nalałam sobie trochę kawy do kubka.
- A ciebie, co tak bawi? - Jack stanął obok i oparł się plecami o blat.
- A wiesz, taka wrodzona pogoda ducha. Czasem tak jest, kiedy człowiek znajduję się w specyficznych stanach... No wiesz... - Upiłam łyk gorzkiego płynu nie spuszczając z niego oczu.
- Dobry był? - Skrzyżował ręce i delikatnie przekrzywił głowę.
- Nie rozumiem, sprecyzuj. - Znów przyłożyłam usta do krawędzi porcelany.
- Czy był dobry w łóżku? - Spytał bez zająknięcia i wbił we mnie ostre spojrzenie.
Wyplułam kawę, którą już miałam w buzi i zaczęłam kaszleć, krztusząc się. Kristoff chichotał gdzieś z tyłu, nakładając jajecznicę na talerze. Wytarłam mokry policzek i uniosłam dumnie podbródek.
- Książkę piszesz? Coś taki ciekawy?
- No co, nagle nie masz ochoty się chwalić na lewo i prawo? A może okazał się seksistowską świnią, albo co gorsza do niczego między wami nie doszło? - Uśmiechnął się triumfalnie.
Czułam, że moje policzki parzą. Zrobiłam krok w jego stronę.
- Nie muszę się nikomu spowiadać z mojego łóżkowego życia. A na pewno nie tobie. - Wbiłam palec wskazujący w jego klatkę piersiową. - Jesteś ostatnią osobą, z którą bym rozmawiała o takich rzeczach.
Odwróciłam się i usiadłam do stołu.
- Ciekawe czemu?
- Bo... - Bo coś do ciebie czuję, miałam ochotę odpowiedzieć, ale prędko ugryzłam się w język. - Bo ciebie to i tak by nie obchodziło. Poza tym jak sam stwierdziłeś nie masz ochoty tego słuchać. Muszę oszczędzać ci powodów do zazdrości. - Na moje słowa zaśmiał się gorzko.
- Zazdrości, powiadasz? Bujną masz wyobraźnie w tych swoich specyficznych stanach... Oj przepraszam. - Właśnie na moich kolanach wylądowała miska z dżemem.
Zamknęłam oczy i zdenerwowana poczęłam liczyć do dziesięciu.
- Poczekaj, wyczyszczę. - Jack sięgnął po chusteczkę.
- Dziękuję, nie trzeba. Poradzę sobie sama. - Wyrwałam mu papier z rąk i pozbierałam truskawkową papkę z moich kolan, rzucając mordercze spojrzenia to Jackowi, to Krissowi, który przyglądał nam się z rozbawieniem.
Wstałam od stołu, prawie nic nie zjadłszy.
- Elsa... - Jack przytrzymał mnie za łokieć.
- Hymm?
- Eeee... Już już nic. - Poluzował uścisk, po czym odwrócił się i zajął jedzeniem.
Wściekła wpadłam do pokoju i położyłam się na niepościelonym łóżku.
To nie tak miało wyglądać! Zupełnie nie tak! Miał być dzisiaj miły, szarmancki i kochany, a był... taki jak ostatnio. Czyli nabuzowany, wredny i po prostu chamski. Dureń.
- Proszę! - Rzuciłam ostro, na dźwięk pukania.
W drzwiach pojawiła się blond czupryna Krissa.
- Spoko, widać, że zagrałaś mu na ambicji. Ma po prostu nerwa, że przespałaś się z Hansem, a nie z nim. - Przycupnął obok mnie.
- Nie przespałam się z nim. Blefowałam. - Ukryłam głowę w kołdrze.
- W każdym razie wszystko wyszło bardzo wiarygodnie. - Kriss poklepał mnie po plecach.
- Zrób mi masaż. - Zamknęłam oczy. - Należy mi się za te niezliczone podwózki.
Zaśmiał się.
- Okej, tylko przyniosę krem z łazienki. Rozbierz szlafrok.
Po jego wyjściu zdjęłam ubranie, położyłam się na łóżku i przykryłam swój nagi tyłek kołdrą.
Zamknęłam oczy.
Skrzypnięcie drzwi, kroki, ugięty materac i Kriss już przygotowywał się do akcji.
Po chwili jego zgrabne palce znalazły się na moich ramionach, a mój mózg rozpoznał słodki zapach wanilii.
- Nie mam pojęcia czemu nie mogę się z nim dogadać. Nie wiem też, czemu tak bardzo chce jechać do dziadka... Czasem obwiniam się, że to przeze mnie... Może jestem wredna, lub po prostu nie daje mu tego wszystkiego jasno do zrozumienia? Sama już nie wiem. Denerwuje mnie to, że cały dzień siedzi w pizzeri i nie możemy się widywać. Natomiast gdy się już widzimy to najczęściej na siebie wrzeszczymy. To chyba nie jest normalne? - Palce przyjaciela zgrabnie wędrowały po moich plecach.
Było mi naprawdę dobrze. Rozluźniłam się i uspokoiłam oddech.
Kristoff nic nie mówił. Tylko jego palce świadczyły, że jeszcze tu jest.
Poczułam, że znów zasypiam... A przecież spałam już tak długo. Moje oczy jednak same się zamykały.
- Będę musiała z nim w końcu porozmawiać... Tak na spokojnie, bez krzyków. Może wiesz... jakoś się dogadamy? - Zawinęłam się w kołdrę i ułożyłam w normalnej pozycji, kładąc głowę na poduszkę.
- Może nie będziecie musieli już rozmawiać? - Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą bladą i wzruszoną twarz Jacka.
Jack!!!
Jego srebrzyste włosy opadały mu na czoło, a błękitne oczy wpatrywał się w mnie nieustannie.
Usiadłam na łóżku, pilnując, żeby kołdra nie odsłoniła przypadkiem niepożądanych miejsc. Poczułam jak jest mi gorąco. Moje serce wyraźnie przyspieszyło i teraz kołatało w piersi z potrójną szybkością.
- Elsa... Posłuchaj... Ja nie wiem, jak mam się za to zabrać. Ja... Nie wiem, czy to ma w ogóle jakiś sens. Naprawdę chcę zamieszkać z dziadkiem... Tylko on może dać mi namiastkę rodziców, których nigdy nie miałem. Jesteś wspaniała, ale go nie zastąpisz... - Nadal mój oddech był nierówny i przyspieszony. Jack siedział obok i trzymał rękę na mojej łydce.
- Elsa, nie znalazłem tego cholernego kremu... - Do pokoju wkroczył Kriss i zatrzymał się w pół kroku. - Oj... - Stropił się i zaczerwienił po uszy. - Sorki, nie przeszkadzajcie sobie. - Zniknął za drzwiami, zamykając je szczelnie.
Jack wrócił spojrzeniem do mnie.
- Chciałbym cię pocałować, ale nie mogę dawać ci nadziei. Ja wiem, że wyjadę i to by było nie fair wobec ciebie... - Nie myśląc dłużej wcisnęłam swoje usta w jego. Zaskoczony oddał w końcu pocałunek łapiąc mnie jedną ręką w talii. Wplotłam dłonie w jego jasne włosy, czując jak kołdra odkrywa kawałki mojego ciała. Cholera. Nie przerywałam. Poczułam jego delikatny zarost na policzku. Był taki jasny, że z daleka wcale nie było go widać. Można go było tylko poczuć. Zaczęliśmy nierówno oddychać. Usiadłam mu w końcu na kolanach, dalej trzymając ręce w jego włosach. Poczułam jego dłonie na moich plecach i spanikowałam.
Odsunęłam się od niego i szczelniej owinęłam kołdrą.
- Musiałam cię jakoś zamknąć... Jesteś nieznośny. - Wyrwało mi się między strzępkami wydychanego powietrza.
Jack nadal było oszołomiony i wpatrywał się we mnie.
- Elsa... ja wyjeżdżam. I nie zmienię tej decyzji... Długo nad nią myślałem i... ja już nie mogę jej zmienić. Mam już wszystko zaplanowane... - Wstał i przeczesał włosy, które ja wcześniej rozczochrałam.
- Wyjeżdżasz?
- Tak. Jestem pewny. To już postanowione.
- No tak... W końcu...w końcu przecież nic się nie stało. - Wstałam i niezgrabnie poprawiłam kołdrę.
Jakch uprzejmie odwrócił wzrok.
- Elsa...
- Muszę się przebrać. Wyjdź. - Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, czując, że pieką mnie oczy.
Otworzył jeszcze usta, ale szybko je zamknął i wyszedł z pomieszczenia bez słów.
Bezradnie usiadłam na dywanie i zaczęłam płakać. Miałam nie robić pierwszych kroków. Miałam stać z boku i patrzeć, jak on się stara. A teraz zostałam na lodzie. Ciepłe łzy spływały mi po policzkach.
Drzwi znów się otworzyły i tym razem do pokoju wkroczył Kriss.
- Co wyście znowu nawyprawiali? - Urwał, gdy mnie zobaczył.
Podszedł do mnie i podał mi szlafrok. Odwrócił się, a ja nadal płacząc, wciągnęłam tkaninę na siebie.
Oparliśmy się plecami o łóżka, sadowiąc się obok siebie.
- Pocałowałam go. - Pokiwałam bezradnie głową.
W mojej głowie zabijałam siebie już od kilku minut. W kółko i w kółko.
Kristoff westchnął i przyciągnął mnie do siebie. Położyłam głowę na jego ramieniu.
- Nie wyjedzie.
- Skąd wiesz? - Nie wierzyłam mu.
- Nie po twoim pocałunku. Zasiałaś mu ziarno niepewności, które już rośnie w oszałamiającym tempie. Będzie chciał więcej i w końcu zatęskni.
- Mówisz to w taki jakiś, ohydny sposób. - Wzdrygnęłam się.
- Mówię ci prawdę. A teraz przestać się mazgaić i idź się myć. Jack już zwiał, coś czuję, że szybko nie wróci. No leć, maleńka. - Cmoknął mnie w czoło, a ja wstałam i udałam się pod ciepły, uspakajający prysznic.
Jak zwykle na ostatnią chwilę, ale się udało. Może taki jakiś marny... ale mi się podoba. Kriss jak zwykle najlepszy przyjaciel człowieka.
Zostawiam wam rozdział i proszę o komentarze.
PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO MUSICIE CZEKAĆ, ALE JA NAPRAWDĘ DWOJĘ SIĘ i TROJĘ, ŻEBY TE DWA ROZDZIAŁY SKLECIĆ.
Mam nadzieję, że coś mi z tego wychodzi...
Okej, koniec ględzenia. Wstawiam i komentujcie :)
PS. Wielkie podziękowania dla MISI, która rozpoczęła opowiadanie i sprawiła, że dzisiaj je skończyłam. DZIĘKUJĘ :*
__Elsa__________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Nic tak dobrze nie sprawdzało się w roli budzika, jak zapach świeżo parzonej kawy. Aromat przedostał się przez szczelinę w drzwiach do mojego pokoju i od razu sprawił, że otworzyłam oczy. Odrzuciłam kołdrę i uniosłam głowę, spoglądając sennym wzrokiem na zegarek. Cyferki na wyświetlaczu potwierdziły fakt, że wróciłam wczoraj późno, bo właśnie dochodziła jedenasta. Poczułam naglącą chęć opowiedzenia całego mojego wczorajszego wieczoru spędzonego z Hansem ze szczegółami, komuś zaufanemu. Sięgnęłam po telefon i szybko wybrałam numer do siostry. Przy okazji zerknęłam w stronę lusterka, doznając istnego zawału na widok resztek wczorajszego makijażu, który, lekko mówiąc, trochę się rozmazał.
- Hej. - odezwała się Anka w słuchawce - Nie mów mi, że dopiero wstałaś!
- A jeśli tak powiem? - Odpowiedziałam uśmiechając się mimowolnie.
- To chyba nawet nie muszę pytać, jak było.
- No właśnie nie było wybitnie. - Westchnęłam - Twój nauczyciel zdecydowanie nie jest w moim typie.
- Było aż tak źle?
- Właściwie to było w porządku - Wzruszyłam ramionami - Miło i w ogóle, ale bez większych wrażeń.
- A czego spodziewałaś się po wyjściu do opery? - Ania miała rozbawiony ton.
- W towarzystwie charyzmatycznego i dowcipnego mężczyzny nawet wyjście do opery może być ciekawsze od najlepszej imprezy w mieście. - Stwierdziłam z teatralnym westchnięciem.
- Coś w tym jest. A Jack?
- Nie opuszczałam jeszcze swojego pokoju.
- A wczoraj, jak wróciłaś, mówił coś?
- Spał. - Udzieliłam suchej odpowiedzi. - Każdy normalny człowiek o godzinie drugiej w nocy właśnie to robi.
Anka roześmiała się w słuchawce.
- W takim razie muszę stwierdzić, że nie było jednak tak źle. Nie męczyłabyś się tak z drętwym studencikiem. Chyba, że jednak coś do niego poczułaś.
- Anka! - Zgromiłam siostrę, jednak z mimowolnym uśmiechem.
- Ja mówię tylko prawdę!
- Jeszcze jedno słowo...
- Dobrze, już dobrze - Nie dała mi dokończyć rozbawionym tonem - Nie piekl się tak.
- Wcale się nie pieklę! - Zaprzeczyłam szybko.
- Racja, tak tylko sobie wrzeszczysz do słuchawki.
- Gdyby nie dzieliło nas te kilkanaście ulic, chyba bym cię udusiła.
- Po raz pierwszy widzę plusy mieszkania pod innym dachem. - Moja siostra się roześmiała, a ja miałam ochotę walnąć ją poduszką. - No dobrze, w takim razie życzę ci powodzenia w konfrontacji z Jackiem, a ja kończę. Meri zaraz będzie, musimy zrobić referat z matmy - Powiedziała z wyraźną niechęcią w głosie
- Życzę, żebyście siedziały nad nim do ciemnej nocy.
- Też cię kocham. Powodzenia! Zadzwonię do ciebie wieczorkiem. Paaa!
Odłożyłam telefon na szafkę nocną i poderwałam się do pozycji pionowej.
Zrobiłam kilka głębokich wdechów, a potem sięgnęłam po wacik i pozbyłam się resztek makijażu.
Odświeżona i ubrana w swój ulubiony szlafrok udałam się do kuchni.
- Co jemy? - Przy kuchence jak zwykle stał Kriss i gotował swoje popisowe danie, jajecznicę z pomidorami. Zapach smażonego jajka włączył u mnie przycisk z napisem GŁÓD.
- Jak tam śpiąca królewna? O której to się do domu powraca z nocnych wojaży? - Blondyn ubrany w szare, dresowe spodnie (i nic poza tym) rzucił mi ojcowskie spojrzenie.
- Bardzo dobrze. Czuję się jak nowo narodzona, dziękuję. - Na potwierdzenie tych słów ziewnęłam szeroko.
- Jak opera? - Białko zaczęło już się ścinać.
Zastanawiałam się co mam w tej sytuacji powiedzieć. Kłamać, czy mówić prawdę?
- Cześć wszystkim. - Drzwi kuchni ponownie się otworzyły, wpuszczając do środka Jacka.
Od razu podjęłam decyzję.
- Wspaniale! Występ było po prostu... brak mi słów. Wybrał dokładnie to, co chciałam zobaczyć. Tak, jakby znał mnie od zawsze. - Mimochodem zlustrowałam chłopaka, który niespiesznie stanął obok i zajął się chlebem.
- A potem?
- A potem co? - Zamrugałam wyrwana z letargu.
- No co potem, przecież spektakl nie trwał do drugiej. - Kristoff ruchem głowy wskazał naszego przyjaciele, który wdzięcznie majstrował przy kromkach.
- A potem pojechaliśmy do niego... - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Mieszkanie Hansa było zwykłe. Posiedzieliśmy trochę w kuchni i po prostu miło gawędziliśmy przy herbacie. - No i potem wróciłam. Chyba nie muszę się ci spowiadać, ze wszystkiego? - Odparłam z przekąsem.
- Mnie nie, ale myślę, że kogoś to na pewno bardziej interesuje... - Uśmiechnęliśmy się do siebie.
Jack upuścił nóż, który spadł na kafelki z głośnym hukiem.
Zamarliśmy wszyscy.
Ja, Kristoff i Jack.
- Nie mam ochoty słuchać o waszych sercowych podbojach. Jest sobota i mam ochotę odpocząć po całym tygodniu harówki, więc uprzejmie proszę o ciszę i spokój. - Podniósł nóż, opukał go pod strumieniem wody i znów wrócił do przygotowania kanapek.
- Ktoś tu ma zły dzień... Czyżby wczoraj sobie nie pociupciał? - Rzucił Kriss nieco zaczepnym tonem i znów zaczął mieszać jajecznicę.
Zachichotałam i nalałam sobie trochę kawy do kubka.
- A ciebie, co tak bawi? - Jack stanął obok i oparł się plecami o blat.
- A wiesz, taka wrodzona pogoda ducha. Czasem tak jest, kiedy człowiek znajduję się w specyficznych stanach... No wiesz... - Upiłam łyk gorzkiego płynu nie spuszczając z niego oczu.
- Dobry był? - Skrzyżował ręce i delikatnie przekrzywił głowę.
- Nie rozumiem, sprecyzuj. - Znów przyłożyłam usta do krawędzi porcelany.
- Czy był dobry w łóżku? - Spytał bez zająknięcia i wbił we mnie ostre spojrzenie.
Wyplułam kawę, którą już miałam w buzi i zaczęłam kaszleć, krztusząc się. Kristoff chichotał gdzieś z tyłu, nakładając jajecznicę na talerze. Wytarłam mokry policzek i uniosłam dumnie podbródek.
- Książkę piszesz? Coś taki ciekawy?
- No co, nagle nie masz ochoty się chwalić na lewo i prawo? A może okazał się seksistowską świnią, albo co gorsza do niczego między wami nie doszło? - Uśmiechnął się triumfalnie.
Czułam, że moje policzki parzą. Zrobiłam krok w jego stronę.
- Nie muszę się nikomu spowiadać z mojego łóżkowego życia. A na pewno nie tobie. - Wbiłam palec wskazujący w jego klatkę piersiową. - Jesteś ostatnią osobą, z którą bym rozmawiała o takich rzeczach.
Odwróciłam się i usiadłam do stołu.
- Ciekawe czemu?
- Bo... - Bo coś do ciebie czuję, miałam ochotę odpowiedzieć, ale prędko ugryzłam się w język. - Bo ciebie to i tak by nie obchodziło. Poza tym jak sam stwierdziłeś nie masz ochoty tego słuchać. Muszę oszczędzać ci powodów do zazdrości. - Na moje słowa zaśmiał się gorzko.
- Zazdrości, powiadasz? Bujną masz wyobraźnie w tych swoich specyficznych stanach... Oj przepraszam. - Właśnie na moich kolanach wylądowała miska z dżemem.
Zamknęłam oczy i zdenerwowana poczęłam liczyć do dziesięciu.
- Poczekaj, wyczyszczę. - Jack sięgnął po chusteczkę.
- Dziękuję, nie trzeba. Poradzę sobie sama. - Wyrwałam mu papier z rąk i pozbierałam truskawkową papkę z moich kolan, rzucając mordercze spojrzenia to Jackowi, to Krissowi, który przyglądał nam się z rozbawieniem.
Wstałam od stołu, prawie nic nie zjadłszy.
- Elsa... - Jack przytrzymał mnie za łokieć.
- Hymm?
- Eeee... Już już nic. - Poluzował uścisk, po czym odwrócił się i zajął jedzeniem.
Wściekła wpadłam do pokoju i położyłam się na niepościelonym łóżku.
To nie tak miało wyglądać! Zupełnie nie tak! Miał być dzisiaj miły, szarmancki i kochany, a był... taki jak ostatnio. Czyli nabuzowany, wredny i po prostu chamski. Dureń.
- Proszę! - Rzuciłam ostro, na dźwięk pukania.
W drzwiach pojawiła się blond czupryna Krissa.
- Spoko, widać, że zagrałaś mu na ambicji. Ma po prostu nerwa, że przespałaś się z Hansem, a nie z nim. - Przycupnął obok mnie.
- Nie przespałam się z nim. Blefowałam. - Ukryłam głowę w kołdrze.
- W każdym razie wszystko wyszło bardzo wiarygodnie. - Kriss poklepał mnie po plecach.
- Zrób mi masaż. - Zamknęłam oczy. - Należy mi się za te niezliczone podwózki.
Zaśmiał się.
- Okej, tylko przyniosę krem z łazienki. Rozbierz szlafrok.
Po jego wyjściu zdjęłam ubranie, położyłam się na łóżku i przykryłam swój nagi tyłek kołdrą.
Zamknęłam oczy.
Skrzypnięcie drzwi, kroki, ugięty materac i Kriss już przygotowywał się do akcji.
Po chwili jego zgrabne palce znalazły się na moich ramionach, a mój mózg rozpoznał słodki zapach wanilii.
- Nie mam pojęcia czemu nie mogę się z nim dogadać. Nie wiem też, czemu tak bardzo chce jechać do dziadka... Czasem obwiniam się, że to przeze mnie... Może jestem wredna, lub po prostu nie daje mu tego wszystkiego jasno do zrozumienia? Sama już nie wiem. Denerwuje mnie to, że cały dzień siedzi w pizzeri i nie możemy się widywać. Natomiast gdy się już widzimy to najczęściej na siebie wrzeszczymy. To chyba nie jest normalne? - Palce przyjaciela zgrabnie wędrowały po moich plecach.
Było mi naprawdę dobrze. Rozluźniłam się i uspokoiłam oddech.
Kristoff nic nie mówił. Tylko jego palce świadczyły, że jeszcze tu jest.
Poczułam, że znów zasypiam... A przecież spałam już tak długo. Moje oczy jednak same się zamykały.
- Będę musiała z nim w końcu porozmawiać... Tak na spokojnie, bez krzyków. Może wiesz... jakoś się dogadamy? - Zawinęłam się w kołdrę i ułożyłam w normalnej pozycji, kładąc głowę na poduszkę.
- Może nie będziecie musieli już rozmawiać? - Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą bladą i wzruszoną twarz Jacka.
Jack!!!
Jego srebrzyste włosy opadały mu na czoło, a błękitne oczy wpatrywał się w mnie nieustannie.
Usiadłam na łóżku, pilnując, żeby kołdra nie odsłoniła przypadkiem niepożądanych miejsc. Poczułam jak jest mi gorąco. Moje serce wyraźnie przyspieszyło i teraz kołatało w piersi z potrójną szybkością.
- Elsa... Posłuchaj... Ja nie wiem, jak mam się za to zabrać. Ja... Nie wiem, czy to ma w ogóle jakiś sens. Naprawdę chcę zamieszkać z dziadkiem... Tylko on może dać mi namiastkę rodziców, których nigdy nie miałem. Jesteś wspaniała, ale go nie zastąpisz... - Nadal mój oddech był nierówny i przyspieszony. Jack siedział obok i trzymał rękę na mojej łydce.
- Elsa, nie znalazłem tego cholernego kremu... - Do pokoju wkroczył Kriss i zatrzymał się w pół kroku. - Oj... - Stropił się i zaczerwienił po uszy. - Sorki, nie przeszkadzajcie sobie. - Zniknął za drzwiami, zamykając je szczelnie.
Jack wrócił spojrzeniem do mnie.
- Chciałbym cię pocałować, ale nie mogę dawać ci nadziei. Ja wiem, że wyjadę i to by było nie fair wobec ciebie... - Nie myśląc dłużej wcisnęłam swoje usta w jego. Zaskoczony oddał w końcu pocałunek łapiąc mnie jedną ręką w talii. Wplotłam dłonie w jego jasne włosy, czując jak kołdra odkrywa kawałki mojego ciała. Cholera. Nie przerywałam. Poczułam jego delikatny zarost na policzku. Był taki jasny, że z daleka wcale nie było go widać. Można go było tylko poczuć. Zaczęliśmy nierówno oddychać. Usiadłam mu w końcu na kolanach, dalej trzymając ręce w jego włosach. Poczułam jego dłonie na moich plecach i spanikowałam.
Odsunęłam się od niego i szczelniej owinęłam kołdrą.
- Musiałam cię jakoś zamknąć... Jesteś nieznośny. - Wyrwało mi się między strzępkami wydychanego powietrza.
Jack nadal było oszołomiony i wpatrywał się we mnie.
- Elsa... ja wyjeżdżam. I nie zmienię tej decyzji... Długo nad nią myślałem i... ja już nie mogę jej zmienić. Mam już wszystko zaplanowane... - Wstał i przeczesał włosy, które ja wcześniej rozczochrałam.
- Wyjeżdżasz?
- Tak. Jestem pewny. To już postanowione.
- No tak... W końcu...w końcu przecież nic się nie stało. - Wstałam i niezgrabnie poprawiłam kołdrę.
Jakch uprzejmie odwrócił wzrok.
- Elsa...
- Muszę się przebrać. Wyjdź. - Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, czując, że pieką mnie oczy.
Otworzył jeszcze usta, ale szybko je zamknął i wyszedł z pomieszczenia bez słów.
Bezradnie usiadłam na dywanie i zaczęłam płakać. Miałam nie robić pierwszych kroków. Miałam stać z boku i patrzeć, jak on się stara. A teraz zostałam na lodzie. Ciepłe łzy spływały mi po policzkach.
Drzwi znów się otworzyły i tym razem do pokoju wkroczył Kriss.
- Co wyście znowu nawyprawiali? - Urwał, gdy mnie zobaczył.
Podszedł do mnie i podał mi szlafrok. Odwrócił się, a ja nadal płacząc, wciągnęłam tkaninę na siebie.
Oparliśmy się plecami o łóżka, sadowiąc się obok siebie.
- Pocałowałam go. - Pokiwałam bezradnie głową.
W mojej głowie zabijałam siebie już od kilku minut. W kółko i w kółko.
Kristoff westchnął i przyciągnął mnie do siebie. Położyłam głowę na jego ramieniu.
- Nie wyjedzie.
- Skąd wiesz? - Nie wierzyłam mu.
- Nie po twoim pocałunku. Zasiałaś mu ziarno niepewności, które już rośnie w oszałamiającym tempie. Będzie chciał więcej i w końcu zatęskni.
- Mówisz to w taki jakiś, ohydny sposób. - Wzdrygnęłam się.
- Mówię ci prawdę. A teraz przestać się mazgaić i idź się myć. Jack już zwiał, coś czuję, że szybko nie wróci. No leć, maleńka. - Cmoknął mnie w czoło, a ja wstałam i udałam się pod ciepły, uspakajający prysznic.
czwartek, 19 listopada 2015
Rozdział 20 "Prawie nic nie poczułam. To był zaledwie ułamek sekundy."
HEJOŁ
Królową tego rozdziału jest ANKA. Wyjaśnia się tutaj kilka ważnych kwestii... I dzieją się w tym rozdziale rzeczy niepojęte i spontaniczne.
Powinno wam się spodobać. Chyba...
Czytajcie, komentujcie i rozkoszujcie się tym nędznym tekścikiem.
Przepraszam za jakość, ale nie umiałam dobrze skończyć tego rozdziału.
Okej... To chyba na tyle.
Wspaniałego PIĄTECZKU, który już JUTRO!
Pozdrawiam was cieplutko :)
wasza Julu
ps. Przepraszam za błędy, poprawię, jak znajdę czas...
__Anka________________________________________________________________
_________________________________________________________________________
- Jezu, Anka! Nic ci nie jest? Jak się czujesz? Obiecuję, że będę cię odprowadzała do domu już zawsze... Nie można spuścić cię z oka. - Merida od kilku minut bardzo starannie mnie oglądała.
- Mogło skończyć się gorzej. - Wzruszyłam ramionami, widząc, że krzywi się na kilka siniaków na mojej ręce.
- Masz rację... Dobrze, że... no wiesz, że wszystko już w porządku. - Posłała mi ciepły uśmiech.
Siedziałyśmy pod klasą, było dość wcześnie, nikt oprócz nas jeszcze nie przybył.
- Czkawka się martwił... Chcieliśmy cię odwiedzić, ale jakoś się nam nie udało. Przepraszam. - Meri miała widoczne wyrzuty sumienia.
- Spoko. Wszystko w porządku, fatygowalibyście się na marne. - Znów się do niej uśmiechnęłam.
Usłyszałam dźwięk kroków. Spojrzałam na korytarz, ale nikogo na nim nie było. Odgłosy stawały się coraz głośniejsze i w końcu zza zakrętu wyłoniła się wysoka, szczupła, lekko przygarbiona sylwetka Czkawki.
- Cześć. - Mruknął do nas, posyłając mi słaby uśmiech. - Dobrze cię widzieć. - Chłopak usiadł między nami i wyprostował swoje długie nogi. Miał na sobie lekko sprane dżinsy i brązowe Chukky, bardzo eleganckie i ładnie się prezentujące. Czkawka rzadko nosił trampki czy adidasy, był raczej typem eleganta. Może nie stroił się codziennie w garnitury, ale umiał zachować klasę.
Spojrzałam na nasze nogi.
Moje stopy sięgały do 1/4 łydki chłopaka, stopy Meridy ledwo co mijały kolano. Parsknęłam śmiechem.
Dwie głowy obróciły się w moją stronę i popatrzyły na mnie pytająco.
- To zabawne... - Wskazałam palcem na nasze kończyny.
Brunet uśmiechnął się pod nosem.
- Meri, nic się nie zmieniło. Jak zawsze 7 centymetrów za moim kolanem.
Dziewczyna roześmiała się.
- Odkąd się znamy. Siódemka do mnie pasuje, prawda?
- Czy już wiedzą kto cię zaatakował? - Czkawka wydawał się zainteresowany moją sprawą.
- Nie. Zabrali mi telefon i obiecali, że sprawdzą kto wysyłał wszystkie sms'y.
- Z ich sprzętem to może potrwać lata...
- Zobaczymy. Nie spieszy mi się za bardzo, przynajmniej na razie mam nowy numer i mogę chwilę odpocząć od tych niezręcznych wiadomości. - Chłopak pokiwał głową na znak zrozumienia.
- A teraz ty się przyznaj, co cię gnębi, przyjacielu? - Merida podniosła się i stanęła naprzeciwko nas.
Skrzyżowała ręce i wyczekująco wpatrywała się w Czkawkę.
- Nic... W porządku. - Chłopak opuścił wzrok.
- Nie nabierzesz mnie. Przyznaj się? Co ta suka znowu zrobiła?
- Nie mów tak o niej. - Jego głos stał się nieprzyjemny.
Nie krzyczał, ale i tak można było usłyszeć, że nie jest zadowolony.
- Czkawka, ja się po prostu martwię. Nie chcę, żebyś się w coś wpakował... Jeszcze do niedawna nienawidziłeś Astrid, bałeś się jej, a teraz widocznie ci na niej zależy. Rozumiem to, ale muszę ci uświadomić jakie mogą być tego konsekwencje. Ona nie jest dla ciebie...
Brunet podniósł się z ziemi i stanął naprzeciwko Meridy.
- A co jeśli ja tego chcę?
- Jeśli jesteś tego pewien... To postaram się ciebie w tym wesprzeć, ale proszę cię, zastanów się dwa razy...
- Już się zastanowiłem. - Przeczesał ręką włosy.
- To zrób to jeszcze raz...
Wypuścił z sykiem powietrze.
- Meri, nie musisz mnie chronić. Dam sobie radę.
Dziewczyna tylko pokręciła głową.
- Dobrze. Muszę iść poprawić chemię. Widzimy się na lekcji. - Merida zarzuciła plecak na ramię i sprężystym krokiem ruszyła przed siebie.
Echo jej kroków po chwili zniknęło.
Czkawka usiadł z powrotem obok mnie, oparł głowę o szafkę i zamknął oczy.
Skorzystałam z okazji i przyjrzałam się bliżej jego twarzy.
Miał grube, ciemne brwi, które nadawały mu charakteru. Jasne powieki kończyły się ciemnym, gęstymi rzęsami. Nos był w sam raz, nie za długi i nie za krótki. Miał bardzo ładny kształt.
W ogóle Czkawka z bliska był dużo... ciekawszy.
Gdy się go mijało na ulicy nie przyciągał uwagi niczym innym jak swoim wzrostem.
Wysoki, chudy przypominał pająka z cienkimi odnóżami.
Zmarszczył czoło i otworzył oczy.
Leniwie przeniósł wzrok na mnie i uniósł jedną brew.
- Przyglądam się...
- No, widzę. - Cień uśmiechu przebiegł przez jego twarz. - I co sądzisz?
Oparłam dwa palce na policzku, udając, że się zastanawiam.
- Chyba mogę ci powiedzieć... że jesteś przystojny. Tak, to dobre słowo. Ładny czy męski tutaj nie pasują. Jesteś bardzo przystojnym chłopcem.
Zaśmiał się.
- Chłopcem? Czasem niektórzy mylą mnie z trzydziestolatkiem. Ekspedientki w sklepach rzadko proszą o dowód... Nie, żebym kupował alkohol czy papierosy. - Mrugnął do mnie.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie. - Rozluźnił ramiona i znów oparł głowę o szafkę.
Spojrzał na mnie. Musiałam lekko zadzierać głowę, żeby patrzeć w jego twarz.
- Czy ty chcesz iść ze mną na bal?
Po moim pytaniu zapadła niezręczna cisza.
- Bo jeśli nie... To, rozumiem. Nie chcę, żeby to było wymuszone...
- Chcę z tobą iść na bal.
- Tak myślałam, że z nią pójdziesz... Czekaj, co?
- Chcę iść z tobą na bal. Mam ci to przeliterować? Po pierwsze, to cię zaprosiłem i nie wypada mi odwoływać tego tydzień przed imprezą, a po drugie może rzeczywiście powinienem dać sobie spokój z Astrid... Może jednak do siebie nie pasujemy... - Znów spojrzał na mnie.
Jego zielone oczy skrywały w sobie pokłady smutku. Ciemne, czekoladowe brwi marszczyły się nieco i bardziej potęgowały zatroskany wyraz twarzy.
- Czkawka... - Złapałam go za dłoń, która leżała na jego udzie. - Wiem, że... że może nie jesteśmy jakoś super blisko, ale ja też mogę ci pomóc. Możesz mi powiedzieć, jeśli oczywiście chcesz. To nie musi być teraz...
- Wiem. Dzięki. - Lekko potarł kciukiem wierzch mojej dłoni.
Zrobiło mi się ciepło. Taki mały, głupi, nic nie znaczący gest bardzo mi się spodobał.
Nagle zapragnęłam go pocałować. Sama nie wiem czemu. Tak jakoś wyszło, że po prostu się przybliżyłam i delikatnie, jakbym się bała musnęłam jego wargi. Prawie nic nie poczułam. To był zaledwie ułamek sekundy.
Widziałam tylko, że on zamknął oczy, a mięśnie jego żuchwy lekko drgnęły.
Odsunęłam się od niego i puściłam jego dłoń.
Siedzieliśmy obok siebie milcząc. Chyba żadne z nas nie wiedziało, jak się odnieść do wcześniejszej sytuacji.
Po upływie kilku, może kilkunastu minut zaczęli się schodzić ludzie. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że przy publice nie wywinę już takiego numeru.
- Czkawka... Ja...
- Nic nie mów. Nie rozmawiajmy o tym, dobrze? - Widziałam w jego spojrzeniu prośbę, więc przystałam na nią.
Nagle głośne krzyki zostały zagłuszone przez dzwonek. Podniosłam się z podłogi i nie patrząc już na chłopaka uciekłam do klasy.
_______________________________________________________________________
- Jak myślisz, to będzie się nadawało? - Elsa jak zwykle panikowała.
Od kliku minut biegała od szafy do szafy i wyciągała nowe ubrania.
- Jest zima, więc letnia sukienka na pewno odpada. - Widziałam w jej oczach błysk złości i nieme wołanie o pomoc.
- No tak... Więc może ubiorę te spodnie i sweter? - Wskazała palcem na ubrania, które wyjęła jako jedne z pierwszych propozycji.
- Ten sweter cię postarza, wyglądasz w nim jak czterdziestoletnia nauczycielka. - Zrobiłam dużego, różowego balona z gumy, którą żułam.
- No dzięki, ty wiesz jak mnie uspokoić! - Założyła ręce na biodra i spojrzała na mnie z wyrzutem.
Zaśmiałam się widząc jak sobie nie radzi.
- Dawno nie było się na randce, co? - Podniosłam się z łóżka i wymijając moją zdenerwowaną coraz bardziej siostrę zaglądnęłam do szafy.
Na wieszakach wsiało kilka eleganckich sukienek. Po krótkich oględzinach wybrałam małą czarną z bufiastymi rękawkami i białym, ozdobnym kołnierzykiem. Do tego oczywiście eleganckie, bordowe szpilki i kopertówkę w tym samym kolorze. Dobrałam jeszcze szary kardigan, który był nieco krótszy z tyłu tak, że kończył się ponad nerkami. Położyłam ubrania na kołdrze, a pozostałe schowałam do szafy.
Elsa uniosła jedną braw.
- Nie za gustownie?
- Nie. Do opery w sam raz. - Puściłam do niej oczko.
- Podejrzałaś? - Rozdziawiła usta w zdziwieniu.
- Sam się pochwalił. Chciał się upewnić, że ci się spodoba.
Na twarzy blondynki pojawiło się wzruszenie. Przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła.
- Nigdy nie myślałam, że moja młodsza siostra będzie mi doradzać w sprawie randek. To miało być moje zadanie, a tu proszę... - Zmierzwiła mi jak zwykle włosy i cmoknęła w czoło. - Dzięki.
- Nie ma za co. - Wepchnęłam jej do rąk ubrania i wygoniłam do łazienki.
Postanowiłam poczekać na nią w salonie.
Usiadłam na kanapie obok Julka, który w spokoju oglądał jakiś program kulinarny. Jack miał zaraz wrócić, więc nasz chytry plan powinien się udać. A nawet jakby nie zdążył na czas, to dobrze wiem, że jak się dowie o randce będzie zazdrosny.
Nie było jeszcze Kristoffa, ale za nim jakoś nie tęskniłam...
Chyba po prostu nie chciałam się z nim spotykać, bo nie do końca wiedziałam na czym staliśmy.
Elsa mówiła coś, że Kriss bardzo się przejął, ale nawet to nie dusiło we mnie strachu. Ja po prostu się bała... Okropnie bałam. Wzdrygnęłam się, kiedy po mojej ręce przebiegło stado ciarek.
- Zimno ci? - Julek nawet nie odlepił wzroku od telewizora.
- Nie... Czemu oglądasz program kulinarny? - Omiotłam spojrzeniem stół, na którym stała szklaneczka z bursztynowym płynem. Whisky.
- A co mam robić? - Tym razem brunet przeniósł wzrok na mnie.
To dziwne, że jeśli chodzi o niego to przejawia od razu większe zainteresowanie.
Co miał robić? Serio? Pytał co ma robić w piątkowy wieczór?
- No na pewno nie powinieneś w samotności pić whisky. Może jakaś impreza? Ross ostatnio wspominała, jak dobrze się bawiła. - Mówiąc do niego mimochodem oglądałam tatuaże na jego ręce.
Chłopak parsknął śmiechem.
- A nie chwaliła się, że dostała szlaban od matki, gdy ta się dowiedziała? Nie możemy się teraz spotykać, więc nici z imprezy. Ale ja też się wyśmienicie bawiłem. - Upił łyk alkoholu. - O co chcesz zapytać? - Odstawił szkło na blat.
Przygryzłam wargę. Aż tak było widać, że mam ochotę wyciągnąć od niego informacje?
- Chciałam spytać o tatuaże. Twoje... i Kristoffa. - Przeniosłam wzrok z jego twarzy na ekran telewizora.
Chłopak z westchnieniem oparł się o wezgłowie kanapy.
- Mam ci opowiadać o znaczeniu rysunków? Czy jak i dlaczego je sobie zrobiłem?
- Opowiedz mi to, co chcesz... Nie zamierzam wyciągać poufnych informacji.
- Okej. Mikrofon to chyba oczywista sprawa. Symbolizuje muzykę czyli moją drugą miłość zaraz po Ross. Nie chciałem tatuować sobie gitary, bo zaczynałem od śpiewania i to dzięki niemu wszystko się potoczyło tak, jak się potoczyło.
Reszta to po prostu symbole. Nie będę cię tutaj zanudzał.
- To nie jest nudne. Ciekawi mnie to.
Julek podrapał się w czubek głowy.
- Róże miały symbolizować delikatność i w pewnym stopniu cierpienie. Takie tam rysuneczki, mniej lub bardziej dla mnie ważne.
Niektóre z nich robiłem bez zastanowienia, pod wpływem impulsu.
- A Kriss? - Starałam się brzmieć obojętnie, ale od środka zżerała mnie ciekawość.
- A czemu pytasz? I dlaczego mnie, a nie jego? - Poczułam ciepło w okolicy policzków, chyba mnie nakrył.
- Mówiłam, że jak nie chcesz to nie mów. - Wzruszyłam ramionami.
Umilkliśmy.
Po chwili niski głos Julka znów rozbrzmiał w pokoju.
- Kriss ma tylko jeden tatuaż.... Na przedramieniu, na pewno widziałaś. - Przytaknęłam krótko.
- Iglasty las. Jego rodzina pochodzi z północy, więc jest to pewne nawiązanie do korzeni. Symbolizuje również wolność. Kriss zrobił go, kiedy wyszedł z poprawczaka. - Cały mój spokój prysnął jak mydlana bańka.
Od razu w mojej głowie pojawiła się treść sms'a. PSYCHOPATA.
Poczułam jak bicie mojego serca stawało się szybsze i głośniejsze. Odczuwałam lekkie zawroty głowy.
- Dlaczego on był w poprawczaku? - Spytałam słabo.
Brunet zaśmiał się gorzko.
- Za pobicie. - Krew odpłynęła mi z twarzy. - Za pobicie ojca, który sprawił, że jego matka odeszła. Ne jego miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. - Julek świdrował mnie wzrokiem, jakby chciał odgadnąć co o tym wszystkim myślę.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Ty też byś tak zrobiła na jego miejscu, więc nie rób takich maślanych oczu. Kriss to najlepszy przyjaciel i najlepszy chłopak jakiego znam. I wcale nie brzmi to gejowsko. - Znów wyszczerzył się w cwanym uśmiechu.
- Nie zrobiłabym tak... - Chłopak chwycił mnie za ramiona.
- Zrobiłabyś to. Pobiłabyś ojca, gdyby wywalił twoją matkę na zbity pysk tylko dlatego, że dowiedziała się o jego zdradzie. Kriss nie jest niebezpieczny. Nie dla tych, których kocha. - Julek jeszcze przez chwilę błądził spojrzeniem po mojej twarzy. - Nie rań go. - Zdążył jeszcze wyszeptać nim do pokoju wkroczyła Elsa.
Poderwałam się z kanapy.
- Strzał w dziesiątkę. Wyglądasz naprawdę zjawiskowo. - Długie nogi siostry prezentowały się znakomicie.
- Wiem. Jejku, ale jestem podekscytowana. - Jakby na zawołanie rozbrzmiał dźwięk dzwonka.
Popatrzyłyśmy się na siebie i rozpoczęłyśmy szaleńczy bieg do drzwi. Julek obserwował nas pobłażliwie, popijając przy tym whisky.
Pierwsza dopadłam do klamki i otworzyłam drzwi zamaszystym ruchem.
Elsa zamarła za mną w pół kroku.
- Dzień dobry panie Gallant.
- Mówiłem już, że możesz mi mówić po imieniu. - Student prześlizgnął się spojrzeniem ze mnie na stojącą z tyłu Elsę.
Blondynka chrząknęła znacząco i wyminęła mnie zgrabnie, zabierając wcześniej płaszcz i torebkę.
- Wygląda pani naprawdę pięknie...
- Proszę mi mówić po prostu Elsa.
- No tak, oczywiście. Hans. - Ucałował jej dłoń, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Zatrzymali się w drzwiach, jakby zapomnieli scenariuszu.
- Idźcie już, no. I bawcie się dobrze. - Wypchnęłam ich za drzwi.
Gdy tylko wyszli rzuciłam się do okna oglądać toczącą się dalej scenę.
Hans właśnie prowadził Elsę do auta, kiedy na chodniku pojawił się Jack. Zatrzymał się i obserwował całą scenę w skupieniu. Gdy odjechali, wsadził ręce do kieszeni i kopnął słupek stojący obok.
Zaśmiałam się cicho. Wszystko się udało.
Usiadłam na kanapie obok Julku w lepszym już humorze.
Po kilku minutach do mieszkania wpadł zdenerwowany Jack.
- Kto to był? - Wskazał ręką okno i zaczął rozbierać kurtkę.
- Chyba jej nowy chłopak... - Starałam się brzmieć niedbale. - Poszli do opery. Na "Dziadka do orzechów". Elsa już od dawna chciała go obejrzeć. - Widziałam jak na twarzy chłopaka pojawiło się zakłopotanie.
- Wiem, mówiła mi o tym...
- Już nie musisz się trudzić. Elsa jest w dobrych rękach. Hans jest naprawdę wspaniały, najlepszy nauczyciel, jakiego znam. Wszystkie się w nim po cichu podkochujemy. - Może nieco przesadziłam, ale po wściekłej i zarazem smutnej minie Jacka, wiedziałam, że plan się udał.
Blondyn powlókł się do pokoju i zamknął drzwi z cichym skrzypnięciem.
- Jesteś okropna. - Julek właśnie skończył swojego drinka.
- Nieprawda! - Oburzyłam się. - Trzeba go jakoś uświadomić. A teraz siedź cicho, bo wszystko się wyda. - Zwiększyłam dźwięk w telewizorze i wygodnie ułożyłam się na kanapie.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Szybko podniosłam się z kanapy i nieprzytomna ruszyłam do drzwi. Julka widocznie nie było, a z pokoju Jacka dobiegała głośna muzyka, więc zapewne nie słyszał, że ktoś przyszedł.
Przetarłam oczy ręką i ziewnęłam szeroko.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę.
- Anka! - Przede mną stał rozpromieniony Kristoff.
Na ramieniu miał przerzuconą sportową torbę, a w ręce trzymał adidasy.
Czapka była niechlujnie wciśnięta na głowę, a kurtka niezapięta.
- Co ty tu robisz? - Szczerzył się jak szczerbaty na suchary, a mnie znów obleciał strach.
- Właściwie to już wychodziłam... - Sięgnęłam po kurtkę.
- O nie. - Kriss wkroczył do środka i zamknął za sobą drzwi.
Odstawił torbę i buty, zabrał mi kurtkę i odwiesił na wieszak. Rozebrał się, po czym oparł się plecami o drzwi i skrzyżował ręce na piersi.
- Nigdzie nie idziesz. - Był spocony i zgrzany. Pachniał jak rosół.
- Gdzie byłeś? - Obrzuciłam go spojrzeniem i wróciłam na kanapę.
- Na siłowni. Pozwolisz, że się przebiorę. Tak się cieszę, że cię widzę! - Ruszył w moją stronę z zamieram uściśnięcia mnie.
Oparłam rękę na jego torsie spotykając się z jego zdziwionym spojrzeniem.
- Kąpiel. - Wypowiedziałam wprost.
Blondyn uśmiechnął się i odgarną spocone kosmyki z czoła.
- Chcesz mi umyć plecki? - Nie odsunął się, kiedy opuściłam już rękę wzdłuż tułowia.
- Nie mam ochoty na żarty. Idź się umyj. - Obróciłam się i ułożyłam się na nowo na kanapie.
- Daj mi pięć minut. - Kristoff zniknął w łazience, nie biorąc nawet ubrań ze swojej sypialni.
Spojrzałam na zegarek.
4:59, 4:58, 4:57...
Chłopak już po trzech minutach opuścił łazienkę. Miał na sobie tylko szare dresy, a przez ramiona wisiał mu mokry, niebieski ręcznik. Usiadł na kanapie, podnosząc wcześniej moje nogi, a potem kładąc je sobie na kolana.
- Gdzie wszyscy?
Spłoszona jego zachowaniem i kolejną falą lęku usiadłam sztywno, kładąc swoje dłonie na kolanach.
- Elsa na randce, Jack w pokoju, a Julek gdzieś wyparował. - Z trwogą wpatrywałam się w jego tatuaż.
- Coś nie tak? - Opuściłam szybko wzrok i przecząco pokiwałam głową.
- Chciałem do ciebie przyjść, ale nie wiedziałem czy mogę... Elsa mi mówiła, że... no wiesz. Że nie chcesz, żebym cię odwiedził. - Widziałam, jak zadrgał mu podbródek.
Przełknęłam ślinę.
Co miałam mu powiedzieć? Że się go boję?
- Od kiedy chodzisz na siłownię? - Jego klata była naprawdę dobrze wyrzeźbiona i musiałam walczyć z pokusą, żeby nie zacząć się ślinić. A poza tym zgrabnie zmieniłam temat.
- Od roku trenuję regularnie. A co? - Spojrzał na mnie cwaniacko.
- Nic. Tak pytam. - Wzruszyłam ramionami i odwróciłam od niego wzrok.
Zapadła chwila ciszy. Nikt nie wiedział, jak ma się odezwać, ani o czym zacząć rozmawiać. Zaczęłam nerwowo stukać palcem w kolano.
- A, no właśnie! Wpadłem na genialny pomysł. - Jego twarz znów się rozpromieniła. Wstał i zaczął chodzić po pokoju.
- Chciałbym, żebyś się zapisała na zajęcia samoobrony. Chcę, żebyś poczuła się pewniej. Możesz to nazwać terapią, ale po prostu chciałbym, żebyś przełamała strach do...
- Nie boję się. - Przerwałam mu, wstając z kanapy. - Nie potrzebuję terapii, ani samoobrony. Poradziłabym sobie, gdyby nie chloroform. - Kriss patrzył na mnie z powątpieniem.
- Nie jestem słaba! - Nie chciałam, żeby się nade mną litował.
- Nikt nie mówi, że jesteś słaba, tylko chciałbym, żebyś była silniejsza. Chcę, żebyś mogła spokojnie chodzić po ulicy i żebym nie musiał cię zawsze odwozić. - Objął mnie ramieniem.
Wściekła wykręciłam się z jego uścisku.
- Nie musisz mnie nigdzie wozić! Dam sobie świetnie radę! Nie miej wyrzutów sumienia, nie mam do ciebie urazy i nie musisz mi tego wynagradzać!
- Anka, ale... - Znów położył rękę na moim ramieniu, ale ja odsunęłam się gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie.
Spojrzał na mnie z bólem.
- Anka...
- Jedyne moje obawy wiążą się z tobą Kriss... - Wyszeptałam cicho, czując jak zaczynają mnie swędzić oczy.
- Przestań, proszę. - Złapał się za głowę i odwrócił w drugą stronę. - Nie mów tak... - Jego głos się załamał.
Stałam za nim nie wiedząc co mam robić. Otarłam kilka łez z policzków i dziarsko pociągnęłam nosem.
- Zadzwonię po tatę...
- Mogę cię odwieźć. - Zaoferował się od razu, ale gdy ujrzał wyraz mojej twarzy pokiwał wolno głową. - Zadzwoń po tatę. - Zniknął za drzwiami swojego pokoju, a ja zostałam sama w salonie.
Wykręciłam numer i przycisnęłam słuchawkę od ucha. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze raz, ale bez rezultatów.
I co teraz? Znowu muszę prosić Kristoffa o przysługę?
Wchodząc do pokoju starał się odepchnąć od siebie myśli z szufladki PSYCHOPATA.
Uchyliłam drzwi i stanęłam na środku jego pokoju.
Nie zapalił światła, więc tylko przez duże okno wlewał się snop żółtych promieni z ulicznej lampy.
Chłopak stał twarzą do okna, nadal ubrany w same dresy.
- Nie odbiera? - Spytał po chwili milczenia, która dla mnie wydawała się wiecznością.
- No nie. - Moja wypowiedź zabrzmiała naprawdę żałośnie. Jakbym właśnie poinformowała onkologa o tym, że ma raka.
Chłopak westchnął, ale nadal nie obrócił się w moją stronę.
Rozejrzałam się po ciemnym pokoju.
Nie było tu czego oglądać. Duże, pościelone łóżko stało w centralnej części, po jego lewej stronie, naprzeciwko drzwi znajdowało się okno, a po prawej stała szara, wysoka szafa. Oprócz tego było tu jeszcze biurko i regał z książkami.
- Wiesz, że mnie ranisz? Wbijasz kołki prosto w serce? - Obrócił się na tyle, że widziałem teraz jego profil. Ukradkiem otarł policzek i stanął naprzeciwko mnie.
Wzdrygnęłam się i od razu wygarnęłam sobie ten odruch.
- Dlaczego się mnie boisz? - Usiadł na łóżku i bezradnie rozłożył ręce.
Rozczuliłam się na ten widok. Zrobiło mi się go szkoda.
Przysiadłam się do niego, uważając, żeby nie stykać się z nim żadną częścią ciała.
- Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć... Po prostu cały czas mam w głowie treść tego sms'a. Nazwali cię psychopatą. Nie wiem, czemu... czemu mi to do ciebie pasuje. - Zamilkłam, słysząc jak okrutnie to brzmi.
Chłopak zwiesił głowę.
- Ja... nie chcę, żeby ci się coś stało. Znowu. Mam wyrzuty sumienia, że cię wtedy zostawiłem, ale skąd mogłem wiedzieć, że ktoś cię nęka chorymi smsami? Jak miałem ci pomóc, kiedy nic mi nie mówiłaś? - Jego brązowe tęczówki zaiskrzyły się smutno.
- Nie mam obowiązku informowanie cię o wszystkim...
- Ale mogłabyś! Znacznie łatwiej byłoby cię ochronić! - Słyszałam w jego głosie nutę wyrzutu.
- Nic nie muszę! Czy my do jasnej cholery zawsze musimy się kłócić?! Tak jest zawsze! Niby wszystko w porządku, idziemy w dobrym kierunku, a potem wszystko się wali, jakby nigdy nic!
- Ciekawe kto jest temu winien? - Znów pełne wyrzutu oczy.
- Ja? - Odparłam z niedowierzaniem.
Naprawdę? On oskarżał o wszystko mnie?
- Nie, ja! To ja nie powiedziałem o smsach i to ja napomniałem w kuchni o związkach! - Kriss poderwał się z łóżka i chwycił mnie za ramiona. - To wszystko to moja wina! - Lekko mną potrząsnął. - Ty jesteś aniołkiem! Po prostu cud, malina! - Zacisnął palce na moich ramionach.
- Puść mnie. - Wysyczałam.
Dopiero po moich słowach odskoczył ode mnie jak oparzony.
Rozmasowałam obolałe miejsce, powstrzymując łzy.
- Przepraszam... ja... nie chciałem. - Patrzył na mnie z przerażeniem.
- Ojca pewnie też niechcący pobiłeś, hym? A w poprawczaku siedziałeś w nagrodę?
- Kto ci...
- Nieważne. Chciałeś to przede mną ukryć? Może jednak jesteś popieprzonym psychopatą Kriss? - Po moich policzkach na dobre pociekły łzy. - Może fakt, że się ciebie cholernie boję nie bierze się z niczego? - Obraz stał się nieostry.
- Anka...
- Nie chcę z tobą rozmawiać. Jeszcze skończę z podbitym okiem.
- Nie mów tak. - Widziałam, jak jest mu przykro, ale co mogłam zrobić?
Bałam się i tyle. Na jego widok dostawałam drgawek.
- Daj mi wyjaśnić... To wcale nie było tak...
- Wiem, jak było, ale to i tak niczego nie zmienia. To że twój ojciec był dupkiem, to nie znaczy, że ty też nim musisz być! Pięścią nie rozwiążesz wszystkich problemów...
Kriss zaczesał włosy do tyłu i znów przysiadł na łóżku. Ja ostrożnie wycofałam się do drzwi.
- Zależało mi na niej... tak, jak zależy mi na tobie. - Podniósł swój szklany wzrok na mnie.
Zachłysnęłam się powietrzem.
- Ja... odkąd cię spotkałem... nie wiem, co się ze mną dzieję... Wszystko idzie jakoś nie tak... Zawsze kiedy już wydaje mi się, że między nami wszystko jest w porządku coś się pierniczy. Denerwuje mnie to, że nie mam nad tym kontroli. Nie jestem w stanie ci powiedzieć czemu... Chyba dlatego, że...
Nagle w cichym, zastygłym jakby powietrzu usłyszeliśmy dźwięk mojego telefonu.
Wyjęłam komórkę z kieszeni i nerwowo odebrałam połączenie.
- Cześć... Nie, wszystko w porządku. Już jesteś? Okej. To ja idę. Nie, nie ma Elsy. Już idę. - Rozłączyłam się i popatrzyłam jeszcze raz na Krissa.
- Anka...
- Muszę iść. - Szybko zatrzasnęłam za sobą drzwi i prawie biegiem rzuciłam się do wieszaka. Wsunęłam na nogi buty i zarzuciłam na ramiona kurtkę. Zabrałam plecak i opuściłam mieszkanie w zajęczym tempie. Samochód ojca czekał już na dole. Usiadłszy na miejscu pasażera spojrzałam w okno.
Jasna czupryna stała w szybie i patrzyła dokładnie na mnie.
- Jedźmy. Jestem zmęczona, a mam jeszcze naprawdę dużo lekcji. - Odwróciłam wzrok, a ojciec odjechał z parkingu.
Królową tego rozdziału jest ANKA. Wyjaśnia się tutaj kilka ważnych kwestii... I dzieją się w tym rozdziale rzeczy niepojęte i spontaniczne.
Powinno wam się spodobać. Chyba...
Czytajcie, komentujcie i rozkoszujcie się tym nędznym tekścikiem.
Przepraszam za jakość, ale nie umiałam dobrze skończyć tego rozdziału.
Okej... To chyba na tyle.
Wspaniałego PIĄTECZKU, który już JUTRO!
Pozdrawiam was cieplutko :)
wasza Julu
ps. Przepraszam za błędy, poprawię, jak znajdę czas...
__Anka________________________________________________________________
_________________________________________________________________________
- Jezu, Anka! Nic ci nie jest? Jak się czujesz? Obiecuję, że będę cię odprowadzała do domu już zawsze... Nie można spuścić cię z oka. - Merida od kilku minut bardzo starannie mnie oglądała.
- Mogło skończyć się gorzej. - Wzruszyłam ramionami, widząc, że krzywi się na kilka siniaków na mojej ręce.
- Masz rację... Dobrze, że... no wiesz, że wszystko już w porządku. - Posłała mi ciepły uśmiech.
Siedziałyśmy pod klasą, było dość wcześnie, nikt oprócz nas jeszcze nie przybył.
- Czkawka się martwił... Chcieliśmy cię odwiedzić, ale jakoś się nam nie udało. Przepraszam. - Meri miała widoczne wyrzuty sumienia.
- Spoko. Wszystko w porządku, fatygowalibyście się na marne. - Znów się do niej uśmiechnęłam.
Usłyszałam dźwięk kroków. Spojrzałam na korytarz, ale nikogo na nim nie było. Odgłosy stawały się coraz głośniejsze i w końcu zza zakrętu wyłoniła się wysoka, szczupła, lekko przygarbiona sylwetka Czkawki.
- Cześć. - Mruknął do nas, posyłając mi słaby uśmiech. - Dobrze cię widzieć. - Chłopak usiadł między nami i wyprostował swoje długie nogi. Miał na sobie lekko sprane dżinsy i brązowe Chukky, bardzo eleganckie i ładnie się prezentujące. Czkawka rzadko nosił trampki czy adidasy, był raczej typem eleganta. Może nie stroił się codziennie w garnitury, ale umiał zachować klasę.
Spojrzałam na nasze nogi.
Moje stopy sięgały do 1/4 łydki chłopaka, stopy Meridy ledwo co mijały kolano. Parsknęłam śmiechem.
Dwie głowy obróciły się w moją stronę i popatrzyły na mnie pytająco.
- To zabawne... - Wskazałam palcem na nasze kończyny.
Brunet uśmiechnął się pod nosem.
- Meri, nic się nie zmieniło. Jak zawsze 7 centymetrów za moim kolanem.
Dziewczyna roześmiała się.
- Odkąd się znamy. Siódemka do mnie pasuje, prawda?
- Czy już wiedzą kto cię zaatakował? - Czkawka wydawał się zainteresowany moją sprawą.
- Nie. Zabrali mi telefon i obiecali, że sprawdzą kto wysyłał wszystkie sms'y.
- Z ich sprzętem to może potrwać lata...
- Zobaczymy. Nie spieszy mi się za bardzo, przynajmniej na razie mam nowy numer i mogę chwilę odpocząć od tych niezręcznych wiadomości. - Chłopak pokiwał głową na znak zrozumienia.
- A teraz ty się przyznaj, co cię gnębi, przyjacielu? - Merida podniosła się i stanęła naprzeciwko nas.
Skrzyżowała ręce i wyczekująco wpatrywała się w Czkawkę.
- Nic... W porządku. - Chłopak opuścił wzrok.
- Nie nabierzesz mnie. Przyznaj się? Co ta suka znowu zrobiła?
- Nie mów tak o niej. - Jego głos stał się nieprzyjemny.
Nie krzyczał, ale i tak można było usłyszeć, że nie jest zadowolony.
- Czkawka, ja się po prostu martwię. Nie chcę, żebyś się w coś wpakował... Jeszcze do niedawna nienawidziłeś Astrid, bałeś się jej, a teraz widocznie ci na niej zależy. Rozumiem to, ale muszę ci uświadomić jakie mogą być tego konsekwencje. Ona nie jest dla ciebie...
Brunet podniósł się z ziemi i stanął naprzeciwko Meridy.
- A co jeśli ja tego chcę?
- Jeśli jesteś tego pewien... To postaram się ciebie w tym wesprzeć, ale proszę cię, zastanów się dwa razy...
- Już się zastanowiłem. - Przeczesał ręką włosy.
- To zrób to jeszcze raz...
Wypuścił z sykiem powietrze.
- Meri, nie musisz mnie chronić. Dam sobie radę.
Dziewczyna tylko pokręciła głową.
- Dobrze. Muszę iść poprawić chemię. Widzimy się na lekcji. - Merida zarzuciła plecak na ramię i sprężystym krokiem ruszyła przed siebie.
Echo jej kroków po chwili zniknęło.
Czkawka usiadł z powrotem obok mnie, oparł głowę o szafkę i zamknął oczy.
Skorzystałam z okazji i przyjrzałam się bliżej jego twarzy.
Miał grube, ciemne brwi, które nadawały mu charakteru. Jasne powieki kończyły się ciemnym, gęstymi rzęsami. Nos był w sam raz, nie za długi i nie za krótki. Miał bardzo ładny kształt.
W ogóle Czkawka z bliska był dużo... ciekawszy.
Gdy się go mijało na ulicy nie przyciągał uwagi niczym innym jak swoim wzrostem.
Wysoki, chudy przypominał pająka z cienkimi odnóżami.
Zmarszczył czoło i otworzył oczy.
Leniwie przeniósł wzrok na mnie i uniósł jedną brew.
- Przyglądam się...
- No, widzę. - Cień uśmiechu przebiegł przez jego twarz. - I co sądzisz?
Oparłam dwa palce na policzku, udając, że się zastanawiam.
- Chyba mogę ci powiedzieć... że jesteś przystojny. Tak, to dobre słowo. Ładny czy męski tutaj nie pasują. Jesteś bardzo przystojnym chłopcem.
Zaśmiał się.
- Chłopcem? Czasem niektórzy mylą mnie z trzydziestolatkiem. Ekspedientki w sklepach rzadko proszą o dowód... Nie, żebym kupował alkohol czy papierosy. - Mrugnął do mnie.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie. - Rozluźnił ramiona i znów oparł głowę o szafkę.
Spojrzał na mnie. Musiałam lekko zadzierać głowę, żeby patrzeć w jego twarz.
- Czy ty chcesz iść ze mną na bal?
Po moim pytaniu zapadła niezręczna cisza.
- Bo jeśli nie... To, rozumiem. Nie chcę, żeby to było wymuszone...
- Chcę z tobą iść na bal.
- Tak myślałam, że z nią pójdziesz... Czekaj, co?
- Chcę iść z tobą na bal. Mam ci to przeliterować? Po pierwsze, to cię zaprosiłem i nie wypada mi odwoływać tego tydzień przed imprezą, a po drugie może rzeczywiście powinienem dać sobie spokój z Astrid... Może jednak do siebie nie pasujemy... - Znów spojrzał na mnie.
Jego zielone oczy skrywały w sobie pokłady smutku. Ciemne, czekoladowe brwi marszczyły się nieco i bardziej potęgowały zatroskany wyraz twarzy.
- Czkawka... - Złapałam go za dłoń, która leżała na jego udzie. - Wiem, że... że może nie jesteśmy jakoś super blisko, ale ja też mogę ci pomóc. Możesz mi powiedzieć, jeśli oczywiście chcesz. To nie musi być teraz...
- Wiem. Dzięki. - Lekko potarł kciukiem wierzch mojej dłoni.
Zrobiło mi się ciepło. Taki mały, głupi, nic nie znaczący gest bardzo mi się spodobał.
Nagle zapragnęłam go pocałować. Sama nie wiem czemu. Tak jakoś wyszło, że po prostu się przybliżyłam i delikatnie, jakbym się bała musnęłam jego wargi. Prawie nic nie poczułam. To był zaledwie ułamek sekundy.
Widziałam tylko, że on zamknął oczy, a mięśnie jego żuchwy lekko drgnęły.
Odsunęłam się od niego i puściłam jego dłoń.
Siedzieliśmy obok siebie milcząc. Chyba żadne z nas nie wiedziało, jak się odnieść do wcześniejszej sytuacji.
Po upływie kilku, może kilkunastu minut zaczęli się schodzić ludzie. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że przy publice nie wywinę już takiego numeru.
- Czkawka... Ja...
- Nic nie mów. Nie rozmawiajmy o tym, dobrze? - Widziałam w jego spojrzeniu prośbę, więc przystałam na nią.
Nagle głośne krzyki zostały zagłuszone przez dzwonek. Podniosłam się z podłogi i nie patrząc już na chłopaka uciekłam do klasy.
_______________________________________________________________________
- Jak myślisz, to będzie się nadawało? - Elsa jak zwykle panikowała.
Od kliku minut biegała od szafy do szafy i wyciągała nowe ubrania.
- Jest zima, więc letnia sukienka na pewno odpada. - Widziałam w jej oczach błysk złości i nieme wołanie o pomoc.
- No tak... Więc może ubiorę te spodnie i sweter? - Wskazała palcem na ubrania, które wyjęła jako jedne z pierwszych propozycji.
- Ten sweter cię postarza, wyglądasz w nim jak czterdziestoletnia nauczycielka. - Zrobiłam dużego, różowego balona z gumy, którą żułam.
- No dzięki, ty wiesz jak mnie uspokoić! - Założyła ręce na biodra i spojrzała na mnie z wyrzutem.
Zaśmiałam się widząc jak sobie nie radzi.
- Dawno nie było się na randce, co? - Podniosłam się z łóżka i wymijając moją zdenerwowaną coraz bardziej siostrę zaglądnęłam do szafy.
Na wieszakach wsiało kilka eleganckich sukienek. Po krótkich oględzinach wybrałam małą czarną z bufiastymi rękawkami i białym, ozdobnym kołnierzykiem. Do tego oczywiście eleganckie, bordowe szpilki i kopertówkę w tym samym kolorze. Dobrałam jeszcze szary kardigan, który był nieco krótszy z tyłu tak, że kończył się ponad nerkami. Położyłam ubrania na kołdrze, a pozostałe schowałam do szafy.
Elsa uniosła jedną braw.
- Nie za gustownie?
- Nie. Do opery w sam raz. - Puściłam do niej oczko.
- Podejrzałaś? - Rozdziawiła usta w zdziwieniu.
- Sam się pochwalił. Chciał się upewnić, że ci się spodoba.
Na twarzy blondynki pojawiło się wzruszenie. Przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła.
- Nigdy nie myślałam, że moja młodsza siostra będzie mi doradzać w sprawie randek. To miało być moje zadanie, a tu proszę... - Zmierzwiła mi jak zwykle włosy i cmoknęła w czoło. - Dzięki.
- Nie ma za co. - Wepchnęłam jej do rąk ubrania i wygoniłam do łazienki.
Postanowiłam poczekać na nią w salonie.
Usiadłam na kanapie obok Julka, który w spokoju oglądał jakiś program kulinarny. Jack miał zaraz wrócić, więc nasz chytry plan powinien się udać. A nawet jakby nie zdążył na czas, to dobrze wiem, że jak się dowie o randce będzie zazdrosny.
Nie było jeszcze Kristoffa, ale za nim jakoś nie tęskniłam...
Chyba po prostu nie chciałam się z nim spotykać, bo nie do końca wiedziałam na czym staliśmy.
Elsa mówiła coś, że Kriss bardzo się przejął, ale nawet to nie dusiło we mnie strachu. Ja po prostu się bała... Okropnie bałam. Wzdrygnęłam się, kiedy po mojej ręce przebiegło stado ciarek.
- Zimno ci? - Julek nawet nie odlepił wzroku od telewizora.
- Nie... Czemu oglądasz program kulinarny? - Omiotłam spojrzeniem stół, na którym stała szklaneczka z bursztynowym płynem. Whisky.
- A co mam robić? - Tym razem brunet przeniósł wzrok na mnie.
To dziwne, że jeśli chodzi o niego to przejawia od razu większe zainteresowanie.
Co miał robić? Serio? Pytał co ma robić w piątkowy wieczór?
- No na pewno nie powinieneś w samotności pić whisky. Może jakaś impreza? Ross ostatnio wspominała, jak dobrze się bawiła. - Mówiąc do niego mimochodem oglądałam tatuaże na jego ręce.
Chłopak parsknął śmiechem.
- A nie chwaliła się, że dostała szlaban od matki, gdy ta się dowiedziała? Nie możemy się teraz spotykać, więc nici z imprezy. Ale ja też się wyśmienicie bawiłem. - Upił łyk alkoholu. - O co chcesz zapytać? - Odstawił szkło na blat.
Przygryzłam wargę. Aż tak było widać, że mam ochotę wyciągnąć od niego informacje?
- Chciałam spytać o tatuaże. Twoje... i Kristoffa. - Przeniosłam wzrok z jego twarzy na ekran telewizora.
Chłopak z westchnieniem oparł się o wezgłowie kanapy.
- Mam ci opowiadać o znaczeniu rysunków? Czy jak i dlaczego je sobie zrobiłem?
- Opowiedz mi to, co chcesz... Nie zamierzam wyciągać poufnych informacji.
- Okej. Mikrofon to chyba oczywista sprawa. Symbolizuje muzykę czyli moją drugą miłość zaraz po Ross. Nie chciałem tatuować sobie gitary, bo zaczynałem od śpiewania i to dzięki niemu wszystko się potoczyło tak, jak się potoczyło.
Reszta to po prostu symbole. Nie będę cię tutaj zanudzał.
- To nie jest nudne. Ciekawi mnie to.
Julek podrapał się w czubek głowy.
- Róże miały symbolizować delikatność i w pewnym stopniu cierpienie. Takie tam rysuneczki, mniej lub bardziej dla mnie ważne.
Niektóre z nich robiłem bez zastanowienia, pod wpływem impulsu.
- A Kriss? - Starałam się brzmieć obojętnie, ale od środka zżerała mnie ciekawość.
- A czemu pytasz? I dlaczego mnie, a nie jego? - Poczułam ciepło w okolicy policzków, chyba mnie nakrył.
- Mówiłam, że jak nie chcesz to nie mów. - Wzruszyłam ramionami.
Umilkliśmy.
Po chwili niski głos Julka znów rozbrzmiał w pokoju.
- Kriss ma tylko jeden tatuaż.... Na przedramieniu, na pewno widziałaś. - Przytaknęłam krótko.
- Iglasty las. Jego rodzina pochodzi z północy, więc jest to pewne nawiązanie do korzeni. Symbolizuje również wolność. Kriss zrobił go, kiedy wyszedł z poprawczaka. - Cały mój spokój prysnął jak mydlana bańka.
Od razu w mojej głowie pojawiła się treść sms'a. PSYCHOPATA.
Poczułam jak bicie mojego serca stawało się szybsze i głośniejsze. Odczuwałam lekkie zawroty głowy.
- Dlaczego on był w poprawczaku? - Spytałam słabo.
Brunet zaśmiał się gorzko.
- Za pobicie. - Krew odpłynęła mi z twarzy. - Za pobicie ojca, który sprawił, że jego matka odeszła. Ne jego miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. - Julek świdrował mnie wzrokiem, jakby chciał odgadnąć co o tym wszystkim myślę.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Ty też byś tak zrobiła na jego miejscu, więc nie rób takich maślanych oczu. Kriss to najlepszy przyjaciel i najlepszy chłopak jakiego znam. I wcale nie brzmi to gejowsko. - Znów wyszczerzył się w cwanym uśmiechu.
- Nie zrobiłabym tak... - Chłopak chwycił mnie za ramiona.
- Zrobiłabyś to. Pobiłabyś ojca, gdyby wywalił twoją matkę na zbity pysk tylko dlatego, że dowiedziała się o jego zdradzie. Kriss nie jest niebezpieczny. Nie dla tych, których kocha. - Julek jeszcze przez chwilę błądził spojrzeniem po mojej twarzy. - Nie rań go. - Zdążył jeszcze wyszeptać nim do pokoju wkroczyła Elsa.
Poderwałam się z kanapy.
- Strzał w dziesiątkę. Wyglądasz naprawdę zjawiskowo. - Długie nogi siostry prezentowały się znakomicie.
- Wiem. Jejku, ale jestem podekscytowana. - Jakby na zawołanie rozbrzmiał dźwięk dzwonka.
Popatrzyłyśmy się na siebie i rozpoczęłyśmy szaleńczy bieg do drzwi. Julek obserwował nas pobłażliwie, popijając przy tym whisky.
Pierwsza dopadłam do klamki i otworzyłam drzwi zamaszystym ruchem.
Elsa zamarła za mną w pół kroku.
- Dzień dobry panie Gallant.
- Mówiłem już, że możesz mi mówić po imieniu. - Student prześlizgnął się spojrzeniem ze mnie na stojącą z tyłu Elsę.
Blondynka chrząknęła znacząco i wyminęła mnie zgrabnie, zabierając wcześniej płaszcz i torebkę.
- Wygląda pani naprawdę pięknie...
- Proszę mi mówić po prostu Elsa.
- No tak, oczywiście. Hans. - Ucałował jej dłoń, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Zatrzymali się w drzwiach, jakby zapomnieli scenariuszu.
- Idźcie już, no. I bawcie się dobrze. - Wypchnęłam ich za drzwi.
Gdy tylko wyszli rzuciłam się do okna oglądać toczącą się dalej scenę.
Hans właśnie prowadził Elsę do auta, kiedy na chodniku pojawił się Jack. Zatrzymał się i obserwował całą scenę w skupieniu. Gdy odjechali, wsadził ręce do kieszeni i kopnął słupek stojący obok.
Zaśmiałam się cicho. Wszystko się udało.
Usiadłam na kanapie obok Julku w lepszym już humorze.
Po kilku minutach do mieszkania wpadł zdenerwowany Jack.
- Kto to był? - Wskazał ręką okno i zaczął rozbierać kurtkę.
- Chyba jej nowy chłopak... - Starałam się brzmieć niedbale. - Poszli do opery. Na "Dziadka do orzechów". Elsa już od dawna chciała go obejrzeć. - Widziałam jak na twarzy chłopaka pojawiło się zakłopotanie.
- Wiem, mówiła mi o tym...
- Już nie musisz się trudzić. Elsa jest w dobrych rękach. Hans jest naprawdę wspaniały, najlepszy nauczyciel, jakiego znam. Wszystkie się w nim po cichu podkochujemy. - Może nieco przesadziłam, ale po wściekłej i zarazem smutnej minie Jacka, wiedziałam, że plan się udał.
Blondyn powlókł się do pokoju i zamknął drzwi z cichym skrzypnięciem.
- Jesteś okropna. - Julek właśnie skończył swojego drinka.
- Nieprawda! - Oburzyłam się. - Trzeba go jakoś uświadomić. A teraz siedź cicho, bo wszystko się wyda. - Zwiększyłam dźwięk w telewizorze i wygodnie ułożyłam się na kanapie.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Szybko podniosłam się z kanapy i nieprzytomna ruszyłam do drzwi. Julka widocznie nie było, a z pokoju Jacka dobiegała głośna muzyka, więc zapewne nie słyszał, że ktoś przyszedł.
Przetarłam oczy ręką i ziewnęłam szeroko.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę.
- Anka! - Przede mną stał rozpromieniony Kristoff.
Na ramieniu miał przerzuconą sportową torbę, a w ręce trzymał adidasy.
Czapka była niechlujnie wciśnięta na głowę, a kurtka niezapięta.
- Co ty tu robisz? - Szczerzył się jak szczerbaty na suchary, a mnie znów obleciał strach.
- Właściwie to już wychodziłam... - Sięgnęłam po kurtkę.
- O nie. - Kriss wkroczył do środka i zamknął za sobą drzwi.
Odstawił torbę i buty, zabrał mi kurtkę i odwiesił na wieszak. Rozebrał się, po czym oparł się plecami o drzwi i skrzyżował ręce na piersi.
- Nigdzie nie idziesz. - Był spocony i zgrzany. Pachniał jak rosół.
- Gdzie byłeś? - Obrzuciłam go spojrzeniem i wróciłam na kanapę.
- Na siłowni. Pozwolisz, że się przebiorę. Tak się cieszę, że cię widzę! - Ruszył w moją stronę z zamieram uściśnięcia mnie.
Oparłam rękę na jego torsie spotykając się z jego zdziwionym spojrzeniem.
- Kąpiel. - Wypowiedziałam wprost.
Blondyn uśmiechnął się i odgarną spocone kosmyki z czoła.
- Chcesz mi umyć plecki? - Nie odsunął się, kiedy opuściłam już rękę wzdłuż tułowia.
- Nie mam ochoty na żarty. Idź się umyj. - Obróciłam się i ułożyłam się na nowo na kanapie.
- Daj mi pięć minut. - Kristoff zniknął w łazience, nie biorąc nawet ubrań ze swojej sypialni.
Spojrzałam na zegarek.
4:59, 4:58, 4:57...
Chłopak już po trzech minutach opuścił łazienkę. Miał na sobie tylko szare dresy, a przez ramiona wisiał mu mokry, niebieski ręcznik. Usiadł na kanapie, podnosząc wcześniej moje nogi, a potem kładąc je sobie na kolana.
- Gdzie wszyscy?
Spłoszona jego zachowaniem i kolejną falą lęku usiadłam sztywno, kładąc swoje dłonie na kolanach.
- Elsa na randce, Jack w pokoju, a Julek gdzieś wyparował. - Z trwogą wpatrywałam się w jego tatuaż.
- Coś nie tak? - Opuściłam szybko wzrok i przecząco pokiwałam głową.
- Chciałem do ciebie przyjść, ale nie wiedziałem czy mogę... Elsa mi mówiła, że... no wiesz. Że nie chcesz, żebym cię odwiedził. - Widziałam, jak zadrgał mu podbródek.
Przełknęłam ślinę.
Co miałam mu powiedzieć? Że się go boję?
- Od kiedy chodzisz na siłownię? - Jego klata była naprawdę dobrze wyrzeźbiona i musiałam walczyć z pokusą, żeby nie zacząć się ślinić. A poza tym zgrabnie zmieniłam temat.
- Od roku trenuję regularnie. A co? - Spojrzał na mnie cwaniacko.
- Nic. Tak pytam. - Wzruszyłam ramionami i odwróciłam od niego wzrok.
Zapadła chwila ciszy. Nikt nie wiedział, jak ma się odezwać, ani o czym zacząć rozmawiać. Zaczęłam nerwowo stukać palcem w kolano.
- A, no właśnie! Wpadłem na genialny pomysł. - Jego twarz znów się rozpromieniła. Wstał i zaczął chodzić po pokoju.
- Chciałbym, żebyś się zapisała na zajęcia samoobrony. Chcę, żebyś poczuła się pewniej. Możesz to nazwać terapią, ale po prostu chciałbym, żebyś przełamała strach do...
- Nie boję się. - Przerwałam mu, wstając z kanapy. - Nie potrzebuję terapii, ani samoobrony. Poradziłabym sobie, gdyby nie chloroform. - Kriss patrzył na mnie z powątpieniem.
- Nie jestem słaba! - Nie chciałam, żeby się nade mną litował.
- Nikt nie mówi, że jesteś słaba, tylko chciałbym, żebyś była silniejsza. Chcę, żebyś mogła spokojnie chodzić po ulicy i żebym nie musiał cię zawsze odwozić. - Objął mnie ramieniem.
Wściekła wykręciłam się z jego uścisku.
- Nie musisz mnie nigdzie wozić! Dam sobie świetnie radę! Nie miej wyrzutów sumienia, nie mam do ciebie urazy i nie musisz mi tego wynagradzać!
- Anka, ale... - Znów położył rękę na moim ramieniu, ale ja odsunęłam się gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie.
Spojrzał na mnie z bólem.
- Anka...
- Jedyne moje obawy wiążą się z tobą Kriss... - Wyszeptałam cicho, czując jak zaczynają mnie swędzić oczy.
- Przestań, proszę. - Złapał się za głowę i odwrócił w drugą stronę. - Nie mów tak... - Jego głos się załamał.
Stałam za nim nie wiedząc co mam robić. Otarłam kilka łez z policzków i dziarsko pociągnęłam nosem.
- Zadzwonię po tatę...
- Mogę cię odwieźć. - Zaoferował się od razu, ale gdy ujrzał wyraz mojej twarzy pokiwał wolno głową. - Zadzwoń po tatę. - Zniknął za drzwiami swojego pokoju, a ja zostałam sama w salonie.
Wykręciłam numer i przycisnęłam słuchawkę od ucha. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze raz, ale bez rezultatów.
I co teraz? Znowu muszę prosić Kristoffa o przysługę?
Wchodząc do pokoju starał się odepchnąć od siebie myśli z szufladki PSYCHOPATA.
Uchyliłam drzwi i stanęłam na środku jego pokoju.
Nie zapalił światła, więc tylko przez duże okno wlewał się snop żółtych promieni z ulicznej lampy.
Chłopak stał twarzą do okna, nadal ubrany w same dresy.
- Nie odbiera? - Spytał po chwili milczenia, która dla mnie wydawała się wiecznością.
- No nie. - Moja wypowiedź zabrzmiała naprawdę żałośnie. Jakbym właśnie poinformowała onkologa o tym, że ma raka.
Chłopak westchnął, ale nadal nie obrócił się w moją stronę.
Rozejrzałam się po ciemnym pokoju.
Nie było tu czego oglądać. Duże, pościelone łóżko stało w centralnej części, po jego lewej stronie, naprzeciwko drzwi znajdowało się okno, a po prawej stała szara, wysoka szafa. Oprócz tego było tu jeszcze biurko i regał z książkami.
- Wiesz, że mnie ranisz? Wbijasz kołki prosto w serce? - Obrócił się na tyle, że widziałem teraz jego profil. Ukradkiem otarł policzek i stanął naprzeciwko mnie.
Wzdrygnęłam się i od razu wygarnęłam sobie ten odruch.
- Dlaczego się mnie boisz? - Usiadł na łóżku i bezradnie rozłożył ręce.
Rozczuliłam się na ten widok. Zrobiło mi się go szkoda.
Przysiadłam się do niego, uważając, żeby nie stykać się z nim żadną częścią ciała.
- Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć... Po prostu cały czas mam w głowie treść tego sms'a. Nazwali cię psychopatą. Nie wiem, czemu... czemu mi to do ciebie pasuje. - Zamilkłam, słysząc jak okrutnie to brzmi.
Chłopak zwiesił głowę.
- Ja... nie chcę, żeby ci się coś stało. Znowu. Mam wyrzuty sumienia, że cię wtedy zostawiłem, ale skąd mogłem wiedzieć, że ktoś cię nęka chorymi smsami? Jak miałem ci pomóc, kiedy nic mi nie mówiłaś? - Jego brązowe tęczówki zaiskrzyły się smutno.
- Nie mam obowiązku informowanie cię o wszystkim...
- Ale mogłabyś! Znacznie łatwiej byłoby cię ochronić! - Słyszałam w jego głosie nutę wyrzutu.
- Nic nie muszę! Czy my do jasnej cholery zawsze musimy się kłócić?! Tak jest zawsze! Niby wszystko w porządku, idziemy w dobrym kierunku, a potem wszystko się wali, jakby nigdy nic!
- Ciekawe kto jest temu winien? - Znów pełne wyrzutu oczy.
- Ja? - Odparłam z niedowierzaniem.
Naprawdę? On oskarżał o wszystko mnie?
- Nie, ja! To ja nie powiedziałem o smsach i to ja napomniałem w kuchni o związkach! - Kriss poderwał się z łóżka i chwycił mnie za ramiona. - To wszystko to moja wina! - Lekko mną potrząsnął. - Ty jesteś aniołkiem! Po prostu cud, malina! - Zacisnął palce na moich ramionach.
- Puść mnie. - Wysyczałam.
Dopiero po moich słowach odskoczył ode mnie jak oparzony.
Rozmasowałam obolałe miejsce, powstrzymując łzy.
- Przepraszam... ja... nie chciałem. - Patrzył na mnie z przerażeniem.
- Ojca pewnie też niechcący pobiłeś, hym? A w poprawczaku siedziałeś w nagrodę?
- Kto ci...
- Nieważne. Chciałeś to przede mną ukryć? Może jednak jesteś popieprzonym psychopatą Kriss? - Po moich policzkach na dobre pociekły łzy. - Może fakt, że się ciebie cholernie boję nie bierze się z niczego? - Obraz stał się nieostry.
- Anka...
- Nie chcę z tobą rozmawiać. Jeszcze skończę z podbitym okiem.
- Nie mów tak. - Widziałam, jak jest mu przykro, ale co mogłam zrobić?
Bałam się i tyle. Na jego widok dostawałam drgawek.
- Daj mi wyjaśnić... To wcale nie było tak...
- Wiem, jak było, ale to i tak niczego nie zmienia. To że twój ojciec był dupkiem, to nie znaczy, że ty też nim musisz być! Pięścią nie rozwiążesz wszystkich problemów...
Kriss zaczesał włosy do tyłu i znów przysiadł na łóżku. Ja ostrożnie wycofałam się do drzwi.
- Zależało mi na niej... tak, jak zależy mi na tobie. - Podniósł swój szklany wzrok na mnie.
Zachłysnęłam się powietrzem.
- Ja... odkąd cię spotkałem... nie wiem, co się ze mną dzieję... Wszystko idzie jakoś nie tak... Zawsze kiedy już wydaje mi się, że między nami wszystko jest w porządku coś się pierniczy. Denerwuje mnie to, że nie mam nad tym kontroli. Nie jestem w stanie ci powiedzieć czemu... Chyba dlatego, że...
Nagle w cichym, zastygłym jakby powietrzu usłyszeliśmy dźwięk mojego telefonu.
Wyjęłam komórkę z kieszeni i nerwowo odebrałam połączenie.
- Cześć... Nie, wszystko w porządku. Już jesteś? Okej. To ja idę. Nie, nie ma Elsy. Już idę. - Rozłączyłam się i popatrzyłam jeszcze raz na Krissa.
- Anka...
- Muszę iść. - Szybko zatrzasnęłam za sobą drzwi i prawie biegiem rzuciłam się do wieszaka. Wsunęłam na nogi buty i zarzuciłam na ramiona kurtkę. Zabrałam plecak i opuściłam mieszkanie w zajęczym tempie. Samochód ojca czekał już na dole. Usiadłszy na miejscu pasażera spojrzałam w okno.
Jasna czupryna stała w szybie i patrzyła dokładnie na mnie.
- Jedźmy. Jestem zmęczona, a mam jeszcze naprawdę dużo lekcji. - Odwróciłam wzrok, a ojciec odjechał z parkingu.
sobota, 31 października 2015
Rozdział 19 "Gdyby życie było kołdrą, już dawno bym je wyprała."
UDAŁO MI SIĘ!
Nawet nie wiecie, jak gonił mnie czas. To była masakra. Na szczęście dzisiaj usiadłam i napisałam cały ten rozdział :) Wiem, że mówiłam, że ma tu być bal, ale przypomniałam sobie, że nie opisałam jeszcze randki Elsy i Hansa... I nie opisałam jej też w tym rozdziale. (hahahaha) Dokończyłam niektóre wątki, otworzyłam pewne nowe sprawy...
W każdym razie coś jest. Pozostawiam WAM to "coś" do oceny.
I CHCIAŁAM JESZCZE PODZIĘKOWAĆ ZA 10 tys. ODSŁON :)
TO TAKA PIĘKNA LICZBA :)
Pod ostatnim rozdziałem było 300 coś wyświetleń i chyba siedem komentarzy :)
JUPI :)
A teraz moi mili życzę wam miłego czytania i pięknego, produktywnego i szczęśliwego LISTOPADA :)
wasza Julu
__Kristoff______________________________________________________________
_________________________________________________________________________
- I jak z Anką? - Elsa weszła do kuchni, rzuciła torbę na stół i zaczęła przygotowywać herbatę
- Zaczyna dochodzić do siebie. Jest... trochę zszokowana. Pokazała mi dzisiaj smsy. Nie powiedziała mi o nich wcześniej. Mama chce zawiadomić policję i sąd, ale uważam, że to okropny pomysł. To i tak nic nie da. - Dziewczyna potarła palcami skronie i wlała wrzątek do kubka.
- A czy, czy wspominała coś o mnie?
- Nie. - Zwiesiłem głowę.
Blondynka odstawiła kubek i podeszła do mnie. Położyła mi rękę na ramieniu.
- Przykro mi Kriss. Ona nie chce o tobie słyszeć. Nie mogę nawet o tobie wspomnieć, bo od razu widzę, jak kuli się w sobie. Komuś udało się zniszczyć ciebie w jej oczach.
- Nie musisz mnie pocieszać. Nic między nami nie było. - Wysyczałem. - Wkurza mnie tylko to, że ten ktoś tak łatwo bawi się moim kosztem. Nie obchodzi mnie teraz twoja siostra. - Dopiero po chwili zorientowałem się, co tak naprawdę powiedziałem.
Dziewczyna odsunęła się ode mnie.
- Elsa... - Popatrzyłem na nią błagalnie.
- Oszukujesz sam siebie, ale ja nie będę się wtrącać. Może to i lepiej, że się nie zeszliście, chociaż i tak nie unikniemy dziwnych konfrontacji między wami. Choćby takich jak ta teraz. - Omiotła mnie zimnym spojrzeniem, zabrała torbę i wszyła z kuchni.
Usiadłem na krześle i oparłem głowę na dłoniach.
Co ze mną jest nie tak? Czemu mówię rzeczy, z którymi się nie zgadzam? Czemu dalej chcę ukrywać to, że podoba mi się Anka? I tak wszyscy już wiedzą.
"Ale tobie się nie podoba to, w jaki sposób się dowiedzieli."
Tak, nie podobało mi się to.
Nikomu nie powiedziałem tego oficjalnie. Chowałem to jak jakąś tajemnicę i chyba nie byłem jeszcze gotowy na wyjawienie jej. Albo inaczej, nie byłem gotowy na usłyszenie odpowiedzi z jej ust.
Uderzyłem pięścią w stół.
Czemu to wszystko jest takie chore?
Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wkroczył zaspany Julek.
Miał na sobie tylko czarne bokserki i kapcie.
Jedną ręką drapał się po głowie, a drugą bawił się gumką od majtek.
- Cześć. - Stanął w drzwiach i spojrzał na mnie. - Co ci się stało?
Nie wiedziałem, czy mam mu mówić. Julek od jakiegoś czasu żył tylko płytą, a w mieszkaniu pojawiał się raz na kilka dni. Zdecydowanie miał poważne braki w naszym wspólnym życiu.
- Kristoff. Ja pierdolę, wyglądasz jakby co najmniej ci ktoś umarł. Zaczynam się martwić.
- Jest okej.
Brunet spojrzał na mnie z powątpieniem.
- Dobrze wiesz, że mnie nie przekonałeś. Nie podoba mi się to, że masz problem z wysłowieniem się. O co chodzi?
Milczałem. Bo co miałem mu powiedzieć? Że kocham dziewczynę, która ma mnie za psychola i ryczy, gdy tylko sobie o mnie przypomni. To mu miałem powiedzieć?'
- Kristoff...
- Ile wczoraj wypiłeś?
- A co to ma do rzeczy? Nie zmieniaj tematu?
- Ile wczoraj wypiłeś? - Powtórzyłem twardo.
Chłopak wzniósł oczy do nieba i szeptem zaczął mnie wyzywać.
- Nie wiem, nie liczyłem. To była dobra impreza. Poza tym byłem z Ross, więc trzymałem fason. Nie jestem alkoholikiem, ani ćpunem. Wyprzedziłem twoje następne pytanie. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Julek...
- Nie przepraszaj. Widzę przecież, że nie jesteś sobą. Ale mógłbyś ułatwić mi sprawę i dać sobie pomóc. - Przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko mnie.
- Więc...
- Więc jestem psychopatą. Ktoś wspaniale bawi się moim kosztem, a ja nie mam zielonego pojęcia co mam zrobić.
Chłopak patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- To chyba logiczne. Trzeba skopać mu tyłek i tyle.
- To nie takie proste. Ja w ogóle nie wiem, kto to może być. W każdym razie opowiem ci wszystko od początku.
Zacząłem mówić o tym, jak odprowadziłem Ankę i jak ją potem znalazłem. Opowiedziałem też o smsach.
Brunet w tym czasie przygotował sobie śniadanie, kręcąc swoim tyłkiem po całej kuchni.
- Nie jest źle. Mam plan. - Usiadł do stołu i zaczął pałaszować kanapkę, którą sobie zrobił.
- Oświeć mnie. - Przewróciłem oczami.
- A więc wystarczy wziąć od Anki telefon, ja go zaniosę do Naveena, który potrafi sprawdzić do kogo należy numer i będziemy wiedzieć, komu skopać tyłek. Załatwiamy to, jak za starych dobrych czasów i Anka jest twoja. - Ugryzł kawałek bułki.
- To chyba nie takie proste... ona nam nie da telefonu.
- Da. A jak nie nam, to da Elsie. Poza tym chcemy jej pomóc, a nie zaszkodzić, więc czemu miałaby to utrudniać?
- Dobra, poproszę Elsę o jej telefon. - Wstałem od stołu i wyszedłem z kuchni.
- Dzięki chłopie, że jesteś. - Krzyknąłem jeszcze na odchodne.
Zapukałem i wkroczyłem do pokoju blondynki, nie czekając na jej odpowiedź.
- Możesz zdobyć telefon Anki? - Przeszedłem od razu do rzeczy. - Spróbujemy odkryć, kto bawi się moim kosztem i straszy twoją siostrę.
Elsa patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Spróbuję. - Zacisnęła wargi i wróciła do szkicowania.
Usiadłem na jej łóżku i nogą obróciłem jej krzesło tak, że siedziała teraz naprzeciwko mnie.
- Muszę dokończyć projekt, nie mam teraz czasu...
- Przepraszam, za to co powiedziałem rano. - Wbiłem spojrzenie w jej twarz.
Westchnęła i poprawiła włosy, które opadały jej na czoło.
- Wiem, że czujesz się beznadziejnie, więc ci wybaczam. Przestań się cały czas obwiniać. To, że ty będziesz cierpiał nie znaczy, że ze świata zniknie całe zło.
- Wiem.
- Ja też to wiem. Muszę wrócić do szkiców. A ty zajmij się czymś innym, niż tylko obwinianiem siebie, okej?
Przytaknąłem.
Elsa pogłaskała mnie po głowie, tak, jakbym był psiakiem i wróciła do swoich kartek, a ja wyszedłem z pokoju.
__Anna________________________________________________________________
_________________________________________________________________________
Wstałam z łóżka i zeszłam na dół do kuchni.
Mama właśnie wróciła z pracy i podgrzewała zupę.
- Hej słońce, jak tam?
Nie odpowiedziałam jej nic, tylko usiadłam przy stole.
- Ania... - Mama podeszła do mnie i pogłaskała mnie po rudych włosach.
Jej dotyk był bardzo delikatny i przyjemny.
- Jestem głodna. - To nieprawda, że ludzie w depresji, strachu czy okropnej sytuacji życiowej nie są głodni. Są, ale próbują na to nie zwracać uwagi.
- Już grzeję zupę pomidorową. Nałożę ci. - Kobieta wróciła do kuchenki, a po chwili postawiła przede mną talerz z czerwoną cieczą.
Krew.
Od razu zrobiło mi się niedobrze.
- Dzisiaj też przyjdzie pan Danfort.
Krew.
- Zgłosiłam też sprawę na policję. Przyjadą wieczorem, żeby cię przesłuchać. Zabiorą też telefon, żeby ustalić, kto wysyłał smsy. Będą też chcieli przesłuchać tego całego Kristoffa.
Nie wytrzymałam.
Odsunęłam się od stołu i pochyliłam głowę do dołu.
Brązowa ciecz znalazła się na zielonym dywanie.
Mama patrzyła na mnie z przerażeniem, ale szybko się otrząsnęła i podała mi chusteczki i wodę.
- Przepraszam. - Wydukałam wycierając twarz z pozostałości tego, co ze mnie wyszło.
- Nic się nie stało. Nie przejmuj się. Idź się położyć. Przyniosę ci zupę na górę i wezmę też tabletki. Jadłaś coś dzisiaj?
Nie odpowiedziałam, bo byłam już na schodach.
Ledwo co doczłapałam się do mojego pokoju i położyłam się na łóżku.
Nie chciałam już zupy pomidorowej. Nie chciałam rozmawiać z tym całym psychologiem Danfortem. Nie chciałam też przyjmować policji. Najbardziej nie chciałam jednak myśleć o Kristofie. Paradoksem był fakt, że było to najtrudniejsze.
Skuliłam się na łóżku i przykryłam kołdrą.
Gdy tylko zamknęłam oczy pojawiła się jego twarz. Jego brązowe oczy patrzyły na mnie smutnie.
Wzdrygnęłam się.
Muszę przestać o nim myśleć.
Po kilku minutach walki z umysłem poddałam się. Zacisnęłam powieki i postanowiłam zasnąć.
__Kristoff________________________________________________________________
___________________________________________________________________________
- Kristoff! - Otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą twarz Elsy. - Wstawaj! Szybko, policja do ciebie.
Zerwałem się z łóżka i narzuciłem na siebie wczorajszą bluzę.
- Wiesz po co przyszli? - Elsa stała przy drzwiach i czekała na mnie.
- Nie mam pojęcia, nic nie chcieli mi powiedzieć.
- Byłaś u Anki?
- Nie, miałam właśnie do niej iść, ale oni przyszli pierwsi.
- Powiedz Julkowi, żeby nie wychodził z pokoju. - Dziewczyna przytaknęła i zniknęła za drzwiami.
Wszedłem do salonu i przeciągnąłem się.
Usiadłem w fotelu, patrząc na dwóch umundurowanych policjantów.
- Dzień dobry, czemu zawdzięczam poranną wizytę? - Spytałem brodatego, sędziwego pana.
- Chcemy porozmawiać o Annie Arendelle.
Poczułem jak robi mi się gorąco.
- Czy coś panom mówiła?
- Opowiedziała całą historię, chcemy usłyszeć pana wersję.
- Nie różni się niczym od wersji Anny.
- Jest pan pewien? - Mężczyzna zatrzymał długopis nad kartką.
Westchnąłem.
Opowiedziałem całą historię, od momentu, kiedy wyszliśmy z mieszkania, aż do momentu, kiedy ją znalazłem.
- Wiedział pan o smsach?
- Dowiedziałem się wczoraj, od jej siostry.
- Ma pan swoje podejrzenia, co do nadawcy?
- Gdybym je miał, nie siedziałbym bezczynnie w mieszkaniu. - Wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Policjant pokiwał głową, pisząc coś w notesie.
- Dziękujemy za rozmowę. Proszę się odezwać, gdyby coś się panu przypomniało.
- Powiedziałem wszystko...
- Gdyby, jednak coś się panu przypomniało... Do widzenia. - Siwy pan uścisnął mi dłoń i machnął na swojego partnera.
Odprowadziłem ich do drzwi i zamknąłem mieszkanie.
Oparłem się o drzwi i zamknąłem oczy.
- Co chcieli?
- Usłyszeć moją wersję i moje sugestie. Myślisz, że jestem podejrzany?
- Anka nie pozwałaby cię...
- Taa, jasne...
Elsa zmroziła mnie wzrokiem.
- Nie bądź debilem! Idę do niej, może uda mi się wydębić telefon.
- Nie ma telefonu. - Odparłem gniewnie.
- Co? - Nie rozumiała.
- Nie ma telefonu, ma go policja. Myślisz, że nie wzięła dowodów? Może to i lepiej, bo gdybyśmy zabrali telefon, pomyśleliby, że chcemy coś ukryć.
- W każdym razie idę do niej. - Blondynka ubrała kurtkę. - Przekazać coś? - Spojrzała na mnie.
Zatrzymałem wzrok na jej niebieskich tęczówkach i pokiwałem przecząco głową.
- Powiem, że się martwisz. - Zatrzasnęła drzwi, a mnie owiało zimne powietrze z klatki schodowej.
_Anna_________________________________________________________________
_________________________________________________________________________
- Aniu, przyszła Elsa. - Mama wpuściła siostrę do mojego pokoju.
- Cześć mała. - Blondynka usiadła w moich nogach i pogładziła mnie po policzku.
- Hej. - Uśmiechnęłam się na jej widok.
- Jak się czujesz? - Złapałam mnie za rękę i delikatnie gładziła moją dłoń.
- Boli mnie głowa i cały czas myślę o rozmowie z tymi policjantami. Co jest? - Spojrzałam na siostrę, która nagle posmutniała.
- Wiesz, że byli i rozmawiali z Krissem?
Wzdrygnęłam się. W mojej głowie od razu pojawił się czerwony napis "PSYCHOPATA"
Zamknęłam powieki i próbowałam go od siebie odpędzić.
- Mama wezwała policję, ja... ja w sumie nie zrobiłam nic, żeby ją powstrzymać.
- Anka... posłuchaj, jak wiem, ze teraz jest ci ciężko, ale znam Kristoffa od kilku lat i uwierz mi, gdyby był psychopatą nie przyjaźniłabym się z nim.
Westchnęłam.
To przecież było prawdą. Elsa nie mieszkałaby z psychopatą. Poza tym, Kristoff nigdy nie zrobił mi czegoś złego... Czasem się tylko droczył, czasem się kłóciliśmy, ale to nie wykraczało poza normy.
- Czemu on ma tatuaż? - Spojrzałam na blondynkę.
- Nie wiem. Od zawsze go ma.
Kristoff miał wytatuowany na przedramieniu las.
- Czemu akurat las?
Elsa zaśmiała się.
- Sama musisz go o to zapytać.
- Czy on o mnie pytał?
- Tak.
- Czy chciałby mnie odwiedzić?
- Zapytam się. - Elsa znów się uśmiechnęła, a ja odpowiedziałam jej tym samym.
- Mam nadzieję, że pamiętasz o jutrzejszej randce?
Mina mojej siostry mówiła sama za siebie.
- Zapomniałaś. Jesteś do niczego! Człowiek załatwia ci faceta, a ty zapominasz! Jezu, jak dobrze, że masz mnie. - Wyszczerzyłam się w uśmiechu.
- Jesteś prawdziwym skarbem. - Przytuliła mnie do siebie. - I nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wracasz powoli do siebie.
__Astrid_______________________________________________________________
_________________________________________________________________________
Jechałam na tylnym siedzeniu. Valka i Czkawka rozmawiali ze sobą, a ja wpatrywałam się w okno i obrazy, które mijaliśmy. Był czwartek. Babcia miała wypadek w poniedziałek, ale już dzisiaj mogliśmy ją odebrać. Szybko się wykaraskała. Cwana bestia.
Nie byliśmy dzisiaj w szkole, mama Czkawki pozwoliła nam zrobić sobie wolne, więc teraz bardzo szybko jechaliśmy przez miasto.
Po kilkunastu minutach byliśmy już pod szpitalem. Wysiadłam z samochodu i spojrzałam w stronę chłopaka. Uśmiechnął się do mnie, ale ja spuściłam głowę i pomaszerowałam do wejścia.
Gdy weszliśmy do środka, Valka poszła zdobyć informacje w recepcji.
- Ej, wszystko w porządku? - Czkawka stanął obok mnie tak, że dotykał mnie ramieniem.
Odsunęłam się.
- Tak. - Nie miałam ochoty z nim rozmawiać.
Po rozmowie z tą rudą małpą stwierdziłam, że się zagalopowałam. Za bardzo się otworzyłam, więc teraz znowu musiałam założyć maskę zimnej suki. Musiałam się opamiętać.
- Astrid...
- Wszystko w porządku. Zostaw mnie. - Uśmiechnęłam się do Valki, która machała na nas i stała przy windzie.
Ruszyłam w jej stronę.
Weszliśmy do ciasnej skrzynki i wjeżdżaliśmy na górę bez słowa. Czułam na sobie spojrzenie chłopaka, ale je ignorowałam.
Wysiedliśmy na odpowiednim piętrze i udaliśmy się do sali, w której leżała moja babcia.
- Astrid! - Jej wypłowiałe tęczówki zabłysły, gdy mnie zobaczyła. - Chodź tu do mnie! - Podeszłam do staruszki i mocno ja uścisnęłam.
- Valka i Czkawka! Miło, że jesteście. - Babcia przytuliła również ich.
Obserwowałam to stojąc z boku. Było to tak naturalne, że obce osoby mogłyby pomyśleć, że jesteśmy rodziną.
- Czkawka, weź od pani Ingi walizkę. - Chłopak bez wymyślania wziął torbę i przewiesił ją sobie przez ramię.
- Ja pójdę porozmawiać z lekarzem. - Valka wyszła z sali, a ja pomogłam wstać babci z łóżka.
Zaprowadziłam ją do łazienki i pomogłam się jej ubrać.
Gdy byłyśmy gotowe do sali wróciła mama Czkawki w towarzystwie lekarza.
- Dzień dobry Astrid. - Facet w białym kitlu uśmiechnął się do mnie. - Cieszysz się, że babcia wraca do domu?
- Oczywiście. - Ścisnęłam rękę staruszki, a ta uśmiechnęła się do mnie.
- Dobrze. W takim razie życzę pani zdrowia i żegnam. To była przyjemność, pomagać pani. - Lekarz ucałował babcię w rękę i wyszedł.
Wolno powlekliśmy się do windy.
Babcia prowadziła luźną pogawędkę z sąsiadką, a ja starała się nie patrzeć na bruneta.
Opuściliśmy szpital i zapakowaliśmy się do samochodu. Babcia siedziała z przodu, więc Czkawka usiadł obok mnie.
- Astrid... Co się dzieje? - Zapytał cicho, kiedy jego mama i moja babcia głośno rozmawiały.
- Nie chcę o tym rozmawiać. Chcę wymazać te cztery dni z pamięci. - Starałam się, żeby mój głos nie drżał.
- Astrid... - Położył dłoń na moim kolanie, ale ja szybko ją strzepnęłam i odwróciłam się w stronę okna, sygnalizując koniec rozmowy.
Dojechaliśmy na miejsce.
Valka podprowadziła babcię pod drzwi, a ja otworzyłam dom. Czkawka stał przy mnie dźwigając torbę na ramieniu.
Staruszka i brunetka weszły do środka, a ja odwróciłam się do chłopaka.
- Nie obraź się, ale nie chcę, żebyś tam wchodził. Dzięki za wszystko... - Wyciągnęłam rękę po walizkę.
Czkawka uniósł brew i zmierzył mnie wzrokiem.
- Możesz mi to dać? - Zaczynał mnie irytować.
- A ty możesz przestać zachowywać się jak nie ty?
- Nie znasz mnie. Tak właśnie zachowuje się NORMALNA Astrid! - Wbiłam wzrok w jego twarz.
Czkawka zaśmiał się swobodnie.
- A więc tak... Teraz będziesz udawać, że między nami nic nie było. - Zdenerwowana zamknęłam drzwi i skoczyłam do chłopaka.
- Bo nie było! - Wbiłam palec w jego pierś. - Nic nie było. Rozumiesz? Nie ma, nie było i nie będzie! - Dźgnęłam go w klatkę piersiową.
Czkawka jeszcze chwile mierzył mnie wzrokiem.
Powiesił torbę na moim ramieniu, ale się nie odsunął. Stał blisko. Jego długie włosy wpadały mu do oczu. Przydałoby się cięcie.
- Jesteś popaprana i naprawdę przykro mi, że nie potrafisz być sobą Astrid. To smutne i poniekąd żałosne.
- Przynajmniej nie jestem tchórzem i małoznaczącym człowiekiem, takim jak ty. - Widziałam zdziwienie w jego oczach.
Posmutniał. Patrzył jeszcze chwilę na mnie, ale w końcu zwiesił wzrok, odwrócił się i poszedł przed siebie.
Stałam bezruchu i patrzyłam jak odchodzi. Jakaś część mnie kazała biec i rzucić się mu na plecy, ale stłumiłam to w środku.
Chłopak ani razu się nie oglądnął. Zniknął w końcu w swoich drzwiach, a ja dopiero wtedy zaczęłam płakać.
Zabrałam torbę i weszłam do środka. Rozebrałam buty, kurtkę i otarłam łzy.
Z kuchni dochodziły mnie dwa damski głosy. Jeden ochrypły i słaby, a drugi śpiewny i melodyjny.
Westchnęłam.
Spojrzałam na swoje odbicie w dużym lustrze, znajdującym się w przed pokoju.
Przetarłam jeszcze raz powieki.
Jesteś z siebie zadowolona?
Podobasz się sobie?
Wiesz, że wszystko zjebałaś, prawda?
Odwróciłam się od lustra i zaniosłam torbę do pokoju babci.
Nie miałam siły jej rozpakowywać. Usiadłam na łóżku i poprawiłam pościel.
Gdyby życie było kołdrą, już dawno bym je wyprała. I zaczęła wszystko od nowa.
Ale ono nie było kołdrą. Było pasmem ciągnących się nieszczęść.
Subskrybuj:
Posty (Atom)