Cześć i czołem :)
Jak wam mija niedziela?
Ja właśnie muszę się pakować na wycieczkę nad morze.
Robię to już od kilku godzin, a moja walizka nadal pusta.
W pierwszej kolejności wy i mój blog :)
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba. Czy oni są dla siebie stworzeni? A może siebie w ogóle nie rozumieją?
Czytajcie i komentujcie.
To już drugi rozdział w tym miesiącu (jest progres), więc wywiązałam się z umowy (przynajmniej 2 rozdziały na miesiąc), ale może jak wrócę, to uda mi się jeszcze coś naskrobać. Oczywiście nic nie obiecuję, bo to nigdy nie wiadomo.
Nie przedłużając... Oto dziewiąty rozdział, który powierzam wam.
Przepraszam za błędy, może poprawię je wieczorem, bo na razie brak czasu.
Okej ja spadam, miłej niedzieli (tego co z niej zostało) i wspaniałego nowego tygodnia. :)
Julu
- Skarbie, wstawaj. - Poczułam czyjeś palce na moim policzku.
- Ymmmm... - Jęknęłam. - Jeszcze kilka minut. - Przewróciłam się na drugi bok.
Poczułam, że materac ugina się pod ciężarem siadającego na nim ciała.
- Astrid, wstawaj. Zrobiłam śniadanie.
Podniosłam się z łóżka i spojrzałam zdumiona na babcię.
- Śniadanie?
Babcia przytaknęła, uśmiechając się pod nosem.
- Która jest godzina?
- Około dziesiątej.
- Czy coś się stało?
- Nie. A musiało się coś stać?
- Nie. To znaczy, dawno do mnie nie przychodziłaś, w sensie dawno w ogóle nie wstawałaś z łóżka i ... - Urwałam.
- No widzisz. Nie jestem wcale taka stara Astrid. Potrafię jeszcze się do czegoś przydać. Chodź, bo wystygnie. - Uśmiech babci trochę przygasł. Nie chciałam, żeby moje słowa ją dotknęły.
Wstałam i złapałam ją za rękę zanim zdążyła wyjść.
- Przepraszam. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.
Staruszka uśmiechnęła się.
- Wiem. Chodź, bo naprawdę będzie zimne. - Razem ruszyłyśmy do kuchni.
Na stole stał koszyk z pieczywem. Dwa talerze leżały naprzeciwko siebie. Każda z nas miała swój ulubiony kubek, zapełniony parującą kawą.
Usiadłam do stołu. Biały ser. O jejku, jak ja go dawno nie jadłam.
Zdążyłam spałaszować już jedną kromkę chleba z białym serem, a tymczasem babcia podała jeszcze swój kisiel z leśnych owoców.
- Widzę, że wspominamy dawne czasy. - Uśmiechnęłam się. Gdy byłam jeszcze mała i mieszkałam w Norwegii bardzo często spędzałam weekendy u babci. Domek babci był malutki, położony na obrzeżach miasta, blisko lasu. Uwielbiałam go. Takie najlepsze miejsce z dzieciństwa to właśnie tamten domek.
- Tak. Pamiętasz tamto lato?
- No pewnie. Uciekłam, jak brawurowa kryminalistka.
- Tak. Zostawiając list, w którym napisałaś, że odchodzisz i że ich nie lubisz, a na końcu dopisałaś adres, żeby wiedzieli gdzie przywieźć twoje rzeczy. - Babcia upiła łyk kawy.
Westchnęłam.
- Ucieczki do ciebie zawsze były zbawienne.
- Ale oni cię kochali Astrid. Nadal cię kochają. - To jest naprawdę bardzo sporna kwestia.
Czy rodzice mnie kochali? Może.
Czy nadal mnie kochają? Nie.
- Wiem, ale w sumie bardzo trudno to zauważyć, kiedy jesteśmy oddaleni od siebie o tysiące kilometrów i widzimy się raz na rok. - Poczułam, że zbiera mi się na łzy.
Babcia wpatrywała się we mnie smutno.
- Bardzo dobry serek. Taki jak za dawnych czasów. - Zmieniłam temat. Nie miałam ochoty rozmawiać o rodzicach.
- Cieszę się, że ci smakuje. - Uwielbiałam, kiedy babcia nie naciskała, nienawidzę mówić czegoś, czego nie chcę.
Po spożytym śniadaniu, które w sumie minęło w bardzo miłej atmosferze odprowadziłam babcię do łóżka i posprzątałam po posiłku. Gdy skończyłam myć talerze i sztućce była godzina 9:43. Postanowiłam, że pójdę się ubrać. Gdy przechodziłam obok drzwi łazienki usłyszałam regularne pikanie, które oznaczało, że nasza pralka skończyła właśnie prać. Weszłam więc do łazienki i wyjęłam mokre, białe pranie. Spojrzałam za okno. Świeciło jeszcze słońce, co nie zdarzało się zbyt często w tym miesiącu. Było ciepło, jak na koniec października. Nawet bardzo ciepło, gdyż termometr za oknem wskazywał 16 stopni Celsjusza. Skoro pogoda była tak zachęcająca postanowiłam, że wywieszą pranie na dworze. Uwielbiałam białe pranie na słońcu. Naturalne wybielanie. Włożyłam więc mokre ubrania do koszyka i przez drzwi tarasowe, znajdujące się w kuchni wyszłam na wyłożony deskami placyk, czyli nasz taras. Podeszłam do sznurków wiszących między drzewami i znów złapałam się na tym, że patrzę w jego okno. Zrugałam się w myślach i zajęłam się praniem.
_______________________________________________________________________
Wszedłem do pokoju i usiadłem przy biurku. Mama zrobiła naprawdę dobre śniadanie i pojechała do pracy. Tata jak zwykle o tej porze był już w warsztacie. Sięgnąłem po książkę, którą aktualnie czytałem. Szczerbatek już znalazł się przy mnie. Pogłaskałem go po grzbiecie, a zwierzę usadowiło się na moich kolanach i zwinęło się w kłębek. Przeczytałem kilka stron i w końcu postanowiłem otworzyć żaluzję, którą zamknąłem przed pójściem spać. Położyłem Szczerbatka na łóżku i znów pogłaskałem go, tym razem za uszami. Zwierzątko zamruczało cicho.
Podszedłem do okna i uchyliłem żaluzję.
Już chciałem odejść, ale wróciłem się szybko, bo moją uwagę przykuła dziewczyna wieszająca pranie.
Nowa sprzątaczka Hoffersonów? Tylko czemu w takim razie jest w piżamie?
Szczerbatek już zauważył moje zainteresowanie i szybciutko znalazł się na parapecie obok mnie.
Nie widziałem twarzy dziewczyny, gdyż było obrócona do mnie plecami. Kociak miauknął znacząco.
- Też jej nie znam. Myślisz, że to ich nowa sprzątaczka?
- Miau.
- No nie wiem. Nie wydaje mi się, żeby sprzątaczki przychodziły do pracy w koronkowych piżamach.
- Miau.
Przypatrywałam się dziewczynie, dopóki nie skończyła wieszać prania.
Miała długie, jasne blond włosy, lekko falowane u końców. Spod jej krótkiej sukienki nocnej wystawały długie, opalone nogi. Na stopach miała kapcie, różowe w serduszka. Za Chiny nie mogłem dociec, kogo mam przed oczami.
Dziewczyna podniosła koszyk i obejrzała się dokładnie na mnie.
Zasunąłem żaluzję i przełknąłem głośno ślinę.
Astrid.
To była Astrid.
Włożyłem palce między dwie listewki i rozszerzyłem je. Nadal tam stała. Patrzyła wciąż w moje okno. Była... zupełnie inna niż zwykle. Nie miała idealnie ułożonych włosów, jej blada twarz nie miała nawet makijażu. Nie nosiła tym razem swoich wyzywających ubrań i wysokich obcasów. Nie wyglądała jak Astrid. Ale była piękna. Gdy znów spojrzałem w tamtą stronę już jej nie było.
Musiała pewnie zauważyć, że ją obserwuję, albo zauważyła, że ja zauważyłem, że to ona mnie obserwowała.
Ciężko opadłem na obrotowe krzesło stojące przy biurku.
- Widziałeś ją Mordko? - Spojrzałem na czarnego jak smoła kota.
Miauknął.
- Czy... czy nie wydawała ci się piękna?
Miau.
- Wiem, mi też.
Przycisnąłem dłonie do oczu.
Sięgnąłem po telefon. Zanim zorientowałem się co robię, już wysłałem wiadomość.
Przeczytałem ją jeszcze raz. Nie no, Merida chyba mnie wyśmieje, albo zaraz przybiegnie sprawdzić, czy nie zwariowałem. Chciałem usunąć wiadomość, ale gdy ponownie sięgnąłem po komórkę na wyświetlaczu już widniało kilka wiadomości.
Super.
Odblokowałem telefon i spojrzałem na sms'a od Meri.
"Kim jesteś i co zrobiłeś Czkawce? Mam przyjść? Już lecę. Jesteś chory? Mam coś przywieźć?"
Cholera.
Nie chciałem, żeby tutaj przyjeżdżała. Nie wiedziałem co w ogóle mam robić.
Napisałem jej ponownie sms'a, że to było próba zaproszenia Ani na bal, ale nie chciałem pisać jej imienia, bo strasznie mnie peszy.
Oczywiście nie była to prawda. W tej chwili w ogóle nie myślałem o Annie, ale udało mi się powstrzymać Meridę, przed natarciem na mój dom.
Uff...
Wróciłem do czytanie książki, ale już nie próbowałem odsłaniać rolet. Zapaliłem małą lampkę i czytałam, dopóki nie zadzwoniła mama.
- Halo? - Przytknąłem aparat do ramienia i przycisnąłem go głową, dzięki temu miałem wolne ręce i mogłem nadal czytać książkę.
- Mamooo... nie. Pójdziesz sama, jak wrócisz. Ja aktualnie szedłem pod prysznic. Mamo, nie. Proszę! Dobra. Okej, już przestań! Tak, pójdę. Tak. Pa. - Właśnie zostałem wkopany w coś, czego nie chcę robić w tym momencie.
Wstałem i podszedłem do szafy. Wcisnąłem na siebie szary t-shirti czarne spodnie. Założyłem trampki, pożegnałem się ze Szczerbatkiem i wyszedłem z domu.
Po chwili byłem już pod drzwiami Astrid. Wziąłem głęboki oddech i zastukałem w ciemne, drewniane drzwi. Po kilku sekundach spojrzałem na swoje odbicie w szybce drzwi i już miałem uciekać do domu. Niestety było już za późno. Usłyszałem kroki zbliżające się do drzwi i po chwili stałem przed zwyczajną Astrid.
Dziewczyna miała na sobie czarne leginsy i różowy sweter, który z przodu był lekko skrojony. Włosy miała upięte w wysokiego, natapirowanego koka. Jej oczy były obwiedzione grubymi kreskami, a na ustach lśnił różowy błyszczyk.
Chciałem jej powiedzieć, żeby wróciła do stroju z przed pół godziny. Chciałem jej powiedzieć, żeby znów była zwyczajną sobą.
_______________________________________________________________________
- Em... cześć. - Palce jego stopy nerwowo wierciły dziurę w deskach.
Nie wiedziałam, jak mam się zachować. Z jednej strony znów chciałam być zimną suką, taką jak w szkole, ale z drugiej nie potrafiłam.
- Cześć. - Napięłam wszystkie mięśnie mojej twarzy, żeby tylko się nie uśmiechnąć.
Przygryzłam wargę, gdy spojrzałam na jego rozczochrane włosy. Były idealne. Ciemna czekolada, uwielbiałam ciemną czekoladę i jego włosy.
Chłopak stał i nerwowo kręcił głową.
- Czy coś się stało? - Znów mój głos był nieco ostrzejszy, niż zamierzałam.
- Nie. To znaczy tak. - Czkawka miotał się w odpowiedzi. - Przyszedłem, zamiast mojej mamy, żeby pójść z twoją babcią na spacer. - Wydusił w końcu z siebie.
Cholera. Chciałam go zbyć. Ale tak nie można. Co mam zrobić? Wpuścić go do środka, spławić czy grzecznie podziękować?
- Wejdź. - Uchyliłam w końcu drzwi.
Chłopak nieśmiało wszedł do środka, a ja ruszyłam do sypialni mojej babci.
Zanim zdążyłam jednak wyjść z przedpokoju, w drzwiach pojawiła się staruszka i chytrze się do mnie uśmiechnęła.
Nie, nie, nie.
- Czy ty jesteś synem pani Haddock? - spytała.
Czkawka kiwnął głową i przedstawił się.
- Dobrze, w takim razie, żeby ci nie było nudno ze starą kobietą Astrid pójdzie z nami. Jesteście w tym samym wieku? - Popatrzyła na nas.
Kiwnęliśmy jednocześnie głową.
Ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Poczekam na zewnątrz. - Chłopak chyba też czuł się odrobinę nieswojo.
Pomogłam babci przy ubieraniu butów i kurtki.
Staruszka ciągle się uśmiechała, ale ja nie miałam zamiaru okazać jakiegokolwiek zainteresowania jej planem. Wiedziałam, że czekała tylko na potwierdzenie jej przypuszczeń, a z mojej strony na pewno ich nie dostanie. No i właśnie dlatego musiałam iść z nimi na spacer.
Skomplikowane, wiem.
Wyszliśmy z domu. Wzięłam babcie pod rękę, a Czkawka szedł obok. Tak naprawdę nie był tutaj potrzebny. Mogłam sama wychodzić z babcią, ale chodziło również o to, żeby miała ona kontakt z sąsiadkami i z kimś innym niż ja.
Szliśmy wolno. Babcia cały czas coś mówiła, a my milczeliśmy. Uszliśmy tak spory kawał drogi i usiedliśmy dopiero na ławce w parku, który znajdował się w centrum naszej dzielnicy.
- Mam ochotę, na jakieś słodkości.
- Gdzie byś chciała pójść babciu?
- Tutaj niedaleko jest "Kawiarnia całusek". Mają tam naprawdę dobre ciasta, mama często je zamawia. - Odezwał się Czkawka.
- Chodźmy w takim razie. - Zarządziła babcia i już po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu.
Czkawka otworzył przed nami drzwi, a my weszłyśmy do środka i zajęłyśmy ustronne miejsce przy oknie. Kanapa była miękka z kilkoma poduszkami. Kawiarnia była bardzo ładnie urządzona. Stary regał z książkami dodawał uroku, a przysłonięte przez chmury słońce leniwie wysyłało słabe promyki w naszą stronę.
Usiadłam obok babci, ale ona zaczęła marudzić, że jej tutaj niewygodnie i koniec końców ja siedziałam oczywiście obok bruneta.
Zajebiście.
Zaczęłam się stresować.
Randka z babcią u boku i wymarzonym chłopakiem nie jest najlepszym pomysłem.
Zamówiliśmy trzy gorące czekolady i dla każdego po kawałku ciasta.
Widziałam, że Czkawka czuje się bardzo nieswojo. A jak miał się czuć? Nawet nas nie zna. Ja też nie byłam w swoim żywiole, tylko babcia wyglądała na kompletnie nie zrażoną całą sytuacją.
W końcu przyniesiono nasze desery.
Kelnerka podała filiżanki z płynną czekoladą. Chciałam po nią sięgnąć, ale chłopak był szybszy. Postawił filiżankę przede mną i uśmiechnął się. Spuściłam wzrok.
Naprawdę? Czy babcia musiała tu być?
Po chwili spostrzegłam kilka dziewczyn ze szkoły, które siedziały obok nas.
Cholera.
Groźna Astrid siedzi sobie ze starszą panią i jakimś kompletnie nieznanym chłopakiem.
Schowałam się jeszcze głębiej w kanapę i wolno sączyłam czekoladę.
Babcia w tym czasie odnalazła wspólny język z Czkawką i rozmawiali teraz jak starzy znajomi.
Czkawka żywo coś gestykulował, a babcia słuchała w skupieniu, niestety chłopak przez przypadek zrzucił na moje kolana swoją filiżankę. Czekolada rozlała się po moich leginsach, a filiżanka upadła na podłogę z głośnym trzaskiem i roztłukła się. W całej kawiarni zrobiło się potwornie cicho, a ja czułam na sobie wzrok wszystkich gości. Poczułam, że się czerwienię.
Zajebiście. Cholera, Zajebiście.
Czkawka był zszokowany.
- Jeju, Atrid, przepraszam. Ja nie chciałem... jakoś tak wyszło. Przepraszam. - Przepraszając mnie gorąco podał mi serwetki.
Widziałam, że dziewczyny już wszystko zobaczyły. Zajebiście.
Jedna z nich nawet uśmiechała się pod nosem.
Bez słowa wstałam i omijając Czkawkę, wyszłam z kawiarni. Zatrzymałam się dopiero kilkanaście metrów od tamtego miejsca i oparłam się o ścianę jakiegoś budynku. Z kieszeni kurtki wygrzebałam papierosa i szybko odpaliłam.
Co się przed chwilą stało? Cały mój kamuflaż groźniej i bezwzględnej suki zniknął. Wszyscy będą wiedzieli o tym, że Astrid była sobie w sobotę ze swoją babcią i fajtłapowatym chłopakiem w kawiarni i jak grzeczna dziewczynka piła gorącą czekoladę, a gdy fajtłapowaty chłopak wylał na nią słodki płyn, ona wstała i wyszła. Bez awantur. Bez przekleństw. Jak poukładana, grzeczna dziewczynka.
- Astrid!
Nie, nie, nie.
- Astrid!
Odejdź.
- Astrid! O... tutaj jesteś. - Czkawka pojawił się naprzeciwko mnie. - Nie chciałem. Przepraszam. Naprawdę nie chciałem. Jakoś tak wyszło... - Chłopak oparł się plecami o tą samą ścianę.
Widziałam, że krzywi się, czując dym papierosa, ale nie zamierzałam go zgasić.
- Co z babcią?
- Zadzwoniłem po mamę. Zabrała ją do domu.
- Dobrze.
Nie dobrze.
- Słuchaj, wiem, że ogólnie to nie przepadasz za mną, ale czy ja ci coś zrobiłem? No oprócz tej czekolady. No, ale ty od zawsze traktujesz wszystkich z góry... to znaczy nie wszystkich. Oj, no po prostu jesteś taka jakaś... zimna? Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała, ale chodzi mi o to, że właściwie moglibyśmy się chyba dogadywać. Tak mi się wydaję. No, chyba, że ja nie zasługuję na twoją uwagę, bo nie jestem nikim znaczącym... - Zamknęłam oczy.
Co ja mam mu powiedzieć? Że go unikam, bo naprawdę go kocham, tylko nie mam pojęcia, jak się za to zabrać? Że stworzyłam z siebie zimną sukę, bo miałam dość tego, że traktują mnie jak słodką dziewczynkę? Że miałam dość, jak się zawodziłam na wielu przyjaźniach i związkach? To mu miałam powiedzieć?
- Rozumiem, okej. Nie było tematu. Nie będę się narzucać i rozumiem, że nie możemy być normalnymi sąsiadami, bo ty po prostu nie obracasz się w towarzystwie osób takich jak ja. Idę. - Chłopak oderwał się od ściany i ruszył w drogę powrotną.
- Czkawka...
Przystanął, ale się nie obrócił.
Podeszłam do niego i stanęłam przed nim. Był ode mnie wyższy, a to się bardzo rzadko zdarzało, że chłopak był ode mnie wyższy, nawet gdy miałam na sobie obcasy, takie jak teraz.
- Słuchaj... Ty tego nie zrozumiesz. Nie chodzi o to, że nie jesteś inteligentny, tylko to jest bardzo ciężkie i zagmatwane. Nie możesz oczekiwać ode mnie, że nagle zaczniemy się kolegować, bo to chyba trochę nierealne. Wiem, że teraz myślisz, że mówię tak dlatego, że jestem jakąś dzianą dziunią, która się wozi i jest "fejmem" w szkole, ale to nie tak. Nie chcę o tym mówić. Nie powiem ci nic o sobie, bo chyba nie jestem na to gotowa... - Chłopak milczał.
- Jeśli ci się wydaje, że traktuję cię z góry, to przepraszam. To już chyba weszło w nawyk. W każdym razie dziękuję, że dzisiaj przyszedłeś i nie gniewam się za tą czekoladę, ale to chyba nie jest czas, żeby zawierać nowe znajomości... Możesz iść, wrócę sama. Podziękuj swojej mamie, a ja dziękuję tobie.
Brunet skinął głową i uśmiechnął się pod nosem. Nie naciskał, za co byłam mu ogromnie wdzięczna.
Uśmiechnął się jeszcze raz, odpowiedziałam mu uśmiechem i odsunęłam się na bok.
Chłopak minął mnie i poszedł. Spuściłam głowę.
- Nie wiem, o co chodzi Astrid, ale wiem, że gdy dzisiaj rano wieszałaś pranie w samej piżamie, baz makijażu i w nieułożonych włosach byłaś szczęśliwa. Teraz chyba nie jesteś. Ale to twój problem, o którym nie chcesz mówić. Rozumiem. Do poniedziałku. - Gdy podniosłam wzrok on właśnie znikał za rogiem ulicy.
Czyli mnie jednak widział.
W piżamie.
Bez makijażu.
Bez markowych ciuchów i bez wysokich obcasów.
I przyszedł.
Chyba kiedyś mu wszystko opowiem.
Jak znów będę szczęśliwa i odważna. Te dwie rzeczy, nie występują jednak razem.
Super, musisz pisać częściej bo nie mogę się do czekać nexta i mam pytanie czy w twoim opowiadaniu będzie Jelsa? :)
OdpowiedzUsuńNie zastanawiałam się jeszcze z kim "połączę" Elsę... zobaczymy.
UsuńPostaram się, żeby następny rozdział dotarł do was w środę, najpóźniej w następny weekend.
:)
Kiedy rozdział? :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam twojego bloga! Fajnie, że piszesz z różnych perspektyw i osobowości bohaterów są nieco inne niż w rzeczywistości. Ale twoje rozdziały są nieco... smutnawe. Z taką nutką... no właśnie smutku. Jakbyś nie była szczęśliwa. Nie potraktuj tego źle, ja po prostu mówię, co czuję :)
OdpowiedzUsuń