niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 6 "- Okej, ale chcę kakao. Dużo kakaa i czekoladę. - Wygramoliłam się z auta."

Okej. Macie taki "lekki" rozdzialik. Chciałam was przeprosić za moją nieobecność (masakra), ale mój komputer umarł i nie mam na razie do niego dostępu. Dzisiaj wysępiłam sprzęt mojego brata i dokończyłam zaczęty już jakiś czas temu rozdzialik. Postaram się dodawać częściej posty, ale niestety będzie to bardzo trudne i musicie uzbroić się niestety w cierpliwość, bo jestem skazana na łaskę mojego brata... Eh...
No dobrze, mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba. W sumie nie wyjaśnia się tutaj zbyt dużo, ale na razie musi zaspokoić waszą ciekawość. Proszę o komentarze, bo muszę wiedzieć, co trzeba jeszcze poprawić :)
Czytajcie więc i komentujcie.

Życzę wam miłego poniedziałku (hahahaha).  Nie, naprawdę wam życzę, żeby był miły. No i oczywiście pięknej i cieplutkiej wiosny, która zbliża się do nas wielkimi krokami.

Trzymajcie się ciepło! Dobranoc :)
                                                                      Julu





Kolejny upiorny poniedziałek. Minęło dopiero siedem  tygodni szkoły, a ja już chcę wakacje. Tak, tak, jestem niesprawiedliwa! Ale nie chce tam iść.
- Oh... - Zdusiłam krzyk, przykrywając głowę poduszką.
- Merida! - Mama budziła mnie już trzy razy.
- Idę, no idę! - Zwlekłam się z łóżka i niechętnie podeszłam do szafy.
Wyjęłam pierwsze lepsze dżinsy i zwykły, szary t-shirt. Pełen luz i swoboda.
Już ubrana ruszyłam do łazienki.
- Dzień dobry. - Mama stała przed lustrem czesząc swoje długie, ciemne włosy.
- Dzień dobry. - burknęłam i zabrałam się za mycie zębów.
- Co dziś zrobiłaś pożytecznego? - Mama uwielbiała zadawać filozoficzne pytania, które miały nas (mnie i moich braci) skłonić do refleksji nad sobą.
- Wstałam. - Wysepleniłam plując przy tym pastą.
Matka uporczywie wpatrywała się we mnie.
- A ty? - Według niej należało okazać zainteresowanie, więc oczekiwała zawsze pytania zwrotnego.
- Oh, miło że pytasz... - (Bo tego oczekujesz?) - Wstałam rano, zmieniłam pościel, zrobiłam dzieciakom śniadanie, wyprawiłam tatusia do pracy, odprowadziłam chłopaków na autobus i teraz zajęłam się sobą. - No kto by pomyślał? Przewróciłam oczami i skończyłam mycie zębów.
Następnie przemyłam twarz wodą i zabrałam się za szczotkowanie moich kręconych, ognistych kudełków. Rozczesywałam je bardzo dokładnie słuchając przy tym paplaniny matki.
Jak zwykle to samo. "Kiedyś będziesz musiała mi wreszcie pomagać, Merido." "Powinnyśmy się podzielić obowiązkami..." "Nie tylko ja mieszkam w tym domu i nie tylko ja robię tutaj bałagan."
ZWARIUJĘ!
- Dobra, mamo muszę lecieć! - Ucałowałam ją w policzek, zbiegłam do kuchni, porwałam śniadanie  i z plecakiem wybiegłam do szkoły. Gdy tylko wyszłam na dwór, odetchnęłam z ulgą. Cisza i spokój. Doszłam w końcu do skrzyżowanie, gdzie zawsze czekam na Czkawkę.
Wyjęłam telefon i sprawdziłam godzinę. Powinien już tutaj być. Wypatrywałam go, ale nie nadchodził.
- Kolejny, który zamierza mi zniszczyć poranek. - Już miałam iść, gdy podjechało w moją stronę niskie, zielone auto.
Zatrzymało się dokładnie przy mnie, co może odrobinę mnie speszyło. Po chwili jednak byłam już uśmiechnięta i szczęśliwa.
- Cześć Meri! - Czkawka uchylił szybę. - Popatrz jaką mamy dzisiaj podwózkę. - Wyszczerzył swoje białe zęby.
Zajrzałam do środka i zaczęłam piszczeć.
- Jack! - Wsiadłam na tylne siedzenie i przytuliłam przyjaciela.
- Cześć Meri. - Uśmiechnął się. - Znów wyskoczyłaś do góry. - Byłam bardzo niska, jak na swój wiek, ale chłopak często mnie pocieszał.
- Jak było? - Spytałam. - Umieram z ciekawości, nic się nie meldowałeś!
Jack uśmiechnął się, przeczesał ręką swoje białe włosy i wiedziałam, że zbiera się, żeby coś powiedzieć.
- No mów! - Szarpnęłam go za ramiona.
Czkawka też ciekawie wpatrywał się w przyjaciela.
- Dobrze. Spędziłem z nim dwa miesiące. Dziadek jest tak strasznie podobny do taty...Bardzo mi go przypomina. - W oczach pojawiły mu się iskierki.
- Mówiłam ci, że to naprawdę dobry pomysł, żebyś do niego pojechał. Ja wiem, że nie chcesz rozgrzebywać tych wszystkich ran, ale może warto byłoby zapracować na nowe, lepsze wspomnienia z choćby tymi, którzy ci jeszcze zostali, Jack.
Chłopak spoważniał.
- Tak. Miałaś rację. Moje obawy... W sumie były bezpodstawne. Dziadek, no wiecie... jestem jego wnukiem, kocha mnie. Tylko ja się jeszcze do tego nie przyzwyczaiłem...
- Daj sobie trochę czasu. A teraz skoro już siedzimy w twoim auteczku, to możesz zrzucić nas do szkoły. - Uśmiechnęłam się.
- Jack Frost, taksówka na zawołanie! - Chłopak zamknął okna i ruszyliśmy do szkoły.
___________________________________________________________________________________

Weszłam właśnie do szkoły. Za tydzień miną dwa miesiące od kiedy zaczęłam uczęszczać do szkoły (notabene mojej pierwszej). Ruszyłam korytarzem w stronę szafek, żeby wyjąć odpowiednie książki. Podeszłam do mojej szafki i chwile mocowałam się z kluczykiem. Jak zwykle nie chciała się otworzyć. Po kilku kuksańcach i moich przekleństwach metalowe drzwiczki w końcu odpuściły. Wrzuciłam potrzebne podręczniki do torby i ruszyłam pod pierwszą salę, w której miałam mieć matematykę. Nauczycielka była już bardziej "milsza" od czasu, kiedy posadziła mnie w osobnej ławce i kazała napisać kartkówkę. Zrobiłam to bardzo dobrze, a dodatkowo wykonałam kilka zadań dla uczniów "uzdolnionych",  które też zrobiłam bezbłędnie. Chcąc nie chcą musiała mi wpisać szóstkę. Teraz jest już lepiej. Chociaż czasem nie pamiętam o telefonie... Ale się staram, naprawdę. Usiadłam na podłodze. Lekcja miała zacząć się za dziesięć minut. Postanowiłam wyjąć książkę "O losach ludzi nieprzeciętnych" i przeczytać choćby jeden rozdział. Ostatnio bardzo wciągnął mnie ten psychologiczny wywód. Nie zdążyłam dokończyć nawet jednej strony, bo pojawiła się rudowłosa Merida i jej przyjaciel Czkawka.
- Cześć! - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- No hej. - Pomachałam również Czkawce, który skinął głową i uśmiechnął się nieśmiało. - Co ty taka szczęśliwa od rana? - Spytałam.
Dziewczyna pisnęła radośnie.
- Wrócił nasz przyjaciel. Spędzał całe wakacje u swojego dziadka, więc nie widzieliśmy się bardzo długo i trochę za nim tęskniliśmy, co nie Czkawka? - Szturchnęła bruneta w bok.
- Yhym. - Przytaknął jej.
- No i właśnie dzisiaj wrócił.
- To wspaniale! - Uśmiechnęłam się ponownie.
- Zgadzam się. To rzeczywiście wspaniale. - Rozmowę przerwał nam dźwięk dzwonka.
Wstałam z podłogi, podniosłam torbę i weszłam do klasy. Zajęłam moje stałe miejsce, wyciągnęłam książki i usadowiłam się wygodnie.
- Dzień dobry wszystkim. Dzisiaj przypomnimy sobie działania na potęgach oraz pierwiastkowanie. Zapiszcie temat. - Nauczycielka zaczęła lekcje.
Pochyliłam się nad zeszytem i zarejestrowałam ciche chichoty za moimi plecami. Odwróciłam się i ujrzałam złośliwie uśmiechniętą blondynę. Znów wróciłam do notatek, ale chichoty z tyłu bardzo mnie rozpraszały. Po kilku minutach odwróciłam się zdenerwowana.
- Co was tak śmieszy? - Krzyknęłam.
Wszystko na chwilę zamarło. Nauczycielka przerwała w pół słowa tłumaczenie jakiegoś zadania.
- No powiedźcie mi! - Czułam, że przestaje nad sobą panować.
Blondynka znów się uśmiechnęła.
- Arendelle? Co to ma znaczyć? - Kruczowłosa matematyczka odzyskała mowę.
- Od początku lekcji słyszę chichoty i nie mogę skupić się na zadaniach. To bardzo rozpraszające. - Starałam się, żeby mój głos nie brzmiał dziecinnie.
- Przestań się czepiać i pozwól przeprowadzić mi w spokoju lekcje. A wy macie się uciszyć. Usłyszę jedno słowo i lądujecie z uwagą u dyrektora. - Powiodła wzrokiem po tyłach klasy.
Usiadłam wzburzona na krześle i z powrotem pochyliłam się nad zeszytem. Mój spokój nie trwał jednak długo, bo po chwili dostałam papierową kulką po głowie. Przymknęłam oczy. Nie dam im tej satysfakcji.
Podniosłam kulkę, wstałam z ławki i podeszłam do stolika, gdzie siedziała blondynka.
- Chyba to zgubiłaś. - Uśmiechnęłam się słodko i położyłam papierek na jej ławce.
Dziewczyna była trochę zbita z tropu, ale szybko odzyskała fason.
Rozwinęła kartkę i spojrzała na mnie.
- Nie... To raczej zaadresowano do ciebie. - Pokazała mi papierek. - Dziwka, to na pewno do ciebie. - Uśmiechnęła się słodko, parodiując mnie.
Ja nie mogę, co za jędza!
- Z czym znowu macie problem? - Nauczycielka podeszła do nas i wyrwała karteczkę z rąk dziewczyny. - Co to jest Astrid? - Spytała,  marszcząc czoło.
- To nie moje. Ania to przyniosła. - Znów rzuciła mi uroczy uśmieszek.
- Arendelle? Co to ma znaczyć?
Przewróciłam tylko oczami. Czy naprawdę wszyscy byli tacy ślepi?
- Astrid rzuciła we mnie kulką papieru, więc jej oddałam. Jestem raczej uczciwym znalazcą...
- Dość! - Kobieta poczerwieniała na twarzy. - Mam was dzisiaj serdecznie dosyć! W tej chwili pójdziecie obie do dyrektora i wyjaśnicie sobie tę sprawę! - Krzyczała.
Spakowałam moją torbę i wyszłam z klasy. Astrid niespiesznie szła za mną.
- O co ci chodzi? - Odwróciłam się w jej stronę i spojrzałam na nią z ukosa.
- Oh... Naprawdę nie wiesz? Przecież ci mówiłam, ale jak widać nie dotarło. - Zaczęłam podziwiać swoje pomalowane paznokcie, kompletnie mnie ignorując.
- Co ci to da, że będziesz mi dogryzać? - Próbowałam rozgryźć jej taktykę.
Dziewczyna zaśmiała się gorzko.
- Oj ile ty się jeszcze musisz nauczyć. Nikt ze mną nie zadziera, nikt. Rozumiesz? - Potrąciła mnie ramieniem i ruszyła w stronę gabinetu dyrektora.
Super. Uwielbiam pogadanki z dyrektorami.
___________________________________________________________________________________

- Elsa, musisz po mnie przyjechać. - Ledwo co powstrzymywałam łzy, pędząc korytarzem w stronę łazienki.
- Proszę, ja nie chcę tu dłużej być! - krzyknęłam błagalnie.
Wpadłam do łazienki i przemyłam twarz zimną wodą. Wyglądałam okropnie. Oczy były zeszklone, a buzia całą czerwona. Przypominałam zrozpaczonego buraka, o ile w ogóle istnieją zrozpaczone buraki. Oparłam się o zimną, wykafelkowaną ścianę.
Moje pierwsze wykroczenie (do tego oczywiście niesprawiedliwe) i już miałam zostać przez trzy dni po lekcjach. Rodzice mnie zabiją. Jestem cholernym magnesem na kłopoty. Dodatkowo Astrid została tylko pouczona. Co jest, że nawet nauczyciele tratują ją jak królową.
Kolejny dzwonek. Przemyłam jeszcze raz moją twarz i wyszłam z łazienki. Starałam się wpatrywać cały czas w podłogę, bo chciałam uniknąć spojrzeń ciekawskich gapiów.
Weszłam do klasy i usiadłam na końcu pod oknem. Miałam dobry widok, więc powinnam widzieć, kiedy moja kochana siostra przyjedzie i wyciągnie mnie z tego gówna. Nie chciałam dzwonić po rodziców, bo skończyłoby się to niemiło i dla nich i dla mnie.
Do sali wszedł młody mężczyzna. Student. Może trzy lata starszy ode mnie. Był miły. Nazywał się Hans. Zaczął opowiadać o swoim przedmiocie nazwanym ogólnie "filozofią społeczeństwa". Przez pierwsze dziesięć minut tłumaczył nam, czym dokładnie będziemy zajmować się na jego lekcjach.
- Dobrze, przechodzimy do pierwszego tematu. - Jego głos był miękki, lekko zachrypnięty. Nie zdążył jednak podać niczego, po drzwi do sali otwarły się i pojawiła się w nich moja siostra.
- Dzień dobry... Ja przyszłam zwolnić Annę Arendelle. Jestem jej siostrą. - Przeniosła wzrok na mnie, a ja uśmiechnęła się nieśmiało.
- Oczywiście... A jakie są powody tego zwolnienia pani...?
- Oh, Elsa. Elsa Arendelle. - Podała mu rękę. - Sprawy rodzinne. Bardzo pilne.  - Elsa była mistrzynią naginania prawdy, a właściwie kłamania. Bo prawda była tylko małą okruszynką w jej wypowiedziach.
- Oczywiście... już wypisuję zwolnienie. - Nauczyciel wpatrywał się w moją siostrę jak w obrazek. Spakowałam rzeczy, wstałam z ławki i podeszłam do Elsy.
- Do widzenia. - Uśmiechnęłam się w jego stronę, a on dopiero się otrząsnął.
- Tak, do widzenia. Już wypiszę zwolnienie. Do widzenia, do widzenia. - Odprowadziła nas, aż do drzwi klasy i uśmiechnął się do nas.
Wyszłyśmy w końcu na korytarz.
- Więc o co chodzi? - Blondynka splotła ręce na piersi i świdrowała mnie wzrokiem. - Nie poszłam przez ciebie na zajęcia. Nie wyglądasz jakbyś umierała.
- Ale umieram. Opowiem ci w samochodzie, bo pewnie będziesz kazała mi tutaj zostać, ale ja nie mam już na dzisiaj siły. A tak w ogóle spodobałaś mu się.
- Komu? - Spytała zdziwiona.
- No jemu. Temu nauczycielowi. Patrzył na ciebie jak na kremówkę, albo jak na książkę filozofa greckiego.
Dziewczyna zachichotała.
- Nie zauważyłam. Chodź. Muszę wracać do domu i pouczyć się w takim razie przez internet. Chwała zmodernizowanej uczelni! - Wyszłyśmy ze szkoły i ruszyłyśmy do autka Elsy.
- Tylko proszę nie mów, że znowu będziemy podwozić Kristofa. - Zamknęłam za sobą drzwiczki.
- Nie.
- To dobrze.
- On jest w domu.
- To niedobrze.
- Opowiedz może co się stało?
- Astrid się stała. Szkolna jędza. Dokuczała mi na matematyce i w końcu nauczycielka wysłała nas do dyrektora, ale to oczywiście ja dostałam trzydniową karę, a ona tylko i wyłącznie upomnienie. Znęca się nade mną, od samego początku. Mam jej dość! - Wykrzyczałam, zaciskając pięści.
Elsa cmoknęła z niezadowoleniem.
- Nie możesz się tak dawać.
- Ale jestem tam nowa, a ją nawet nauczyciele traktują jak królową. Wszystko uchodzi jej na sucho. Myślę, że jakby mnie zabiła, to i tak wszyscy powiedzieliby, że na pewno nie chciała tego zrobić i że trzeba jej wybaczyć.
Siostra zaczęła się śmiać.
- Mnie to nie bawi. - Dojeżdżaliśmy do mieszkania.
- Oj przestań. Poradzisz sobie z nią.
- Ale nie poradzę sobie z rodzicami.
- Oj, będę cię kryła. Powiemy, że źle się poczułaś i cię zwolniłam, a odsiadywankę wytłumaczysz jako wolontariat. Wiesz, pomoc gorszym uczniom i takie tam. Dasz radę. Troszkę kłamstwa ci nie zaszkodzi. - Mrugnęła do mnie.
- Okej, ale chcę kakao. Dużo kakaa i czekoladę. - Wygramoliłam się z auta.
- Ania, to tylko trzydniowa kara, a nie problem z chłopakiem.
- Chłopaki nie stwarzają problemów.
Elsa znów zaczęła się śmiać.
- Czyli to nie problem, że zostawię cię z Krissem. Muszę jednak jechać na uczelnię. - Wyszczerzyła się w uśmiechu.
- Zupełnie mi to nie przeszkadza. - Skłamałam.
- Szybko się uczysz. - Znów do mnie mrugnęła i wpuściła mnie do mieszkania.