niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 5 "Umarłem po tej imprezie, a po jej telefonie zmartwychwstałem."

Hej, tutaj macie kolejny rozdzialik. Już piąty! :)
Mam nadzieję, że wam się spodoba i zostawicie tutaj swoje opinie. Przepraszam za wszystkie błędy, ale już dzisiaj nie mam siły sprawdzać wszystkiego dokładnie.
Trzymajcie się ciepło i jutro... pniedziałek... EH
Dziękuję mojej Zuzi, która jest informatykiem :) Mam nadzieję, że padający śnieg i muzyka wprowadziły was w nastrój mojej opowieści.
Brawa dla Zuzi ♥♥♥


                                                                               Julu






Nareszcie sobota! Zerwałam się z łóżka już o godzinie 7:30. Ubrałam się w krótką czarną spódniczkę, bordową bluzkę z długimi rękawami i granatowy sweterek. Moje długie włosy rozczesałam i spięłam w wysokiego kucyka. Uszczęśliwiona wpadłam do kuchni, zrobiłam sobie śniadanie (tosty z serkiem białym) i zjadłam je w pośpiechu. Do termicznego kubka wlałam gorącą kawę i wepchnęłam do do dużej, brązowej torebki razem z pączkiem. Teraz wreszcie mogłam iść. Ubrałam już buty i kurtkę i na chwilę znieruchomiałam.
"Jak mogłam zapomnieć?"
Wróciłam do pokoju i porwałam z szafki nocnej notes i plan całej wystawy.
Wyszłam z domu około 8:15. Wsiadłam do mojego małego autka, które zostawiła mi babcia. Było w kolorze miętowym z tylko jedną parą drzwi. Babci nazywała je Frezją.
Po chwili ja i Frezja pędziłyśmy jeszcze pustą ulicą. Wystawa znajdowała się w centrum miasta w starym browarze. Lokal był niezwykle osobliwy, zbudowany z czerwonej cegły. Często tamtędy chodziłam, gdy szłam na zajęcia plastyczne.
Mijałam dobrze znane mi osiedle i odrobinę posmutniałam. JULEK.
Chłopak pojawił mi się przed oczami. Od naszej kłótni minęło jakieś 5 dni, a ja już kilka razy łapałam się na tym, że wybieram do niego numer.
Mieliśmy iść razem na tę wystawę razem, ale jednak tak nie będzie. Westchnęłam i odepchnęłam od siebie myśli o Julku. Ten dzień miał być szczęśliwym dniem.
Po kilkunastu minutach wjechałam wreszcie na parking przed galerią. Wysiadłam z samochodu, zabrałam torbę i ruszyłam do dużych, przeszklonych drzwi. W środku już znajdował się tłum ludzi, a wystawa zostanie oficjalnie otwarta dopiero za pół godziny. Miałam nadzieję, że porobię kilka zdjęć bez zbędnej widowni. Weszłam do środka i zdjęłam kurtkę. Przewiesiłam ją przez ramię, a z torby wyjęłam lustrzankę, którą dostałam od rodziców na urodziny. Zaczęłam moją przechadzkę wśród obrazów. Każda ściana była wypełniona jakąś formą sztuki. Przeważnie były to obrazy malowane farbą olejną, ale zdarzały się również akwarele, które o wiele bardziej mnie ciekawiły. Podeszłam do obrazu. Format przeciętny 1600/2400. Kompozycja utrzymana w ciepłych barwach z domieszką niebieskiego, który jakby gubił się w całej tej plątaninie kolorów. Zrobiłam zdjęcia. Przyjżałam się jeszcze raz obrazowi.
- Podoba ci się? - Podskoczyłam na ten dźwięk.
Obróciłam się za siebie i moim oczom ukazał się wysoki i szczupły blondyn. Jego włosy były w "artystycznym nieładzie", ale nawet ja wiem, że poświęcił tej fryzurze co najmniej pół godziny. Uśmiechał się do mnie lekko. Jego niebieskie oczy zerkały raz na mnie, a raz na obraz wiszący za mną.
- Tak. Niebieski wygląda tutaj idealnie. W zupełności zdołał się obronić. - Uśmiechnęłam się.
- John Smith. - Uścisnął mi rękę.
- Roszpunka Gottel. - Lekko ściskam jego nieco szorstką dłoń.
- Jesteś dziennikarką? - Unosi brew.
- Nie. Pasjonatką sztuki. - Znów się uśmiecham.
- I jak ocenisz moje dzieło? - Błyska szelmowsko swoim białym uzębieniem.
- Ciekawy. Przypomina mi trochę kojącą i upragnioną wodę na tle zabójczej lawy. - Odwracam się w stronę płótna.
- To bardzo piękne porównanie. Czy mogę oprowadzić cię po wystawie? - Podaje mi ramię i czeka na moją reakcję.
Zaczynam się wachać, ale przypominam sobie ostatni wybryk Julka i stwierdzam, że przecież nie robię nic złego. Znów nieśmiało się do niego uśmeicham i przyjmuję jego ciepły gest.
Od razu widzę, że jest naprawdę cenionym artystą. Opowiada mi o technikach, inspiracjach. Jest przy tym trochę próżny, ale da się wytrzymać.
- To moje ostatnie dzieło. Skończyłem je zaledwie trzy dni temu, farba zdążyła wyschnąć na ostatnią chwilę. Dopiero dziś rano tutaj dojechał. - Płótno przedstawiało drzewo, płaczącą wierzbę dokładniej mówiąc. Na jednej z jej gałęzi wisiała huśtawka, która lekko kołysała się w podmuchach wiatru. Krajobraz wydał mi się znajomy. Przekrziwiłam głowę zaciekawiona.
Chłopak patrzył na mnie wyczekująco.
- Ten mi się najbardziej podoba. Mam wrażenie, że skądś znam to miejsce... - Natarczywie wpatrywałam się w obraz.
- To raczej mało prawdopodobne. - Rzuca smutno.
- Dlaczego? - Odwracam się w jego stronę.
- Bo to miejsce już nie istnieje. - Odwraca wzrok i jakby nigdy nic zaczyna mi opowiadać o kolejnym dziele.
Nie zadaję pytań. To nie w moim stylu, jednak ciekawość każe mi otworzyć usta.
- Nie istnieje? - Pytam, gdy przechodzimy do głównej sali, w której ma nastąpić oficjalnie otwarcie.
- Tak. Już nie istnieje. Zobacz to Szumer! Szaleję za nim! Jest według mnie jedym z lepszych artystów. - Wskazał mi ruchem głowy starszego, siwego pana, którego bardzo dobrze znałam. Kilka razy pojawiał się na naszych zajęciach, ponieważ był patronem naszego "domu kultury".
Wyciągnęłam aparat i znowu zrobiłam kilka zdjęć. Napewno odbiję je w różnych filtrach. Fotografią również uwielbiałam się bawić.
Szumer zaczął od przywitania się i podziękowania wszystkim za przyjście.
- Mam nadzieję, że nie zawiedziecie są na moich pracach. Oczywiście jest tu również wiele dzieł innych artystów, których serdecznie pozdrawiam. Jak napewno wszyscy wiedzą, jestem patronem jednego domu kultury w naszym mieście i kilka dni temu udałem się do naszej wybitnej nauczycielki i razem z nią wybrałem kilka obrazów, które dzisiaj zadebiutują na naszej wystawie. Są to jeszcze bardzo młodzi artyści, ale niewątpliwie mają taleny. - Na dźwięk jego słów moje serce przyspieszyło.
- A więc zapraszam teraz do siebie kilku z nich. - Powoli wyczytał nazwiska moich kolegówi i koleżanek. Było ich w sumie czterech. Trzech chłopaków i jedna dziewczyna - Sara. Nie przepadałyśmy za sobą. Sara była dość... niemiła (to zbyt ładne określenie). Wiele razy zniszczyła moje prace, albo podkradła mi pomysł. Ale teraz ja jej zazdrościłam. Ile bym dała, żeby mój obraz był wśród wyróżnionych dzieł.
Na początku przedstawiono prace chłopaków. Wiedziałam co zobaczę, bo widziałam te prace jak jeszcze powstawały. Naprawdę były niezłe, a każdy następny obraz wydawał się lepszy od poprzedniego. Zadrżałam, gdy przyszła kolej na Sarę. Nie przypominałam sobie nad czym ostatnio pracowała, więc byłam bardzo ciekawa co to będzie.
- A teraz malowidło piękne jak ona sama. Przed państwem praca Sary Lowel. - Odsłonili obraz a ja zdusiłam w sobie krzyk.
To był mój obraz! Patrzyłam na MOJĄ pracę! Był na niej ukazany widok jeziora z setką kolorowych lampionów. To napewno moja praca. Malowałam to na podstawie zdjęć zrobionych na wakacjach. To festiwal lata w naszym mieście. Dokładnie takie samo zdjęcie znajduję się w moim komputerze. Oburzona ruszyłam w stronę sceny, gdzie ONA zbierała laury za MÓJ wysiłek.
- A ty gdzie? - Zostałam zatrzymana przez John'a.
- To mój obraz! - Krzyknęłam. - Malowałam go na podstawie moich prywatnych zdjęć, a teraz ona mi go ukradła! - Przypomniałam sobie, że przecież nie byłam na ostatnich zajęciach i to pewnie wtedy skorzystała z okazji.
Blondyn był nieco zdezorientowany.
- Jak to twój? - Spytał unosząc brwi.
- Mój. Widzisz prawy róg obrazu? Tam niebo jest niedokończone, bo nie zdążyłam dorobić farby. Ona nawet go nie skończyła. - Prychnęłam oburzona jej lenistwem i bezczelnością.
- Masz rację. Jest nieskończony. - Chłopak popatrzył na mnie ze współczuciem. - Co zamierzasz zrobić? - Jego czujne tęczówki skanowały moją twarz.
- Iść tam i odzyskać moją pracę. - Wysapałam wściekła.
John pokiwał głową i stwierdził, że to bardzo absurdalny pomysł. Zaproponował mi swoją pomoc, ale miałam odłożyć to na sam koniec pokazów.
Zgodziłam się, ale bardzo niechętnie.
Gdy rozpromieniona Sara schodziła ze sceny, ja posłałam jej mordercze spojrzenie.
Chwilę trwała walka, kto pierwszy odwróci wzrok. Naszczęście była to ona.
Miałam ochotę wyszarpać ją za kudły, alebo przynajmniej powyzywać ją od najgorszych, ale John skutecznie zasłonił ją przed moim wzrokiem.
- Później. Zachowuj się normalnie, bo zapowiadasz się naprawdę dobrze. Obraz jest niczego sobie. - Puścił do mnie oczko i znów zaczął oprowadzać mnie po galerii.
Starałam się stłumić w sobie złość i cieszyć się wystawą i nawet kilka razy mi się to udało. Dotrwaliśmy w końcu do pory lunchu, w której to postanowiliśmy działać. John zaprosił Szumera do naszego stolika i przedstawił problem. Profesor nawet nam uwierzył, ale kazał dostarczyć dowody, że mam to zdjęcie w moim komputerze i że należy ono do mnie. Chciałam wyjść z tego całego gówna z twarzą, jeszcze zanim cała wystawa się skończy.
Postanowiłam więc zadzwonić po jedyną deskę ratunku. Wiedziałam, że mi nie odmówi.
Wyszłam na zewnątrz. Powietrze było ciepłe.
Odebrał już po pierwszym sygnale.
- Ross? - Jego głos był taki przejęty. Jasne.
- Cześć. Masz szansę się zrekompensować choćby w jednej dwudziestej za to co zrobiłeś, Julek. - Nie zamierzałam owijać w bawełnę.
- Słucham. - Wiedziałam, że nie odmówi.
- Jestem na wystawie, na której zresztą miałeś być i ty, ale niestety cię nie ma, a ja potrzebuję mojego laptopa. To bardzo ważna sprawa, musisz mi go przywieźć w ciągu pół godziny. - Rzucam zimno.
- Ross... Nie dam rady. - Mruczy przepraszająco.
- A co? Znów jesteś zajęty jakąś inną laską? - Mój głos przesiąknięty jest jadem.
- Ross... Będę za pół godziny z twoim laptopem. Twoja mama jest w domu?
-  Nie. Klucze w doniczce na parapecie. Nie spóźnij się, proszę. - Rozłączam się.
Coraz bardziej zdenerwowana wrzucam telefon do kieszeni torby, odwracam się i znowu wpadam na blondyna.
- Załatwiłaś? - Stoi zaledwie kilka centymetró ode mnie.
Kiwam głową, że tak.
- To dobrze. Ona nawet do końca nie wie, jakich farb użyła. - Uśmiecha się rozbrajająco.
Znów podaje mi ramię, a ja je znów przymuję. Jest naprawdę miły.
_______________________________________________________________________


W końcu 20 minut przed końcem wystwy przyjeżdża Julek. Jest ubrany w flanelową koszulę w kratę i ciemne spodnie z dziurami. Włosy ma rozczochrane, a koszulkę poplamioną kawą.
Przewracam tylko oczami i staram się nie wspominać mu, gdzie jest i jak powinnien wyglądać.
- Cześć. - Uśmiecha się szczęśliwy. Muszę przyznać, że trochę brakowało mi jego uśmiechu.
Ten jednak znika, gdy brunet dostrzega Johna. Mierzą się chwilkę od stóp do głow i żaden z nich nie potrafi odpuścić. Typowe samcze zachowanie.
- Masz laptopa? - Przechodzę do rzeczy, bo jednak cały czas mam żal do chłopaka, za to co zrobił za moimi plecami.
Przytakuje patrząc z odrazą na blondyna.
Obchodzi auto i wyciąga z bagażnika torbę z moim komputerem.
- Gdzie mam ją zanieść? - Pyta.
- Daj mi ją poradzę sobie... - Wyciągam po nią ręce, ale Julek nie pozwala mi jej zabrać.
- Zaniosę ją.
- Julek... To niezbyt dobry pomysł. Zobacz na swój strój, oni zeżrą cię, gdy tylko tam wejdziesz... Nie obraź się, ale lepiej żebyś został tu. John mi pomoże. - Wędruję spojrzeniem do chłopaka stojącego za mną, a on na potwierdzenie moich słów mruga do mnie.
Widzę, że Julek walczy ze sobą, więc odbieram z jego rąk walizkę, całuję go w policzek (w ramach podziękowania, nie dostanie nic więcej póki nie przeprosi) i idę w stroną oszklonych drzwi.
- Ross! - Odwracam się. - Poczekam na ciebie. - Opiera się o maskę samochodu.
Znikam za drzwiami.
_______________________________________________________________________


Gdy tylko znikają za drzwiami nie wytrzymuję i walę pięścią w maskę. Potem chwilę zwijam się z bólu. Co ten pierdolony fagas sobie wyobraża? Ona jest moja! Wszystkie emocje napierają na mnie ze zdwojoną siłą. Byłem akurat na próbie zespołu i musiałem się wyrwać, żeby zobaczyć, że jakiś pedancik przystawia się do mojej Ross. No właśnie, czy jeszcze mojej? Dotykam palcami policzka, na którym jeszcze przed chwilą wylądowały jej usta. Wiedziałem, że zrobiła to tylko dlatego, żebym nie wybuchł i żeby nasz mały blondynek nie stracił swoich oczek, którymi tak pięknie do niej mruga. Znów zagotowałem się z zazdrości. Nawet nie wiedziałem do końca, po co jej laptop. Nie wiedziałem nic, od kilku dni. Nawet nie wiedziałem czy żyję. Ja nie żyłem. Umarłem po tej imprezie, a po jej telefonie zmartwychwstałem. Poczułem się, jakbym wreszcie dostał upragnione powietrze, którym była tylko ona.
_______________________________________________________________________


W końcu udało nam się odnaleźć w tłumie pana Szumera.
- Mam komputer i zdjęcie. - Uśmeicham się w jego stronę.
- Dobrze. Chodźmy. - Profesor prowadzi nas do osobnej małej salki.
Wchodzimy do małego pomieszczenia bez okien. Ściany są tu białe i w sumie bez wyrazu. Podłączam sprzęt i wchodzę w odpowiedni folder. Wyszukuję zdjęcia i w końcu pokazuję je Szumerowi.
Kiwa tylko głową.
- Smith zwołaj zebranie, w głownej sali. Powiedz, że to niespodzianka. Za pięć minut. - Chłopak opuszcza salkę, a ja jestem bardzo z siebie zadowolona.
- Powiesz to sama? - Siwy mężczyzna spogląda na mnie.
- A mogę?
- Oczywiście. To w końcu twój obraz, a nawiasem mówiąc bardzo dobry. Sam bym go chętnie przywłaszczył. - Uśmiecha się, a jego oczy giną wśród oceanu zmarszczek.
- Dziękuję. To naprawdę wspaniałe uczucie usłyszeć to z pana ust. - Czuję motylki w brzuchu.
Drzwi otwierają się gwałtownie i ukazuje się w nich John.
- Wszytsko gotowe. Goście już czekają. - Znów puszcza do mnie oko.
Wychodzę z laptopem i w towarzystwie Szumera i John'a udaję się na scenę.
- Proszę państwa a oto przed wami wybitna uczestniczka naszych zajęć Roszpunka Gottel. - Szumer zostawia mi wolną mównicę, a John podłącza mój komputer i za mną wyświetla się moje zdjęcie.
- Dzień dobry, mam nadzieję, że kojarzycie to zdjęcie? Jest to zdjęcie wykonane przeze mnie w czasie wakacji. To festiwal lata w naszym mieście. - Widzę pobladłą twarz Sary. Chyba się tego nie spodziewała. Uśmiecham się i kontynuuję.
- To ja namowałam ostatni obraz wybrany wśród uczestników zajęć. To nie jest dzieło pani Lowel, tylko moje. Na dowód tego proszę spojrzeć w prawy, górny róg. Czy zauważyli państwo, że niebo nie jest dokończone. Nie zdążyłam dorobić farby. Chciałabym usłyszeć przeprosiny z ust pani Lowel. - Rzucam w nią jadowite spojrzenie, zadowolona ze swojej wygranej.
Brunetka zadziera głowę i wykrzywia twarz. Wychodzi jednak ze sowjego miejsca, staje na scenie i przeprasza. Krótko i rzeczowo, potem wychodzi z budynku.
- Dziękuję za państwa uwagę. Mam nadzieję, że wystawa podobała się państwu. Dziękuję. - Zeszłam ze sceny zabierając laptopa.
Szumer tylko się do mnie uśmiechnął, a ja zaczęłam zmierzać w stronę wyjścia. Nie było to jednak takie proste, bo po drodze musiałam przyjąć wiele gratulacji i pochwał za moje "wybitne dzieło". W końcu udało mi się dotrzeć do drzwi.
Otworzył je John, pojawiając się za mną jak duch.
- Gratulację. Malujesz prawie tak dobrze jak ja. - Znów obdarza mnie uśmiechem.
Odprowadza mnie pod sam samochód i nie przejmuje się naburmuszonym Julkiem. Całuje mnie w rękę i zapowiada, że odwiedzi mnie na warsztatach. Uszczęśliwiona odwracam się w stronę mojego chłopaka.
- Jak wystawa? - Widzę jego zaciśnięte pięści.
- Wyborna. - Nie zamierzam mu ułatwiać zadania. - Wiesz, że John też maluje. Jest naprawdę dobry. - Chyba zachowuję się trochę jak suka, ale zasłużył.
Julek odbiera z moich rąk torbę, otwiera przede mną drzwi, pakuje laptopa do bagażnika, a sam wsiada na miejsce kierowcy.
Zapala silnik, jednak bardzo długo nie odjeżdża.
- Przepraszam... - Szepcze patrząc przed siebie. - Byłem kertynem, zasłużyłem żeby teraz jakiś miągwa obcałowywał twoją rękę. Zasłużyłem, wiem.
Chciałam mu powiedzieć, że nic się nie stało, że wszystko w porządku, ale ostatnio często sobie wyrzucałam, że jestem dla niego za dobra.
- Julek... Zapomniałam, że przyjechałam swoim samochodem. - Zaczerwieniłam się.
Chłopak spojrzał na mnie, a jego kąciki ust poszybowały w górę.
- Mam nadzieję, że to z mojego powodu, a nie tego blondaska. - Dostał kuksańca w bok. - Odwiozę cię do domu, a potem przyjadę po auto. Chyba, że nie chcesz ze mną jechać. - Znów jego głos przepełniony jest poczuciem winy.
Uśmiecham się i znów całuję go w policzek.
- Nie myśl sobie, że ci wybaczyłam. Po prostu już się za tym stęskniłam. Zostało ci jeszcze wiele prób odpracowania twojego debilizmu. - Chłopak parska śmiechem.
Potem odjeżdżamy. I znów czuję, że będzie dobrze.

2 komentarze:

  1. Brawa dla informatyka!!! ^^
    Fajny rozdział, ale Juluś, chyba trochę mieszasz czasy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sara jest wredna. Jak można komuś ukraść prace? Nie lubie jej, chociaż jest jeden plus. Ross prawie pogodziła się z Julkiem. Cieszmy się! Xd
    Fajny rozdział. Życzę weny!
    Edzia :*

    OdpowiedzUsuń