sobota, 19 grudnia 2015

Życzonka :)

Hej :)
W informacjach napisałam już, że dopadł mnie totalny brak weny. Nie chcę wam obiecywać, że coś stworzę, bo jakoś nie wydaje mi się, żeby dostała świątecznego olśnienia.
Chcę wam jednak złożyć życzenia świąteczne, gdybym miała już nic nie dodać w następnym tygodniu.
A więc tak
Życzę wam zdrowia, bo bez tego ani rusz.
Miłości, bo to w życiu najważniejsze.
Radości, bo z nią zawsze łatwiej.
Problemów, ale tylko takich, które łatwo rozwiązać.
Spełnienia marzeń, bo kiedyś muszą się spełnić.
Owocnego NOWEGO ROKU, bo trzeba się doskonalić.
Siły, bo bez niej trudno.
Odwagi, bo jej często brakuje.
Wsparcia najbliższych, bo daje kopa.
I tego, czego sobie życzycie!
Niech się spełnią wasze najskrytsze marzenia!
I niech święta spędzone w rodzinnej, pięknej atmosferze wspaniale zakończą ten rok!
Trzymajcie się ciepło!
I jeszcze raz WESOŁYCH ŚWIĄT!





środa, 2 grudnia 2015

PIERWSZA I OSTATNIA REKLAMA!!!

Hej, mam wam do polecenia pewien blog. Jest on dla mnie szczególną formą twórczości i dlatego go tutaj rozpowszechnię (pierwszy i ostatni raz, więcej reklam nie będzie)




A więc tak, jeśli masz ochotę na "zwykłe", wiejskie opowiadanie z polskim zadupiem w roli głównej to na pewno ci się to spodoba!




http://wesole-kanadyjki.blogspot.com/




Wesołe Kandayjki - odpoczniesz sobie od fanfików i innych powszechnych opowiadań krążących w internecie!




Jeśli nadal nie jesteś przekonany to wstawiam wam cytat żywo z wyżej przedstawionego bloga




"Życie w Kanadyjkach jest doprawdy jak żul, który siedzi pod jedynym spożywczakiem w tej okolicy – nigdy nie wiadomo, gdzie i jak się zatoczy[...]"


Po tych słowach na pewno tam zajrzysz! :)


Zapraszam w imieniu Loren Ipsum (po polsku Miśki) :)
POLECAM!

poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział 21 "- Co wyście znowu nawyprawiali? - Urwał, gdy mnie zobaczył."

Cześć Misie Patysie! Dziś królową rozdziału jest druga z sióstr czyli Elsa. No i oczywiście jej rozterki miłosne. Napiszcie mi co ma zrobić JACK :) Poproszę kilka sugestii.
Jak zwykle na ostatnią chwilę, ale się udało. Może taki jakiś marny... ale mi się podoba. Kriss jak zwykle najlepszy przyjaciel człowieka.
Zostawiam wam rozdział i proszę o komentarze. 
PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO MUSICIE CZEKAĆ, ALE JA NAPRAWDĘ DWOJĘ SIĘ i TROJĘ, ŻEBY TE DWA ROZDZIAŁY SKLECIĆ.
Mam nadzieję, że coś mi z tego wychodzi... 
Okej, koniec ględzenia. Wstawiam i komentujcie :) 

PS. Wielkie podziękowania dla MISI, która rozpoczęła opowiadanie i sprawiła, że dzisiaj je skończyłam. DZIĘKUJĘ :*





__Elsa__________________________________________________________________________________________________________________________________________________________


Nic tak dobrze nie sprawdzało się w roli budzika, jak zapach świeżo parzonej kawy. Aromat przedostał się przez szczelinę w drzwiach do mojego pokoju i od razu sprawił, że otworzyłam oczy. Odrzuciłam kołdrę i uniosłam głowę, spoglądając sennym wzrokiem na zegarek. Cyferki na wyświetlaczu potwierdziły fakt, że wróciłam wczoraj późno, bo właśnie dochodziła jedenasta. Poczułam naglącą chęć opowiedzenia całego mojego wczorajszego wieczoru spędzonego z Hansem ze szczegółami, komuś zaufanemu. Sięgnęłam po telefon i szybko wybrałam numer do siostry. Przy okazji zerknęłam w stronę lusterka, doznając istnego zawału na widok resztek wczorajszego makijażu, który, lekko mówiąc, trochę się rozmazał.
- Hej. - odezwała się Anka w słuchawce  - Nie mów mi, że dopiero wstałaś!
- A jeśli tak powiem? - Odpowiedziałam uśmiechając się mimowolnie.
- To chyba nawet nie muszę pytać, jak było.
- No właśnie nie było wybitnie. - Westchnęłam - Twój nauczyciel zdecydowanie nie jest w moim typie.
- Było aż tak źle?
- Właściwie to było w porządku - Wzruszyłam ramionami - Miło i w ogóle, ale bez większych wrażeń.
- A czego spodziewałaś się po wyjściu do opery? - Ania miała rozbawiony ton.
- W towarzystwie charyzmatycznego i dowcipnego mężczyzny nawet wyjście do opery może być ciekawsze od najlepszej imprezy w mieście. - Stwierdziłam z teatralnym westchnięciem.
- Coś w tym jest. A Jack?
- Nie opuszczałam jeszcze swojego pokoju.
- A wczoraj, jak wróciłaś, mówił coś?
- Spał. - Udzieliłam suchej odpowiedzi. - Każdy normalny człowiek o godzinie drugiej w nocy właśnie to robi.
Anka roześmiała się w słuchawce.
- W takim razie muszę stwierdzić, że nie było jednak tak źle. Nie męczyłabyś się tak z drętwym studencikiem. Chyba, że jednak coś do niego poczułaś.
- Anka! - Zgromiłam siostrę, jednak z mimowolnym uśmiechem.
- Ja mówię tylko prawdę!
- Jeszcze jedno słowo...
- Dobrze, już dobrze - Nie dała mi dokończyć rozbawionym tonem - Nie piekl się tak.
- Wcale się nie pieklę! - Zaprzeczyłam szybko.
- Racja, tak tylko sobie wrzeszczysz do słuchawki.
- Gdyby nie dzieliło nas te kilkanaście ulic, chyba bym cię udusiła.
- Po raz pierwszy widzę plusy mieszkania pod innym dachem. - Moja siostra się roześmiała, a ja miałam ochotę walnąć ją poduszką. - No dobrze, w takim razie życzę ci powodzenia w konfrontacji z Jackiem, a ja kończę. Meri zaraz będzie, musimy zrobić referat z matmy - Powiedziała z wyraźną niechęcią w głosie
- Życzę, żebyście siedziały nad nim do ciemnej nocy.
- Też cię kocham. Powodzenia! Zadzwonię do ciebie wieczorkiem. Paaa!
Odłożyłam telefon na szafkę nocną i poderwałam się do pozycji pionowej.
Zrobiłam kilka głębokich wdechów, a potem sięgnęłam po wacik i pozbyłam się resztek makijażu.
Odświeżona i ubrana w swój ulubiony szlafrok udałam się do kuchni.
- Co jemy? - Przy kuchence jak zwykle stał Kriss i gotował swoje popisowe danie, jajecznicę z pomidorami. Zapach smażonego jajka włączył u mnie przycisk z napisem GŁÓD.
- Jak tam śpiąca królewna? O której to się do domu powraca z nocnych wojaży? - Blondyn ubrany w szare, dresowe spodnie (i nic poza tym) rzucił mi ojcowskie spojrzenie.
- Bardzo dobrze. Czuję się jak nowo narodzona, dziękuję. - Na potwierdzenie tych słów ziewnęłam szeroko.
- Jak opera? - Białko zaczęło już się ścinać.
Zastanawiałam się co mam w tej sytuacji powiedzieć. Kłamać, czy mówić prawdę?
- Cześć wszystkim. - Drzwi kuchni ponownie się otworzyły, wpuszczając do środka Jacka.
Od razu podjęłam decyzję.
- Wspaniale! Występ było po prostu... brak mi słów. Wybrał dokładnie to, co chciałam zobaczyć. Tak, jakby znał mnie od zawsze. - Mimochodem zlustrowałam chłopaka, który niespiesznie stanął obok i zajął się chlebem.
- A potem?
- A potem co? - Zamrugałam wyrwana z letargu.
- No co potem, przecież spektakl nie trwał do drugiej. - Kristoff ruchem głowy wskazał naszego przyjaciele, który wdzięcznie majstrował przy kromkach.
- A potem pojechaliśmy do niego... - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Mieszkanie Hansa było zwykłe. Posiedzieliśmy trochę w kuchni i po prostu miło gawędziliśmy przy herbacie. - No i potem wróciłam. Chyba nie muszę się ci spowiadać, ze wszystkiego? - Odparłam z przekąsem.
- Mnie nie, ale myślę, że kogoś to na pewno bardziej interesuje... - Uśmiechnęliśmy się do siebie.
Jack upuścił nóż, który spadł na kafelki z głośnym hukiem.
Zamarliśmy wszyscy.
Ja, Kristoff i Jack.
- Nie mam ochoty słuchać o waszych sercowych podbojach. Jest sobota i mam ochotę odpocząć po całym tygodniu harówki, więc uprzejmie proszę o ciszę i spokój. - Podniósł nóż, opukał go pod strumieniem wody i znów wrócił do przygotowania kanapek.
- Ktoś tu ma zły dzień... Czyżby wczoraj sobie nie pociupciał? - Rzucił Kriss nieco zaczepnym tonem i znów zaczął mieszać jajecznicę.
Zachichotałam i nalałam sobie trochę kawy do kubka.
- A ciebie, co tak bawi? - Jack stanął obok i oparł się plecami o blat.
- A wiesz, taka wrodzona pogoda ducha. Czasem tak jest, kiedy człowiek znajduję się w specyficznych stanach... No wiesz... - Upiłam łyk gorzkiego płynu nie spuszczając z niego oczu.
- Dobry był? - Skrzyżował ręce i delikatnie przekrzywił głowę.
- Nie rozumiem, sprecyzuj. - Znów przyłożyłam usta do krawędzi porcelany.
- Czy był dobry w łóżku? - Spytał bez zająknięcia i wbił we mnie ostre spojrzenie.
Wyplułam kawę, którą już miałam w buzi i zaczęłam kaszleć, krztusząc się. Kristoff chichotał gdzieś z tyłu, nakładając jajecznicę na talerze. Wytarłam mokry policzek i uniosłam dumnie podbródek.
- Książkę piszesz? Coś taki ciekawy?
- No co, nagle nie masz ochoty się chwalić na lewo i prawo? A może okazał się seksistowską świnią, albo co gorsza do niczego między wami nie doszło? - Uśmiechnął się triumfalnie.
Czułam, że moje policzki parzą. Zrobiłam krok w jego stronę.
- Nie muszę się nikomu spowiadać z mojego łóżkowego życia. A na pewno nie tobie. - Wbiłam palec wskazujący w jego klatkę piersiową. - Jesteś ostatnią osobą, z którą bym rozmawiała o takich rzeczach.
Odwróciłam się i usiadłam do stołu.
- Ciekawe czemu?
- Bo... - Bo coś do ciebie czuję, miałam ochotę odpowiedzieć, ale prędko ugryzłam się w język. - Bo ciebie to i tak by nie obchodziło. Poza tym jak sam stwierdziłeś nie masz ochoty tego słuchać. Muszę oszczędzać ci powodów do zazdrości. - Na moje słowa zaśmiał się gorzko.
- Zazdrości, powiadasz? Bujną masz wyobraźnie w tych swoich specyficznych stanach... Oj przepraszam. - Właśnie na moich kolanach wylądowała miska z dżemem.
Zamknęłam oczy i zdenerwowana poczęłam liczyć do dziesięciu.
- Poczekaj, wyczyszczę. - Jack sięgnął po chusteczkę.
- Dziękuję, nie trzeba. Poradzę sobie sama. - Wyrwałam mu papier z rąk i pozbierałam truskawkową papkę z moich kolan, rzucając mordercze spojrzenia to Jackowi, to Krissowi, który przyglądał nam się z rozbawieniem.
Wstałam od stołu, prawie nic nie zjadłszy.
- Elsa... - Jack przytrzymał mnie za łokieć.
- Hymm?
- Eeee... Już już nic. - Poluzował uścisk, po czym odwrócił się i zajął jedzeniem.
Wściekła wpadłam do pokoju i położyłam się na niepościelonym łóżku.
To nie tak miało wyglądać! Zupełnie nie tak! Miał być dzisiaj miły, szarmancki i kochany, a był... taki jak ostatnio. Czyli nabuzowany, wredny i po prostu chamski. Dureń.
- Proszę! - Rzuciłam ostro, na dźwięk pukania.
W drzwiach pojawiła się blond czupryna Krissa.
- Spoko, widać, że zagrałaś mu na ambicji. Ma po prostu nerwa, że przespałaś się z Hansem, a nie z nim. - Przycupnął obok mnie.
- Nie przespałam się z nim. Blefowałam. - Ukryłam głowę w kołdrze.
- W każdym razie wszystko wyszło bardzo wiarygodnie. - Kriss poklepał mnie po plecach.
- Zrób mi masaż. - Zamknęłam oczy. - Należy mi się za te niezliczone podwózki.
Zaśmiał się.
- Okej, tylko przyniosę krem z łazienki. Rozbierz szlafrok.
Po jego wyjściu zdjęłam ubranie, położyłam się na łóżku i przykryłam swój nagi tyłek kołdrą.
Zamknęłam oczy.
Skrzypnięcie drzwi, kroki, ugięty materac i Kriss już przygotowywał się do akcji.
Po chwili jego zgrabne palce znalazły się na moich ramionach, a mój mózg rozpoznał słodki zapach wanilii.
- Nie mam pojęcia czemu nie mogę się z nim dogadać. Nie wiem też, czemu tak bardzo chce jechać do dziadka... Czasem obwiniam się, że to przeze mnie... Może jestem wredna, lub po prostu nie daje mu tego wszystkiego jasno do zrozumienia?  Sama już nie wiem. Denerwuje mnie to, że cały dzień siedzi w pizzeri i nie możemy się widywać. Natomiast gdy się już widzimy to najczęściej na siebie wrzeszczymy. To chyba nie jest normalne? - Palce przyjaciela zgrabnie wędrowały po moich plecach.
Było mi naprawdę dobrze. Rozluźniłam się i uspokoiłam oddech.
Kristoff nic nie mówił. Tylko jego palce świadczyły, że jeszcze tu jest.
Poczułam, że znów zasypiam... A przecież spałam już tak długo. Moje oczy jednak same się zamykały.
- Będę musiała z nim w końcu porozmawiać... Tak na spokojnie, bez krzyków. Może wiesz... jakoś się dogadamy? - Zawinęłam się w kołdrę i ułożyłam w normalnej pozycji, kładąc głowę na poduszkę.
- Może nie będziecie musieli już rozmawiać? - Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą bladą i wzruszoną twarz Jacka.
Jack!!!
Jego srebrzyste włosy opadały mu na czoło, a błękitne oczy wpatrywał się w mnie nieustannie.
Usiadłam na łóżku, pilnując, żeby kołdra nie odsłoniła przypadkiem niepożądanych miejsc. Poczułam jak jest mi gorąco. Moje serce wyraźnie przyspieszyło i teraz kołatało w piersi z potrójną szybkością.
- Elsa... Posłuchaj... Ja nie wiem, jak mam się za to zabrać. Ja... Nie wiem, czy to ma w ogóle jakiś sens. Naprawdę chcę zamieszkać z dziadkiem... Tylko on może dać mi namiastkę rodziców, których nigdy nie miałem. Jesteś wspaniała, ale go nie zastąpisz... - Nadal mój oddech był nierówny i przyspieszony. Jack siedział obok i trzymał rękę na mojej łydce.
- Elsa, nie znalazłem tego cholernego kremu... - Do pokoju wkroczył Kriss i zatrzymał się w pół kroku. - Oj... - Stropił się i zaczerwienił po uszy. - Sorki, nie przeszkadzajcie sobie. - Zniknął za drzwiami, zamykając je szczelnie.
Jack wrócił spojrzeniem do mnie.
- Chciałbym cię pocałować, ale nie mogę dawać ci nadziei. Ja wiem, że wyjadę i to by było nie fair wobec ciebie... - Nie myśląc dłużej wcisnęłam swoje usta w jego. Zaskoczony oddał w końcu pocałunek łapiąc mnie jedną ręką w talii. Wplotłam dłonie w jego jasne włosy, czując jak kołdra odkrywa kawałki mojego ciała. Cholera. Nie przerywałam. Poczułam jego delikatny zarost na policzku. Był taki jasny, że z daleka wcale nie było go widać. Można go było tylko poczuć. Zaczęliśmy nierówno oddychać. Usiadłam mu w końcu na kolanach, dalej trzymając ręce w jego włosach. Poczułam jego dłonie na moich plecach i spanikowałam.
Odsunęłam się od niego i szczelniej owinęłam kołdrą.
- Musiałam cię jakoś zamknąć... Jesteś nieznośny. - Wyrwało mi się między strzępkami wydychanego powietrza.
Jack nadal było oszołomiony i wpatrywał się we mnie.
- Elsa... ja wyjeżdżam. I nie zmienię tej decyzji... Długo nad nią myślałem i... ja już nie mogę jej zmienić. Mam już wszystko zaplanowane... - Wstał i przeczesał włosy, które ja wcześniej rozczochrałam.
- Wyjeżdżasz?
- Tak. Jestem pewny. To już postanowione.
- No tak... W końcu...w końcu przecież nic się nie stało. - Wstałam i niezgrabnie poprawiłam kołdrę.
Jakch uprzejmie odwrócił wzrok.
- Elsa...
- Muszę się przebrać. Wyjdź. - Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, czując, że pieką mnie oczy.
Otworzył jeszcze usta, ale szybko je zamknął i wyszedł z pomieszczenia bez słów.
Bezradnie usiadłam na dywanie i zaczęłam płakać. Miałam nie robić pierwszych kroków. Miałam stać z boku i patrzeć, jak on się stara. A teraz zostałam na lodzie. Ciepłe łzy spływały mi po policzkach.
Drzwi znów się otworzyły i tym razem do pokoju wkroczył Kriss.
- Co wyście znowu nawyprawiali? - Urwał, gdy mnie zobaczył.
Podszedł do mnie i podał mi szlafrok. Odwrócił się, a ja nadal płacząc, wciągnęłam tkaninę na siebie.
Oparliśmy się plecami o łóżka, sadowiąc się obok siebie.
- Pocałowałam go. - Pokiwałam bezradnie głową.
W mojej głowie zabijałam siebie już od kilku minut. W kółko i w kółko.
Kristoff westchnął i przyciągnął mnie do siebie. Położyłam głowę na jego ramieniu.
- Nie wyjedzie.
- Skąd wiesz? - Nie wierzyłam mu.
- Nie po twoim pocałunku. Zasiałaś mu ziarno niepewności, które już rośnie w oszałamiającym tempie. Będzie chciał więcej i w końcu zatęskni.
- Mówisz to w taki jakiś, ohydny sposób. - Wzdrygnęłam się.
- Mówię ci prawdę. A teraz przestać się mazgaić i idź się myć. Jack już zwiał, coś czuję, że szybko nie wróci. No leć, maleńka. - Cmoknął mnie w czoło, a ja wstałam i udałam się pod ciepły, uspakajający prysznic.



       
   
     




czwartek, 19 listopada 2015

Rozdział 20 "Prawie nic nie poczułam. To był zaledwie ułamek sekundy."

HEJOŁ
Królową tego rozdziału jest ANKA. Wyjaśnia się tutaj kilka ważnych kwestii... I dzieją się w tym rozdziale rzeczy niepojęte i spontaniczne.
Powinno wam się spodobać. Chyba...
Czytajcie, komentujcie i rozkoszujcie się tym nędznym tekścikiem.
Przepraszam za jakość, ale nie umiałam dobrze skończyć tego rozdziału.
Okej... To chyba na tyle.
Wspaniałego PIĄTECZKU, który już JUTRO!
Pozdrawiam was cieplutko :)
                                                                 wasza Julu

ps. Przepraszam za błędy, poprawię, jak znajdę czas...













__Anka________________________________________________________________
_________________________________________________________________________


- Jezu, Anka! Nic ci nie jest? Jak się czujesz? Obiecuję, że będę cię odprowadzała do domu już zawsze... Nie można spuścić cię z oka. - Merida od kilku minut bardzo starannie mnie oglądała.
- Mogło skończyć się gorzej. - Wzruszyłam ramionami, widząc, że krzywi się na kilka siniaków na mojej ręce.
- Masz rację... Dobrze, że... no wiesz, że wszystko już w porządku. - Posłała mi ciepły uśmiech.
Siedziałyśmy pod klasą, było dość wcześnie, nikt oprócz nas jeszcze nie przybył.
- Czkawka się martwił... Chcieliśmy cię odwiedzić, ale jakoś się nam nie udało. Przepraszam. - Meri miała widoczne wyrzuty sumienia.
- Spoko. Wszystko w porządku, fatygowalibyście się na marne. - Znów się do niej uśmiechnęłam.
Usłyszałam dźwięk kroków. Spojrzałam na korytarz, ale nikogo na nim nie było. Odgłosy stawały się coraz głośniejsze i w końcu zza zakrętu wyłoniła się wysoka, szczupła, lekko przygarbiona sylwetka Czkawki.
- Cześć. - Mruknął do nas, posyłając mi słaby uśmiech. - Dobrze cię widzieć. - Chłopak usiadł między nami i wyprostował swoje długie nogi. Miał na sobie lekko sprane dżinsy i brązowe Chukky, bardzo eleganckie i ładnie się prezentujące. Czkawka rzadko nosił trampki czy adidasy, był raczej typem eleganta. Może nie stroił się codziennie w garnitury, ale umiał zachować klasę.
Spojrzałam na nasze nogi.
Moje stopy sięgały do 1/4 łydki chłopaka, stopy Meridy ledwo co mijały kolano. Parsknęłam śmiechem.
Dwie głowy obróciły się w moją stronę i popatrzyły na mnie pytająco.
- To zabawne... - Wskazałam palcem na nasze kończyny.
Brunet uśmiechnął się pod nosem.
- Meri, nic się nie zmieniło. Jak zawsze 7 centymetrów za moim kolanem.
Dziewczyna roześmiała się.
- Odkąd się znamy. Siódemka do mnie pasuje, prawda?
- Czy już wiedzą kto cię zaatakował? - Czkawka wydawał się zainteresowany moją sprawą.
- Nie. Zabrali mi telefon i obiecali, że sprawdzą kto wysyłał wszystkie sms'y.
- Z ich sprzętem to może potrwać lata...
- Zobaczymy. Nie spieszy mi się za bardzo, przynajmniej na razie mam nowy numer i mogę chwilę odpocząć od tych niezręcznych wiadomości. - Chłopak pokiwał głową na znak zrozumienia.
- A teraz ty się przyznaj, co cię gnębi, przyjacielu? - Merida podniosła się i stanęła naprzeciwko nas.
Skrzyżowała ręce i wyczekująco wpatrywała się w Czkawkę.
- Nic... W porządku. - Chłopak opuścił wzrok.
- Nie nabierzesz mnie. Przyznaj się? Co ta suka znowu zrobiła?
- Nie mów tak o niej. - Jego głos stał się nieprzyjemny.
Nie krzyczał, ale i tak można było usłyszeć, że nie jest zadowolony.
- Czkawka, ja się po prostu martwię. Nie chcę, żebyś się w coś wpakował... Jeszcze do niedawna nienawidziłeś Astrid, bałeś się jej, a teraz widocznie ci na niej zależy. Rozumiem to, ale muszę ci uświadomić jakie mogą być tego konsekwencje. Ona nie jest dla ciebie...
Brunet podniósł się z ziemi i stanął naprzeciwko Meridy.
- A co jeśli ja tego chcę?
- Jeśli jesteś tego pewien... To postaram się ciebie w tym wesprzeć, ale proszę cię, zastanów się dwa razy...
- Już się zastanowiłem. - Przeczesał ręką włosy.
- To zrób to jeszcze raz...
Wypuścił z sykiem powietrze.
- Meri, nie musisz mnie chronić. Dam sobie radę.
Dziewczyna tylko pokręciła głową.
- Dobrze. Muszę iść poprawić chemię. Widzimy się na lekcji. - Merida zarzuciła plecak na ramię i sprężystym krokiem ruszyła przed siebie.
Echo jej kroków po chwili zniknęło.
Czkawka usiadł z powrotem obok mnie, oparł głowę o szafkę i zamknął oczy.
Skorzystałam z okazji i przyjrzałam się bliżej jego twarzy.
Miał grube, ciemne brwi, które nadawały mu charakteru. Jasne powieki kończyły się ciemnym, gęstymi rzęsami. Nos był w sam raz, nie za długi i nie za krótki. Miał bardzo ładny kształt.
W ogóle Czkawka z bliska był dużo... ciekawszy.
Gdy się go mijało na ulicy nie przyciągał uwagi niczym innym jak swoim wzrostem.
Wysoki, chudy przypominał pająka z cienkimi odnóżami.
Zmarszczył czoło i otworzył oczy.
Leniwie przeniósł wzrok na mnie i uniósł jedną brew.
- Przyglądam się...
- No, widzę. - Cień uśmiechu przebiegł przez jego twarz. - I co sądzisz?
Oparłam dwa palce na policzku, udając, że się zastanawiam.
- Chyba mogę ci powiedzieć... że jesteś przystojny. Tak, to dobre słowo. Ładny czy męski tutaj nie pasują. Jesteś bardzo przystojnym chłopcem.
Zaśmiał się.
- Chłopcem? Czasem niektórzy mylą mnie z trzydziestolatkiem. Ekspedientki w sklepach rzadko proszą o dowód... Nie, żebym kupował alkohol czy papierosy. - Mrugnął do mnie.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie. - Rozluźnił ramiona i znów oparł głowę o szafkę.
Spojrzał na mnie. Musiałam lekko zadzierać głowę, żeby patrzeć w jego twarz.
- Czy ty chcesz iść ze mną na bal?
Po moim pytaniu zapadła niezręczna cisza.
- Bo jeśli nie... To, rozumiem. Nie chcę, żeby to było wymuszone...
- Chcę z tobą iść na bal.
- Tak myślałam, że z nią pójdziesz... Czekaj, co?
- Chcę iść z tobą na bal. Mam ci to przeliterować? Po pierwsze, to cię zaprosiłem i nie wypada mi odwoływać tego tydzień przed imprezą, a po drugie może rzeczywiście powinienem dać sobie spokój z Astrid... Może jednak do siebie nie pasujemy... - Znów spojrzał na mnie.
Jego zielone oczy skrywały w sobie pokłady smutku. Ciemne, czekoladowe brwi marszczyły się nieco i bardziej potęgowały zatroskany wyraz twarzy.
- Czkawka... - Złapałam go za dłoń, która leżała na jego udzie. - Wiem, że... że może nie jesteśmy jakoś super blisko, ale ja też mogę ci pomóc. Możesz mi powiedzieć, jeśli oczywiście chcesz. To nie musi być teraz...
- Wiem. Dzięki. - Lekko potarł kciukiem wierzch mojej dłoni.
Zrobiło mi się ciepło. Taki mały, głupi, nic nie znaczący gest bardzo mi się spodobał.
Nagle zapragnęłam go pocałować. Sama nie wiem czemu. Tak jakoś wyszło, że po prostu się przybliżyłam i delikatnie, jakbym się bała musnęłam jego wargi. Prawie nic nie poczułam. To był zaledwie ułamek sekundy.
Widziałam tylko, że on zamknął oczy, a mięśnie jego żuchwy lekko drgnęły.
Odsunęłam się od niego i puściłam jego dłoń.
Siedzieliśmy obok siebie milcząc. Chyba żadne z nas nie wiedziało, jak się odnieść do wcześniejszej sytuacji.
Po upływie kilku, może kilkunastu minut zaczęli się schodzić ludzie. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że przy publice nie wywinę już takiego numeru.
- Czkawka... Ja...
- Nic nie mów. Nie rozmawiajmy o tym, dobrze? - Widziałam w jego spojrzeniu prośbę, więc przystałam na nią.
Nagle głośne krzyki zostały zagłuszone przez dzwonek. Podniosłam się z podłogi i nie patrząc już na chłopaka uciekłam do klasy.
_______________________________________________________________________


- Jak myślisz, to będzie się nadawało? - Elsa jak zwykle panikowała.
Od kliku minut biegała od szafy do szafy i wyciągała nowe ubrania.
- Jest zima, więc letnia sukienka na pewno odpada. - Widziałam w jej oczach błysk złości i nieme wołanie o pomoc.
- No tak... Więc może ubiorę te spodnie i sweter? - Wskazała palcem na ubrania, które wyjęła jako jedne z pierwszych propozycji.
- Ten sweter cię postarza, wyglądasz w nim jak czterdziestoletnia nauczycielka. - Zrobiłam dużego, różowego balona z gumy, którą żułam.
- No dzięki, ty wiesz jak mnie uspokoić! - Założyła ręce na biodra i spojrzała na mnie z wyrzutem.
Zaśmiałam się widząc jak sobie nie radzi.
- Dawno nie było się na randce, co? - Podniosłam się z łóżka i wymijając moją zdenerwowaną coraz bardziej siostrę zaglądnęłam do szafy.
Na wieszakach wsiało kilka eleganckich sukienek. Po krótkich oględzinach wybrałam małą czarną z bufiastymi rękawkami i białym, ozdobnym kołnierzykiem. Do tego oczywiście eleganckie, bordowe szpilki i kopertówkę w tym samym kolorze. Dobrałam jeszcze szary kardigan, który był nieco krótszy z tyłu tak, że kończył się ponad nerkami. Położyłam ubrania na kołdrze, a pozostałe schowałam do szafy.
Elsa uniosła jedną braw.
- Nie za gustownie?
- Nie. Do opery w sam raz. - Puściłam do niej oczko.
- Podejrzałaś? - Rozdziawiła usta w zdziwieniu.
- Sam się pochwalił. Chciał się upewnić, że ci się spodoba.
Na twarzy blondynki pojawiło się wzruszenie. Przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła.
- Nigdy nie myślałam, że moja młodsza siostra będzie mi doradzać w sprawie randek. To miało być moje zadanie, a tu proszę... - Zmierzwiła mi jak zwykle włosy i cmoknęła w czoło. - Dzięki.
- Nie ma za co. - Wepchnęłam jej do rąk ubrania i wygoniłam do łazienki.
Postanowiłam poczekać na nią w salonie.
Usiadłam na kanapie obok Julka, który w spokoju oglądał jakiś program kulinarny. Jack miał zaraz wrócić, więc nasz chytry plan powinien się udać. A nawet jakby nie zdążył na czas, to dobrze wiem, że jak się dowie o randce będzie zazdrosny.
Nie było jeszcze Kristoffa, ale za nim jakoś nie tęskniłam...
Chyba po prostu nie chciałam się z nim spotykać, bo nie do końca wiedziałam na czym staliśmy.
Elsa mówiła coś, że Kriss bardzo się przejął, ale nawet to nie dusiło we mnie strachu. Ja po prostu się bała... Okropnie bałam. Wzdrygnęłam się, kiedy po mojej ręce przebiegło stado ciarek.
- Zimno ci? - Julek nawet nie odlepił wzroku od telewizora.
- Nie... Czemu oglądasz program kulinarny? - Omiotłam spojrzeniem stół, na którym stała szklaneczka z bursztynowym płynem. Whisky.
- A co mam robić? - Tym razem brunet przeniósł wzrok na mnie.
To dziwne, że jeśli chodzi o niego to przejawia od razu większe zainteresowanie.
Co miał robić? Serio? Pytał co ma robić w piątkowy wieczór?
- No na pewno nie powinieneś w samotności pić whisky. Może jakaś impreza? Ross ostatnio wspominała, jak dobrze się bawiła. - Mówiąc do niego mimochodem oglądałam tatuaże na jego ręce.
Chłopak parsknął śmiechem.
- A nie chwaliła się, że dostała szlaban od matki, gdy ta się dowiedziała? Nie możemy się teraz spotykać, więc nici z imprezy. Ale ja też się wyśmienicie bawiłem. - Upił łyk alkoholu. - O co chcesz zapytać? - Odstawił szkło na blat.
Przygryzłam wargę. Aż tak było widać, że mam ochotę wyciągnąć od niego informacje?
- Chciałam spytać o tatuaże. Twoje... i Kristoffa. - Przeniosłam wzrok z jego twarzy na ekran telewizora.
Chłopak z westchnieniem oparł się o wezgłowie kanapy.
- Mam ci opowiadać o znaczeniu rysunków? Czy jak i dlaczego je sobie zrobiłem?
- Opowiedz mi to, co chcesz... Nie zamierzam wyciągać poufnych informacji.
- Okej. Mikrofon to chyba oczywista sprawa. Symbolizuje muzykę czyli moją drugą miłość zaraz po Ross. Nie chciałem tatuować sobie gitary, bo zaczynałem od śpiewania i to dzięki niemu wszystko się potoczyło tak, jak się potoczyło.
Reszta to po prostu symbole. Nie będę cię tutaj zanudzał.
- To nie jest nudne. Ciekawi mnie to.
Julek podrapał się w czubek głowy.
- Róże miały symbolizować delikatność i w pewnym stopniu cierpienie. Takie tam rysuneczki, mniej lub bardziej dla mnie ważne.
Niektóre z nich robiłem bez zastanowienia, pod wpływem impulsu.
- A Kriss? - Starałam się brzmieć obojętnie, ale od środka zżerała mnie ciekawość.
- A czemu pytasz? I dlaczego mnie, a nie jego? - Poczułam ciepło w okolicy policzków, chyba mnie nakrył.
- Mówiłam, że jak nie chcesz to nie mów. - Wzruszyłam ramionami.
Umilkliśmy.
Po chwili niski głos Julka znów rozbrzmiał w pokoju.
- Kriss ma tylko jeden tatuaż.... Na przedramieniu, na pewno widziałaś. - Przytaknęłam krótko.
- Iglasty las. Jego rodzina pochodzi z północy, więc jest to pewne nawiązanie do korzeni. Symbolizuje również wolność. Kriss zrobił go, kiedy wyszedł z poprawczaka. - Cały mój spokój prysnął jak mydlana bańka.
Od razu w mojej głowie pojawiła się treść sms'a. PSYCHOPATA.
Poczułam jak bicie mojego serca stawało się szybsze i głośniejsze. Odczuwałam lekkie zawroty głowy.
- Dlaczego on był w poprawczaku? - Spytałam słabo.
Brunet zaśmiał się gorzko.
- Za pobicie. - Krew odpłynęła mi z twarzy. - Za pobicie ojca, który sprawił, że jego matka odeszła. Ne jego miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. - Julek świdrował mnie wzrokiem, jakby chciał odgadnąć co o tym wszystkim myślę.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Ty też byś tak zrobiła na jego miejscu, więc nie rób takich maślanych oczu. Kriss to najlepszy przyjaciel i najlepszy chłopak jakiego znam. I wcale nie brzmi to gejowsko. - Znów wyszczerzył się w cwanym uśmiechu.
- Nie zrobiłabym tak... - Chłopak chwycił mnie za ramiona.
- Zrobiłabyś to. Pobiłabyś ojca, gdyby wywalił twoją matkę na zbity pysk tylko dlatego, że dowiedziała się o jego zdradzie. Kriss nie jest niebezpieczny. Nie dla tych, których kocha. - Julek jeszcze przez chwilę błądził spojrzeniem po mojej twarzy. - Nie rań go. - Zdążył jeszcze wyszeptać nim do pokoju wkroczyła Elsa.
Poderwałam się z kanapy.
- Strzał w dziesiątkę. Wyglądasz naprawdę zjawiskowo. - Długie nogi siostry prezentowały się znakomicie.
- Wiem. Jejku, ale jestem podekscytowana. - Jakby na zawołanie rozbrzmiał dźwięk dzwonka.
Popatrzyłyśmy się na siebie i rozpoczęłyśmy szaleńczy bieg do drzwi. Julek obserwował nas pobłażliwie, popijając przy tym whisky.
Pierwsza dopadłam do klamki i otworzyłam drzwi zamaszystym ruchem.
Elsa zamarła za mną w pół kroku.
- Dzień dobry panie Gallant.
- Mówiłem już, że możesz mi mówić po imieniu. - Student prześlizgnął się spojrzeniem ze mnie na stojącą z tyłu Elsę.
Blondynka chrząknęła znacząco i wyminęła mnie zgrabnie, zabierając wcześniej płaszcz i torebkę.
- Wygląda pani naprawdę pięknie...
- Proszę mi mówić po prostu Elsa.
- No tak, oczywiście. Hans. - Ucałował jej dłoń, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Zatrzymali się w drzwiach, jakby zapomnieli scenariuszu.
- Idźcie już, no. I bawcie się dobrze. - Wypchnęłam ich za drzwi.
Gdy tylko wyszli rzuciłam się do okna oglądać toczącą się dalej scenę.
Hans właśnie prowadził Elsę do auta, kiedy na chodniku pojawił się Jack. Zatrzymał się i obserwował całą scenę w skupieniu. Gdy odjechali, wsadził ręce do kieszeni i kopnął słupek stojący obok.
Zaśmiałam się cicho. Wszystko się udało.
Usiadłam na kanapie obok Julku w lepszym już humorze.
Po kilku minutach do mieszkania wpadł zdenerwowany Jack.
- Kto to był? - Wskazał ręką okno i zaczął rozbierać kurtkę.
- Chyba jej nowy chłopak... - Starałam się brzmieć niedbale. - Poszli do opery. Na "Dziadka do orzechów".  Elsa już od dawna chciała go obejrzeć. - Widziałam jak na twarzy chłopaka pojawiło się zakłopotanie.
- Wiem, mówiła mi o tym...
- Już nie musisz się trudzić. Elsa jest w dobrych rękach. Hans jest naprawdę wspaniały, najlepszy nauczyciel, jakiego znam. Wszystkie się w nim po cichu podkochujemy. - Może nieco przesadziłam, ale po wściekłej i zarazem smutnej minie Jacka, wiedziałam, że plan się udał.
Blondyn powlókł się do pokoju i zamknął drzwi z cichym skrzypnięciem.
- Jesteś okropna. - Julek właśnie skończył swojego drinka.
- Nieprawda! - Oburzyłam się. - Trzeba go jakoś uświadomić. A teraz siedź cicho, bo wszystko się wyda. - Zwiększyłam dźwięk w telewizorze i wygodnie ułożyłam się na kanapie.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Szybko podniosłam się z kanapy i nieprzytomna ruszyłam do drzwi. Julka widocznie nie było, a z pokoju Jacka dobiegała głośna muzyka, więc zapewne nie słyszał, że ktoś przyszedł.
Przetarłam oczy ręką i ziewnęłam szeroko.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę.
- Anka! - Przede mną stał rozpromieniony Kristoff.
Na ramieniu miał przerzuconą sportową torbę, a w ręce trzymał adidasy.
Czapka była niechlujnie wciśnięta na głowę, a kurtka niezapięta.
- Co ty tu robisz? - Szczerzył się jak szczerbaty na suchary, a mnie znów obleciał strach.
- Właściwie to już wychodziłam... - Sięgnęłam po kurtkę.
- O nie. - Kriss wkroczył do środka i zamknął za sobą drzwi.
Odstawił torbę i buty, zabrał mi kurtkę i odwiesił na wieszak. Rozebrał się, po czym oparł się plecami o drzwi i skrzyżował ręce na piersi.
- Nigdzie nie idziesz. - Był spocony i zgrzany. Pachniał jak rosół.
- Gdzie byłeś? - Obrzuciłam go spojrzeniem i wróciłam na kanapę.
- Na siłowni. Pozwolisz, że się przebiorę. Tak się cieszę, że cię widzę! - Ruszył w moją stronę z zamieram uściśnięcia mnie.
Oparłam rękę na jego torsie spotykając się z jego zdziwionym spojrzeniem.
- Kąpiel. - Wypowiedziałam wprost.
Blondyn uśmiechnął się i odgarną spocone kosmyki z czoła.
- Chcesz mi umyć plecki? - Nie odsunął się, kiedy opuściłam już rękę wzdłuż tułowia.
- Nie mam ochoty na żarty. Idź się umyj. - Obróciłam się i ułożyłam się na nowo na kanapie.
- Daj mi pięć minut. - Kristoff zniknął w łazience, nie biorąc nawet ubrań ze swojej sypialni.
Spojrzałam na zegarek.
4:59, 4:58, 4:57...
Chłopak już po trzech minutach opuścił łazienkę. Miał na sobie tylko szare dresy, a przez ramiona wisiał mu mokry, niebieski ręcznik. Usiadł na kanapie, podnosząc wcześniej moje nogi, a potem kładąc je sobie na kolana.
- Gdzie wszyscy?
Spłoszona jego zachowaniem i kolejną falą lęku usiadłam sztywno, kładąc swoje dłonie na kolanach.
- Elsa na randce, Jack w pokoju, a Julek gdzieś wyparował. - Z trwogą wpatrywałam się w jego tatuaż.
- Coś nie tak? - Opuściłam szybko wzrok i przecząco pokiwałam głową.
- Chciałem do ciebie przyjść, ale nie wiedziałem czy mogę... Elsa mi mówiła, że... no wiesz. Że nie chcesz, żebym cię odwiedził. - Widziałam, jak zadrgał mu podbródek.
Przełknęłam ślinę.
Co miałam mu powiedzieć? Że się go boję?
- Od kiedy chodzisz na siłownię? - Jego klata była naprawdę dobrze wyrzeźbiona i musiałam walczyć z pokusą, żeby nie zacząć się ślinić. A poza tym zgrabnie zmieniłam temat.
- Od roku trenuję regularnie. A co? - Spojrzał na mnie cwaniacko.
- Nic. Tak pytam. - Wzruszyłam ramionami i odwróciłam od niego wzrok.
Zapadła chwila ciszy. Nikt nie wiedział, jak ma się odezwać, ani o czym zacząć rozmawiać. Zaczęłam nerwowo stukać palcem w kolano.
- A, no właśnie! Wpadłem na genialny pomysł. - Jego twarz znów się rozpromieniła. Wstał i zaczął chodzić po pokoju.
- Chciałbym, żebyś się zapisała na zajęcia samoobrony. Chcę, żebyś poczuła się pewniej. Możesz to nazwać terapią, ale po prostu chciałbym, żebyś przełamała strach do...
- Nie boję się. - Przerwałam mu, wstając z kanapy. - Nie potrzebuję terapii, ani samoobrony. Poradziłabym sobie, gdyby nie chloroform. - Kriss patrzył na mnie z powątpieniem.
- Nie jestem słaba! - Nie chciałam, żeby się nade mną litował.
- Nikt nie mówi, że jesteś słaba, tylko chciałbym, żebyś była silniejsza. Chcę, żebyś mogła spokojnie chodzić po ulicy i żebym nie musiał cię zawsze odwozić. - Objął mnie ramieniem.
Wściekła wykręciłam się z jego uścisku.
- Nie musisz mnie nigdzie wozić! Dam sobie świetnie radę! Nie miej wyrzutów sumienia, nie mam do ciebie urazy i nie musisz mi tego wynagradzać!
- Anka, ale... - Znów położył rękę na moim ramieniu, ale ja odsunęłam się gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie.
Spojrzał na mnie z bólem.
- Anka...
- Jedyne moje obawy wiążą się z tobą Kriss... - Wyszeptałam cicho, czując jak zaczynają mnie swędzić oczy.
- Przestań, proszę. - Złapał się za głowę i odwrócił w drugą stronę. - Nie mów tak... - Jego głos się załamał.
Stałam za nim nie wiedząc co mam robić. Otarłam kilka łez z policzków i dziarsko pociągnęłam nosem.
- Zadzwonię po tatę...
- Mogę cię odwieźć. - Zaoferował się od razu, ale gdy ujrzał wyraz mojej twarzy pokiwał wolno głową. - Zadzwoń po tatę. - Zniknął za drzwiami swojego pokoju, a ja zostałam sama w salonie.
Wykręciłam numer i przycisnęłam słuchawkę od ucha. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze raz, ale bez rezultatów.
I co teraz? Znowu muszę prosić Kristoffa o przysługę?
Wchodząc do pokoju starał się odepchnąć od siebie myśli z szufladki PSYCHOPATA.
Uchyliłam drzwi i stanęłam na środku jego pokoju.
Nie zapalił światła, więc tylko przez duże okno wlewał się snop żółtych promieni z ulicznej lampy.
Chłopak stał twarzą do okna, nadal ubrany w same dresy.
- Nie odbiera? - Spytał po chwili milczenia, która dla mnie wydawała się wiecznością.
- No nie. - Moja wypowiedź zabrzmiała naprawdę żałośnie. Jakbym właśnie poinformowała onkologa o tym, że ma raka.
Chłopak westchnął, ale nadal nie obrócił się w moją stronę.
Rozejrzałam się po ciemnym pokoju.
Nie było tu czego oglądać. Duże, pościelone łóżko stało w centralnej części, po jego lewej stronie, naprzeciwko drzwi znajdowało się okno, a po prawej stała szara, wysoka szafa. Oprócz tego było tu jeszcze biurko i regał z książkami.
- Wiesz, że mnie ranisz? Wbijasz kołki prosto w serce? - Obrócił się na tyle, że widziałem teraz jego profil. Ukradkiem otarł policzek i stanął naprzeciwko mnie.
Wzdrygnęłam się i od razu wygarnęłam sobie ten odruch.
- Dlaczego się mnie boisz? - Usiadł na łóżku i bezradnie rozłożył ręce.
Rozczuliłam się na ten widok. Zrobiło mi się go szkoda.
Przysiadłam się do niego, uważając, żeby nie stykać się z nim żadną częścią ciała.
- Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć... Po prostu cały czas mam w głowie treść tego sms'a. Nazwali cię psychopatą. Nie wiem, czemu... czemu mi to do ciebie pasuje. - Zamilkłam, słysząc jak okrutnie to brzmi.
Chłopak zwiesił głowę.
- Ja... nie chcę, żeby ci się coś stało. Znowu. Mam wyrzuty sumienia, że cię wtedy zostawiłem, ale skąd mogłem wiedzieć, że ktoś cię nęka chorymi smsami? Jak miałem ci pomóc, kiedy nic mi nie mówiłaś?  - Jego brązowe tęczówki zaiskrzyły się smutno.
- Nie mam obowiązku informowanie cię o wszystkim...
- Ale mogłabyś! Znacznie łatwiej byłoby cię ochronić! - Słyszałam w jego głosie nutę wyrzutu.
- Nic nie muszę! Czy my do jasnej cholery zawsze musimy się kłócić?! Tak jest zawsze! Niby wszystko w porządku, idziemy w dobrym kierunku, a potem wszystko się wali, jakby nigdy nic!
- Ciekawe kto jest temu winien? - Znów pełne wyrzutu oczy.
- Ja? - Odparłam z niedowierzaniem.
Naprawdę? On oskarżał o wszystko mnie?
- Nie, ja! To ja nie powiedziałem o smsach i to ja napomniałem w kuchni o związkach! - Kriss poderwał się z łóżka i chwycił mnie za ramiona. - To wszystko to moja wina! - Lekko mną potrząsnął. - Ty jesteś aniołkiem! Po prostu cud, malina! - Zacisnął palce na moich ramionach.
- Puść mnie. - Wysyczałam.
Dopiero po moich słowach odskoczył ode mnie jak oparzony.
Rozmasowałam obolałe miejsce, powstrzymując łzy.
- Przepraszam... ja... nie chciałem. - Patrzył na mnie z przerażeniem.
- Ojca pewnie też niechcący pobiłeś, hym? A w poprawczaku siedziałeś w nagrodę?
- Kto ci...
- Nieważne. Chciałeś to przede mną ukryć? Może jednak jesteś popieprzonym psychopatą Kriss? - Po moich policzkach na dobre pociekły łzy. - Może fakt, że się ciebie cholernie boję nie bierze się z niczego? - Obraz stał się nieostry.
- Anka...
- Nie chcę z tobą rozmawiać. Jeszcze skończę z podbitym okiem.
- Nie mów tak. - Widziałam, jak jest mu przykro, ale co mogłam zrobić?
Bałam się i tyle. Na jego widok dostawałam drgawek.
- Daj mi wyjaśnić... To wcale nie było tak...
- Wiem, jak było, ale to i tak niczego nie zmienia. To że twój ojciec był dupkiem, to nie znaczy, że ty też nim musisz być! Pięścią nie rozwiążesz wszystkich problemów...
Kriss zaczesał włosy do tyłu i znów przysiadł na łóżku. Ja ostrożnie wycofałam się do drzwi.
- Zależało mi na niej... tak, jak zależy mi na tobie. - Podniósł swój szklany wzrok na mnie.
Zachłysnęłam się powietrzem.
- Ja... odkąd cię spotkałem... nie wiem, co się ze mną dzieję... Wszystko idzie jakoś nie tak... Zawsze kiedy już wydaje mi się, że między nami wszystko jest w porządku coś się pierniczy. Denerwuje mnie to, że nie mam nad tym kontroli. Nie jestem w stanie ci powiedzieć czemu... Chyba dlatego, że...
Nagle w cichym, zastygłym jakby powietrzu usłyszeliśmy dźwięk mojego telefonu.
Wyjęłam komórkę z kieszeni i nerwowo odebrałam połączenie.
- Cześć... Nie, wszystko w porządku. Już jesteś? Okej. To ja idę. Nie, nie ma Elsy. Już idę. - Rozłączyłam się i popatrzyłam jeszcze raz na Krissa.
- Anka...
- Muszę iść. - Szybko zatrzasnęłam za sobą drzwi i prawie biegiem rzuciłam się do wieszaka. Wsunęłam na nogi buty i zarzuciłam na ramiona kurtkę. Zabrałam plecak i opuściłam mieszkanie w zajęczym tempie. Samochód ojca czekał już na dole. Usiadłszy na miejscu pasażera spojrzałam w okno.
Jasna czupryna stała w szybie i patrzyła dokładnie na mnie.
- Jedźmy. Jestem zmęczona, a mam jeszcze naprawdę dużo lekcji. - Odwróciłam wzrok, a ojciec odjechał z parkingu.










sobota, 31 października 2015

Rozdział 19 "Gdyby życie było kołdrą, już dawno bym je wyprała."


UDAŁO MI SIĘ!
Nawet nie wiecie, jak gonił mnie czas. To była masakra. Na szczęście dzisiaj usiadłam i napisałam cały ten rozdział :) Wiem, że mówiłam, że ma tu być bal, ale przypomniałam sobie, że nie opisałam jeszcze randki Elsy i Hansa... I nie opisałam jej też w tym rozdziale.  (hahahaha) Dokończyłam niektóre wątki, otworzyłam pewne nowe sprawy...
W każdym razie coś jest. Pozostawiam WAM to "coś" do oceny.
I CHCIAŁAM JESZCZE PODZIĘKOWAĆ ZA 10 tys. ODSŁON :)
TO TAKA PIĘKNA LICZBA :)
Pod ostatnim rozdziałem było 300 coś wyświetleń i chyba siedem komentarzy :)
JUPI :)
A teraz moi mili życzę wam miłego czytania i pięknego, produktywnego i szczęśliwego LISTOPADA :)


                                                        wasza Julu












__Kristoff______________________________________________________________
_________________________________________________________________________






- I jak z Anką? - Elsa weszła do kuchni, rzuciła torbę na stół i zaczęła przygotowywać herbatę
- Zaczyna dochodzić do siebie. Jest... trochę zszokowana. Pokazała mi dzisiaj smsy. Nie powiedziała mi o nich wcześniej. Mama chce zawiadomić policję i sąd, ale uważam, że to okropny pomysł. To i tak nic nie da. - Dziewczyna potarła palcami skronie i wlała wrzątek do kubka.
- A czy, czy wspominała coś o mnie?
- Nie. - Zwiesiłem głowę.
Blondynka odstawiła kubek i podeszła do mnie. Położyła mi rękę na ramieniu.
- Przykro mi Kriss. Ona nie chce o tobie słyszeć. Nie mogę nawet o tobie wspomnieć, bo od razu widzę, jak kuli się w sobie. Komuś udało się zniszczyć ciebie w jej oczach.
- Nie musisz mnie pocieszać. Nic między nami nie było. - Wysyczałem. - Wkurza mnie tylko to, że ten ktoś tak łatwo bawi się moim kosztem. Nie obchodzi mnie teraz twoja siostra. - Dopiero po chwili zorientowałem się, co tak naprawdę powiedziałem.
Dziewczyna odsunęła się ode mnie.
- Elsa... - Popatrzyłem na nią błagalnie.
- Oszukujesz sam siebie, ale ja nie będę się wtrącać. Może to i lepiej, że się nie zeszliście, chociaż i tak nie unikniemy dziwnych konfrontacji między wami. Choćby takich jak ta teraz. - Omiotła mnie zimnym spojrzeniem, zabrała torbę i wszyła z kuchni.
Usiadłem na krześle i oparłem głowę na dłoniach.
Co ze mną jest nie tak? Czemu mówię rzeczy, z którymi się nie zgadzam? Czemu dalej chcę ukrywać to, że podoba mi się Anka? I tak wszyscy już wiedzą.
"Ale tobie się nie podoba to, w jaki sposób się dowiedzieli."
Tak, nie podobało mi się to.
Nikomu nie powiedziałem tego oficjalnie. Chowałem to jak jakąś tajemnicę i chyba nie byłem jeszcze gotowy na wyjawienie jej. Albo inaczej, nie byłem gotowy na usłyszenie odpowiedzi z jej ust.
Uderzyłem pięścią w stół.
Czemu to wszystko jest takie chore?
Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wkroczył zaspany Julek.
Miał na sobie tylko czarne bokserki i kapcie.
Jedną ręką drapał się po głowie, a drugą bawił się gumką od majtek.
- Cześć. - Stanął w drzwiach i spojrzał na mnie. - Co ci się stało?
Nie wiedziałem, czy mam mu mówić. Julek od jakiegoś czasu żył tylko płytą, a w mieszkaniu pojawiał się raz na kilka dni. Zdecydowanie miał poważne braki w naszym wspólnym życiu.
- Kristoff. Ja pierdolę, wyglądasz jakby co najmniej ci ktoś umarł. Zaczynam się martwić.
- Jest okej.
Brunet spojrzał na mnie z powątpieniem.
- Dobrze wiesz, że mnie nie przekonałeś. Nie podoba mi się to, że masz problem z wysłowieniem się. O co chodzi?
Milczałem. Bo co miałem mu powiedzieć? Że kocham dziewczynę, która ma mnie za psychola i ryczy, gdy tylko sobie o mnie przypomni. To mu miałem powiedzieć?'
- Kristoff...
- Ile wczoraj wypiłeś?
- A co to ma do rzeczy? Nie zmieniaj tematu?
- Ile wczoraj wypiłeś? - Powtórzyłem twardo.
Chłopak wzniósł oczy do nieba i szeptem zaczął mnie wyzywać.
- Nie wiem, nie liczyłem. To była dobra impreza. Poza tym byłem z Ross, więc trzymałem fason. Nie jestem alkoholikiem, ani ćpunem. Wyprzedziłem twoje następne pytanie. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Julek...
- Nie przepraszaj. Widzę przecież, że nie jesteś sobą. Ale mógłbyś ułatwić mi sprawę i dać sobie pomóc. - Przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko mnie.
- Więc...
- Więc jestem psychopatą. Ktoś wspaniale bawi się moim kosztem, a ja nie mam zielonego pojęcia co mam zrobić.
Chłopak patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- To chyba logiczne. Trzeba skopać mu tyłek i tyle.
- To nie takie proste. Ja w ogóle nie wiem, kto to może być. W każdym razie opowiem ci wszystko od początku.
Zacząłem mówić o tym, jak odprowadziłem Ankę i jak ją potem znalazłem. Opowiedziałem też o smsach.
Brunet w tym czasie przygotował sobie śniadanie, kręcąc swoim tyłkiem po całej kuchni.
- Nie jest źle. Mam plan. - Usiadł do stołu i zaczął pałaszować kanapkę, którą sobie zrobił.
- Oświeć mnie. - Przewróciłem oczami.
- A więc wystarczy wziąć od Anki telefon, ja go zaniosę do Naveena, który potrafi sprawdzić do kogo należy numer i będziemy wiedzieć, komu skopać tyłek. Załatwiamy to, jak za starych dobrych czasów i Anka jest twoja. - Ugryzł kawałek bułki.
- To chyba nie takie proste... ona nam nie da telefonu.
- Da. A jak nie nam, to da Elsie. Poza tym chcemy jej pomóc, a nie zaszkodzić, więc czemu miałaby to utrudniać?
- Dobra, poproszę Elsę o jej telefon. - Wstałem od stołu i wyszedłem z kuchni.
- Dzięki chłopie, że jesteś. - Krzyknąłem jeszcze na odchodne.
Zapukałem i wkroczyłem do pokoju blondynki, nie czekając na jej odpowiedź.
- Możesz zdobyć telefon Anki? - Przeszedłem od razu do rzeczy. - Spróbujemy odkryć, kto bawi się moim kosztem i straszy twoją siostrę.
Elsa patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Spróbuję. - Zacisnęła wargi i wróciła do szkicowania.
Usiadłem na jej łóżku i nogą obróciłem jej krzesło tak, że siedziała teraz naprzeciwko mnie.
- Muszę dokończyć projekt, nie mam teraz czasu...
- Przepraszam, za to co powiedziałem rano. - Wbiłem spojrzenie w jej twarz.
Westchnęła i poprawiła włosy, które opadały jej na czoło.
- Wiem, że czujesz się beznadziejnie, więc ci wybaczam. Przestań się cały czas obwiniać. To, że ty będziesz cierpiał nie znaczy, że ze świata zniknie całe zło.
- Wiem.
- Ja też to wiem. Muszę wrócić do szkiców. A ty zajmij się czymś innym, niż tylko obwinianiem siebie, okej?
Przytaknąłem.
Elsa pogłaskała mnie po głowie, tak, jakbym był psiakiem i wróciła do swoich kartek, a ja wyszedłem z pokoju.


__Anna________________________________________________________________
_________________________________________________________________________




Wstałam z łóżka i zeszłam na dół do kuchni.
Mama właśnie wróciła z pracy i podgrzewała zupę.
- Hej słońce, jak tam?
Nie odpowiedziałam jej nic, tylko usiadłam przy stole.
- Ania... - Mama podeszła do mnie i pogłaskała mnie po rudych włosach.
Jej dotyk był bardzo delikatny i przyjemny.
- Jestem głodna. - To nieprawda, że ludzie w depresji, strachu czy okropnej sytuacji życiowej nie są głodni. Są, ale próbują na to nie zwracać uwagi.
- Już grzeję zupę pomidorową. Nałożę ci. - Kobieta wróciła do kuchenki, a po chwili  postawiła przede mną talerz z czerwoną cieczą.
Krew.
Od razu zrobiło mi się niedobrze.
- Dzisiaj też przyjdzie pan Danfort.
Krew.
- Zgłosiłam też sprawę na policję. Przyjadą wieczorem, żeby cię przesłuchać. Zabiorą też telefon, żeby ustalić, kto wysyłał smsy. Będą też chcieli przesłuchać tego całego Kristoffa.
Nie wytrzymałam.
Odsunęłam się od stołu i pochyliłam głowę do dołu.
Brązowa ciecz znalazła się na zielonym dywanie.
Mama patrzyła na mnie z przerażeniem, ale szybko się otrząsnęła i podała mi chusteczki i wodę.
- Przepraszam. - Wydukałam wycierając twarz z pozostałości tego, co ze mnie wyszło.
- Nic się nie stało. Nie przejmuj się. Idź się położyć. Przyniosę ci zupę na górę i wezmę też tabletki. Jadłaś coś dzisiaj?
Nie odpowiedziałam, bo byłam już na schodach.
Ledwo co doczłapałam się do mojego pokoju i położyłam się na łóżku.
Nie chciałam już zupy pomidorowej. Nie chciałam rozmawiać z tym całym psychologiem Danfortem. Nie chciałam też przyjmować policji. Najbardziej nie chciałam jednak myśleć o Kristofie. Paradoksem był fakt, że było to najtrudniejsze.
Skuliłam się na łóżku i przykryłam kołdrą.
Gdy tylko zamknęłam oczy pojawiła się jego twarz. Jego brązowe oczy patrzyły na mnie smutnie.
Wzdrygnęłam się.
Muszę przestać o nim myśleć.
Po kilku minutach walki z umysłem poddałam się. Zacisnęłam powieki i postanowiłam zasnąć.


__Kristoff________________________________________________________________
___________________________________________________________________________




- Kristoff! - Otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą twarz Elsy. - Wstawaj! Szybko, policja do ciebie.
Zerwałem się z łóżka i narzuciłem na siebie wczorajszą bluzę.
- Wiesz po co przyszli? - Elsa stała przy drzwiach i czekała na mnie.
- Nie mam pojęcia, nic nie chcieli mi powiedzieć.
- Byłaś u Anki?
- Nie, miałam właśnie do niej iść, ale oni przyszli pierwsi.
- Powiedz Julkowi, żeby nie wychodził z pokoju. - Dziewczyna przytaknęła i zniknęła za drzwiami.
Wszedłem do salonu i przeciągnąłem się.
Usiadłem w fotelu, patrząc na dwóch umundurowanych policjantów.
- Dzień dobry, czemu zawdzięczam poranną wizytę? - Spytałem brodatego, sędziwego pana.
- Chcemy porozmawiać o Annie Arendelle.
Poczułem jak robi mi się gorąco.
- Czy coś panom mówiła?
- Opowiedziała całą historię, chcemy usłyszeć pana wersję.
- Nie różni się niczym od wersji Anny.
- Jest pan pewien? - Mężczyzna zatrzymał długopis nad kartką.
Westchnąłem.
Opowiedziałem całą historię, od momentu, kiedy wyszliśmy z mieszkania, aż do momentu, kiedy ją znalazłem.
- Wiedział pan o smsach?
- Dowiedziałem się wczoraj, od jej siostry.
- Ma pan swoje podejrzenia, co do nadawcy?
- Gdybym je miał, nie siedziałbym bezczynnie w mieszkaniu. - Wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Policjant pokiwał głową, pisząc coś w notesie.
- Dziękujemy za rozmowę. Proszę się odezwać, gdyby coś się panu przypomniało.
- Powiedziałem wszystko...
- Gdyby, jednak coś się panu przypomniało... Do widzenia. - Siwy pan uścisnął mi dłoń i machnął na swojego partnera.
Odprowadziłem ich do drzwi i zamknąłem mieszkanie.
Oparłem się o drzwi i zamknąłem oczy.
- Co chcieli?
- Usłyszeć moją wersję i moje sugestie. Myślisz, że jestem podejrzany?
- Anka nie pozwałaby cię...
- Taa, jasne...
Elsa zmroziła mnie wzrokiem.
- Nie bądź debilem! Idę do niej, może uda mi się wydębić telefon.
- Nie ma telefonu. - Odparłem gniewnie.
- Co? - Nie rozumiała.
- Nie ma telefonu, ma go policja. Myślisz, że nie wzięła dowodów? Może to i lepiej, bo gdybyśmy zabrali telefon, pomyśleliby, że chcemy coś ukryć.
- W każdym razie idę do niej. - Blondynka ubrała kurtkę. - Przekazać coś? - Spojrzała na mnie.
Zatrzymałem wzrok na jej niebieskich tęczówkach i pokiwałem przecząco głową.
- Powiem, że się martwisz. - Zatrzasnęła drzwi, a mnie owiało zimne powietrze z klatki schodowej.


_Anna_________________________________________________________________
_________________________________________________________________________


- Aniu, przyszła Elsa. - Mama wpuściła siostrę do mojego pokoju.
- Cześć mała. - Blondynka usiadła w moich nogach i pogładziła mnie po policzku.
- Hej. - Uśmiechnęłam się na jej widok.
- Jak się czujesz? - Złapałam mnie za rękę i delikatnie gładziła moją dłoń.
- Boli mnie głowa i cały czas myślę o rozmowie z tymi policjantami. Co jest? - Spojrzałam na siostrę, która nagle posmutniała.
- Wiesz, że byli i rozmawiali z Krissem?
Wzdrygnęłam się. W mojej głowie od razu pojawił się czerwony napis "PSYCHOPATA"
Zamknęłam powieki i próbowałam go od siebie odpędzić.
- Mama wezwała policję, ja... ja w sumie nie zrobiłam nic, żeby ją powstrzymać.
- Anka... posłuchaj, jak wiem, ze teraz jest ci ciężko, ale znam Kristoffa od kilku lat i uwierz mi, gdyby był psychopatą nie przyjaźniłabym się z nim.
Westchnęłam.
To przecież było prawdą. Elsa nie mieszkałaby z psychopatą. Poza tym, Kristoff nigdy nie zrobił mi czegoś złego... Czasem się tylko droczył, czasem się kłóciliśmy, ale to nie wykraczało poza normy.
- Czemu on ma tatuaż? - Spojrzałam na blondynkę.
- Nie wiem. Od zawsze go ma.
Kristoff miał wytatuowany na przedramieniu las.
- Czemu akurat las?
Elsa zaśmiała się.
-  Sama musisz go o to zapytać.
- Czy on o mnie pytał?
- Tak.
- Czy chciałby mnie odwiedzić?
- Zapytam się. - Elsa znów się uśmiechnęła, a ja odpowiedziałam jej tym samym.
- Mam nadzieję, że pamiętasz o jutrzejszej randce?
Mina mojej siostry mówiła sama za siebie.
- Zapomniałaś. Jesteś do niczego! Człowiek załatwia ci faceta, a ty zapominasz! Jezu, jak dobrze, że masz mnie. - Wyszczerzyłam się w uśmiechu.
- Jesteś prawdziwym skarbem. - Przytuliła mnie do siebie. - I nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wracasz powoli do siebie.


__Astrid_______________________________________________________________
_________________________________________________________________________




Jechałam na tylnym siedzeniu. Valka i Czkawka rozmawiali ze sobą, a ja wpatrywałam się w okno i obrazy, które mijaliśmy. Był czwartek. Babcia miała wypadek w poniedziałek, ale już dzisiaj mogliśmy ją odebrać. Szybko się wykaraskała. Cwana bestia.
Nie byliśmy dzisiaj w szkole, mama Czkawki pozwoliła nam zrobić sobie wolne, więc teraz bardzo szybko jechaliśmy przez miasto.
Po kilkunastu minutach byliśmy już pod szpitalem. Wysiadłam z samochodu i spojrzałam w stronę chłopaka. Uśmiechnął się do mnie, ale ja spuściłam głowę i pomaszerowałam do wejścia.
Gdy weszliśmy do środka, Valka poszła zdobyć informacje w recepcji.
- Ej, wszystko w porządku? - Czkawka stanął obok mnie tak, że dotykał mnie ramieniem.
Odsunęłam się.
- Tak. - Nie miałam ochoty z nim rozmawiać.
Po rozmowie z tą rudą małpą stwierdziłam, że się zagalopowałam. Za bardzo się otworzyłam, więc teraz znowu musiałam założyć maskę zimnej suki. Musiałam się opamiętać.
- Astrid...
- Wszystko w porządku. Zostaw mnie. - Uśmiechnęłam się do Valki, która machała na nas i stała przy windzie.
Ruszyłam w jej stronę.
Weszliśmy do ciasnej skrzynki i wjeżdżaliśmy na górę bez słowa. Czułam na sobie spojrzenie chłopaka, ale je ignorowałam.
Wysiedliśmy na odpowiednim piętrze i udaliśmy się do sali, w której leżała moja babcia.
- Astrid! - Jej wypłowiałe tęczówki zabłysły, gdy mnie zobaczyła. - Chodź tu do mnie! - Podeszłam do staruszki i mocno ja uścisnęłam.
- Valka i Czkawka! Miło, że jesteście. - Babcia przytuliła również ich.
Obserwowałam to stojąc z boku. Było to tak naturalne, że obce osoby mogłyby pomyśleć, że jesteśmy rodziną.
- Czkawka, weź od pani Ingi walizkę. - Chłopak bez wymyślania wziął torbę i przewiesił ją sobie przez ramię.
- Ja pójdę porozmawiać z lekarzem. - Valka wyszła z sali, a ja pomogłam wstać babci z łóżka.
Zaprowadziłam ją do łazienki i pomogłam się jej ubrać.
Gdy byłyśmy gotowe do sali wróciła mama Czkawki w towarzystwie lekarza.
- Dzień dobry Astrid. - Facet w białym kitlu uśmiechnął się do mnie. - Cieszysz się, że babcia wraca do domu?
- Oczywiście. - Ścisnęłam rękę staruszki, a ta uśmiechnęła się do mnie.
- Dobrze. W takim razie życzę pani zdrowia i żegnam. To była przyjemność, pomagać pani. - Lekarz ucałował babcię w rękę i wyszedł.
Wolno powlekliśmy się do windy.
Babcia prowadziła luźną pogawędkę z sąsiadką, a ja starała się nie patrzeć na bruneta.
Opuściliśmy szpital i zapakowaliśmy się do samochodu. Babcia siedziała z przodu, więc Czkawka usiadł obok mnie.
- Astrid... Co się dzieje? - Zapytał cicho, kiedy jego mama i moja babcia głośno rozmawiały.
- Nie chcę o tym rozmawiać. Chcę wymazać te cztery dni z pamięci. - Starałam się, żeby mój głos nie drżał.
- Astrid... - Położył dłoń na moim kolanie, ale ja szybko ją strzepnęłam i odwróciłam się w stronę okna, sygnalizując koniec rozmowy.
Dojechaliśmy na miejsce.
Valka podprowadziła babcię pod drzwi, a ja otworzyłam dom. Czkawka stał przy mnie dźwigając torbę na ramieniu.
Staruszka i brunetka weszły do środka, a ja odwróciłam się do chłopaka.
- Nie obraź się, ale nie chcę, żebyś tam wchodził. Dzięki za wszystko... - Wyciągnęłam rękę po walizkę.
Czkawka uniósł brew i zmierzył mnie wzrokiem.
- Możesz mi to dać? - Zaczynał mnie irytować.
- A ty możesz przestać zachowywać się jak  nie ty?
- Nie znasz mnie. Tak właśnie zachowuje się NORMALNA Astrid! - Wbiłam wzrok w jego twarz.
Czkawka zaśmiał się swobodnie.
- A więc tak... Teraz będziesz udawać, że między nami nic nie było. - Zdenerwowana zamknęłam drzwi i skoczyłam do chłopaka.
- Bo nie było! - Wbiłam palec w jego pierś. - Nic nie było. Rozumiesz? Nie ma, nie było i nie będzie! - Dźgnęłam go w klatkę piersiową.
Czkawka jeszcze chwile mierzył mnie wzrokiem.
Powiesił torbę na moim ramieniu, ale się nie odsunął. Stał blisko. Jego długie włosy wpadały mu do oczu. Przydałoby się cięcie.
- Jesteś popaprana i naprawdę przykro mi, że nie potrafisz być sobą Astrid. To smutne i poniekąd żałosne.
- Przynajmniej nie jestem tchórzem i małoznaczącym człowiekiem, takim jak ty. - Widziałam zdziwienie w jego oczach.
Posmutniał. Patrzył jeszcze chwilę na mnie, ale w końcu zwiesił wzrok, odwrócił się i poszedł przed siebie.
Stałam bezruchu i patrzyłam jak odchodzi. Jakaś część mnie kazała biec i rzucić się mu na plecy, ale stłumiłam to w środku.
Chłopak ani razu się nie oglądnął. Zniknął w końcu w swoich drzwiach, a ja dopiero wtedy zaczęłam płakać.
Zabrałam torbę i weszłam do środka. Rozebrałam buty, kurtkę i otarłam łzy.
Z kuchni dochodziły mnie dwa damski głosy. Jeden ochrypły i słaby, a drugi śpiewny i melodyjny.
Westchnęłam.
Spojrzałam na swoje odbicie w dużym lustrze, znajdującym się w przed pokoju.
Przetarłam jeszcze raz powieki.
Jesteś z siebie zadowolona?
Podobasz się sobie?
Wiesz, że wszystko zjebałaś, prawda?
Odwróciłam się od lustra i zaniosłam torbę do pokoju babci.
Nie miałam siły jej rozpakowywać. Usiadłam na łóżku i poprawiłam pościel.
Gdyby życie było kołdrą, już dawno bym je wyprała. I zaczęła wszystko od nowa.
Ale ono nie było kołdrą. Było pasmem ciągnących się nieszczęść.





środa, 14 października 2015

Rozdział 18 "Spokojnie starczy mnie dla wszystkich!"

UDAŁO MI SIĘ!
I nawet jestem w miarę zadowolona z tego rozdziału :) Mam nadzieję, że wy też będziecie. Nie będę się tutaj rozpisywała, ale z nowych rzeczy, to może ktoś zauważył, że doszedł nam pewien gadżet czyli INFORMACJE.
Będę tam pisać przybliżone terminy dodawania rozdziałów. Proszę uwzględniać błąd pomiaru okej? :)
Więc to tyle nowości. 
Standardowo, proszę o komentarze, bo to główny "węgiel" napędzający moje paluszki. I również standardowo, dziękuję wszystkim za napisane już opinie i  uwagi :) Czytam wszystkie i naprawdę wszystkie biorę do serducha ♥
Okej miało być krótko, a ja znowu się rozpisałam...
Przepraszam za błędy, ale nie mam siły już dzisiaj sprawdzać. Skoryguje je jutro, albo poproszę o pomoc mojego informatyka :) Ona na pewno mi pomoże. (Sprawdzone :* Z.) Oczywiście, wy też piszcie mi, gdzie zrobiłam gafy to obiecuję, że je poprawię :)
STOP
KONIEC
ZAPRASZAM DO CZYTANIA :)
i miłego jutrzejszego dnia wszystkim! Uśmiechu na te zimne i mokre dni!

wasza Julu

ps. Mam nadzieję, ze w końcu uda mi się dojść do tego balu, bo ostatnio mam tak, że po prostu muszę zacząć pisać od miejsca, w którym zakończyłam akcję w poprzednim rozdziale. Czekajcie cierpliwie! Może w listopadzie doczekamy się BALU :)
 













 _Elsa______________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________



Weszłam do kuchni i odstawiłam kubek po herbacie do zlewu. Przetarłam dłonią powiekę i ziewnęłam delikatnie. Było późno, a rano jak zwykle czekały mnie studia. Usiadłam przy stole i otworzyłam laptopa, sprawdzając wszystkie projekty, które przygotowałam na jutro. Szkice zajęły mi dzisiejszy ranek i kawałek wieczoru, kiedy wróciłam z wykładu. Zamknęłam laptopa i westchnęłam. Jack już spał, Kristoff chyba też, Julek od tygodnia nie wychodzi z prób, więc dzisiaj pewnie też będzie nocował u kolegów. Na nogach byłam tylko ja. Ja i moje głowa z natłokiem myśli. Dzisiejszy szurnięty pomysł mojej szurniętej siostry bardzo mnie zaskoczył, ale jednocześnie chyba spodobał. Po prostu chciałabym pokazać Jackowi, że on też ma konkurencję. Nie jestem jego (jeszcze) i nie będę czekać w nieskończoność, aż to zrozumie i ruszy ten swój nieśmiały tyłek.
Znów westchnęłam.
Nagle ciszę w mieszkaniu przerwał dźwięk telefonu.
Spojrzałam na tarczę zegara wiszącą nad drzwiami.
23:13 Późno.
Telefon leżał na stole. Zdenerwowana podeszłam szybko i chwyciłam komórkę w ręce.
"O ja pierdziele"
Na wyświetlaczu pojawiło się jedno, wyraźne słowo: MATKA
Nagle zrobiło mi się duszno i gorąco.
Drżącym palcem przesunęłam zieloną słuchawkę po ekranie.
Przyłożyłam telefon do ucha.
- Słucham? - Starałam się zabrzmieć pewnie i spokojnie, ale serce kołatało  mi z prędkością światła.
Z każdą minutą rozmowy przyspieszało. Szybciej i szybciej, jak tocząca się lokomotywa.
- Była tu... - Zdławionym głosem udzielałam matce odpowiedzi. - Wyszła, nie pamiętam kiedy... Byłam na wykładzie. Nie, nie odprowadziłam jej. - Mój głos przeobraził się w cienki pisk żalu i bólu.
Nawet nie zauważyłam postaci Kristoffa, który wszedł do kuchni.
Chłopak stanął za mną i przytulił mnie do siebie.
- Co jest? - Wyszeptał do mojego drugiego ucha.
Blondyn miał na sobie długie, kraciaste spodnie od piżamy. Receptorami pleców wyczuwałam jego nagi tors.
Zawsze było mu gorąco, nawet zimną. Nic dziwnego, że wśród jego dziewczyn krążyła nazwa "Gorący Chłopak".
Odszukałam jego dłoni i ścisnęłam ją mocno.
- Mamo... - Wyjąkałam.
Rozłączyła się.
Odłożyłam telefon na stół.
- Elsa? Co się stało? - Kriss obrócił mnie twarzą do siebie i spoglądał na mnie.
Jego oczy były zatroskane.
- Czy... czy odprowadziłeś Ankę do domu? - Widziałam jak jego spojrzenie momentalnie się zmienia.
- Co się jej stało? - Potrząsnął mną lekko za ramiona.
- Nie wróciła do domu. - Zwiesiłam głowę.
Kristoff spojrzał na zegarek, później na mnie i wybiegł z kuchni. Widziałam jak się ubiera. Zmienił spodnie, a na gołą klatę zarzucił kurtkę.
- Idziesz? - Zatrzymał się na chwilę przy ubieraniu butów.
- Tak, oczywiście. - Również zaczęłam się ubierać.
Wyszliśmy z mieszkania.
Wsiadłam do auta i włożyłam kluczyk do stacyjki. Kriss usiadł obok mnie.
- Mogłem jej nie zostawiać...
Zapaliłam silnik.
- Kriss? - Blondyn spojrzał na mnie. - Wszystko będzie dobrze. Znajdziemy ją, okej? - Chłopak pokiwał wolno głową, a ja wyjechałam z parkingu.
Dzięki temu, że chyba nie do końca dotarło do mnie to, że moja młodsza siostra zaginęła i mogło jej się coś stać byłam spokojna. Po prostu mój mózg nie dopuszczał do siebie tej informacji.
- Zatrzymaj się tu. - Kristoff wskazał palcem chodnik.
Ledwo samochód stanął, a chłopak już wyskoczył z auta.
Zrobiłam to samo i po chwili też stałam na chodniku.
- Tu ją zostawiłem... Mogłem ją odprowadzić, cholera. - Kriss nerwowo rozglądał się dookoła.
Padał śnieg, więc wszystkie świeże ślady zostały zasypane. Biała, nieskazitelna kołdra pokrywała wszystko, utrudniając nam zadanie.
Blondyn ruszył przed siebie.
- Kriss, to ja pójdę w prawo. - Wskazałam głową na park.
- Idź, a jakby co to krzycz. I uważaj na siebie. - Odwrócił się i szybkim krokiem poszedł dalej.
_______________________________________________________________________

_Kristoff___________________________________________________________________________
______________________________________________________________________________________

Jak mogłem ją zostawić? No jak? Jestem idiotą. Skończonym kretynem, jak jej nie znajdę to chyba się powieszę. Nie będę umiał żyć w świadomości, że coś jej się stało.
Wsadziłem dłonie do kieszeni, bo mróz dawał swe znaki.
Miałem ochotę wrzeszczeć, płakać, ale szedłem spokojnie rozglądając się wokół siebie.
- Kristoff! - Zawróciłem w stronę wołającej mnie Elsy.
Gdy byłem już niedaleko dostrzegłem, że blondynka stoi i w otoczeniu swojej rodziny.
Podszedłem do nich.
- Dobry wieczór. - Przywitałem się z ojcem i matką dziewczyny.
Kobieta nieprawdopodobnie przypominała mi Ankę. Te same oczy, ten sam nos. Po prostu Anka w ciemnych, brązowych włosach.
Elsa odeszła od rodziców i schowała się za mną.
Pewnie nie tak wyobrażała sobie spotkanie z nimi.
- Gdzie ją zostawiłeś? - Lodowaty ton matki sprawił, że również skuliłem się w sobie.
- Tam. - Wskazałem miejsce, gdzie przed paroma godzinami się rozstaliśmy.
Brunetka ruszyła w tamtą stronę. Elsa chodziła tak samo władczo, jak ona.
Minął nas też smutny ojciec i pobiegł za żoną.
- Chodź. - Ja też zrobiłem krok w ich stronę.
- Kristoff... ja nie mogę. Nie mogę z nimi przebywać. - Widziałem na bladej twarzy Elsy małe kropelki.
- Musimy ją znaleźć. Zrób to dla niej. - Uścisnąłem ją i pociągnąłem za sobą.
Nie winiłem jej za to, że nie chciała. Dobrze wiedziałem, jakie są jej stosunki z matką i ojcem. Pewnie gdybym się teraz znalazł obok mojego taty zachowywałbym się tak samo. Albo jeszcze gorzej. Zabiłbym tego skurwiela na miejscu.
Ale na szczęście nie byłem blisko niego.
Szliśmy w milczeniu. Śnieg padał z nieba dużymi, obfitymi płatkami.
Doszliśmy do skrzyżowania. Zatrzymaliśmy się pod latarnią, nie wiedząc co robić dalej.
- Niech państwo zadzwonią na policję, a ja jeszcze raz się przejdę. - Puściłem dłoń Elsy uprzednio ją ściskając.
- Dobrze wiemy, co mamy robić. - Brunetka warknęła głośniej.
- Mario... Oni chcą pomóc. - Jej mąż położył jej rękę na ramieniu.
- Pójdę już. - Oznajmiłem wszystkim, spoglądając na Elsę.
Jej oczy mówiły, żeby jej nie zostawiać.
Kobieta wyraźnie to zauważyła.
- Chyba nie myślisz, że zrobimy coś własnej córce! Możesz ją tu spokojnie zostawić. Będzie bezpieczna. - Jej grzywka przysłaniała niebieskie oczy, w których dostrzegłem ból.
- Mario... - Mężczyzną jeszcze raz położył jej rękę na ramieniu.
- Idę. - Powtórzyłem jeszcze raz i nie patrząc już na przyjaciółkę ruszyłem w drogę powrotną.
Przeszedłem tą samą drogę rozglądając się bacznie wokół siebie. Czułem jak śnieg pada mi na głowę, więc ubrałem kaptur i zapiąłem go pod szyją.
Anka, co się z tobą stało?
Zrobiłem jeszcze kilka kroków i uniosłem wzrok do góry. Niebo było ciemne i zachmurzone. Spojrzałem jeszcze raz na chodnik i puściłem się biegiem. Zatrzymałem się gwałtownie przy jednym z samochodów i podniosłem z ziemi jej czapkę. Tę samą, którą ubierała w mieszkaniu.
Musi gdzieś tu być.
Mój mózg kazał mi szukać. Słyszałem w głowie, jak wydaje mi polecenia. Skręć w lewo, popatrz tam, idź teraz prosto, jeszcze trochę...
I nagle znalazłem się przy niej.
Leżała na śniegu, za śmietnikiem, niedaleko parku. Jej rude włosy idealnie kontrastowały z białym podłożem. Wyglądały jak krew.
Podbiegłem tam i ukląkłem patrząc w na nią. Była blada, bez żadnych obrażeń. Wszystko miała na miejscu, twarz wyglądała w porządku... Uspokoiłem się.
Wsunąłem rękę pod jej kolana, a drugą pod plecy i uniosłem delikatnie.
- Zostaw mnie... - Gdyby nie ciepłe powietrze, które owiało moje palce, nie zorientowałbym się w ogóle, że coś mówiła.
- Anka, to ja. Już wszystko w porządku. Czy coś ci się stało?
Dziewczyna otworzyła oczy i mrugnęła kilka razy.
Poczułem jak jej ciało się napina. Zacisnęła mocno powieki i już po chwili po jej policzkach pociekły łzy.
Spanikowałem. Czemu ona płacze?
- Ej, już wszystko w porządku. Jesteś bezpieczna, jestem przy tobie... - Nie wiedziałem, co mam robić.
- Psychopata... Psychopata... - Wyszeptała i poczułem, jak zaczyna się trząść.
Ja też się już trząsłem i prawie płakałem.
Czy ona mówiła o mnie?
Starałem się tym nie przejmować. Wstałem i ruszyłem z majaczącą Anką w stronę jej rodziców.
Jej matka od razu do mnie podbiegła, gdy tylko nas ujrzała.
- Aniu, słoneczko... - Pogładziła ją po policzku. - Już wszystko dobrze. Nie płacz. - Widziałem, że ona też poczuła wielką ulgę, że jej córka się odnalazła.
- Psychopata... - Znów cios w moją stronę.
- Ona majaczy. - Powiedziałem na głos, chcąc przekonać do tego również siebie.
Ojciec zabrał ją z moich rąk i zaniósł do auta. Matka również ruszyła za nim.
- Dziękuję. - Odwróciła się jeszcze i skinęła mi głową.
Uśmiechnąłem się do niej i spojrzałem na płaczącą Elsę.
- Dobrze, że ją znalazłeś całą i zdrową. Dziękuję! - Blondynka rzuciła mi się na szyję i załkała.
Przytrzymałem ją chwilę przy sobie, żeby mogła się wypłakać. Elsa już taka jest, że po prostu dusi w sobie emocje, ale one kiedyś wybuchają. To był właśnie moment eksplozji.
- Przepraszam. - Dziewczyna odsunęła się ode mnie i otarła palcami swoje policzki. - Bałam się o nią.
- Ja też.
Odwróciłem głowę i nie patrząc na dziewczynę ruszyłem do auta.
- Kriss? Co się stało? - Zapytała, gdy już znaleźliśmy się w zimnym wnętrzu samochodu. - I powiedz prawdę. - Jej wzrok próbował wyczytać wszystko z moich oczu.
- Nic. Jest w porządku.
- Kłamiesz. - Stwierdziła, wydymając wargi.
- Jest w porządku i nie naciskaj. - Uniosłem lekko głos, nie panując nad tym za bardzo.
- Możesz mi powiedzieć. Wiesz?
Skinąłem głową, bo gula w moim gardle powiększała się, uniemożliwiając wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa.
- Chyba musimy odpocząć. Dobrze nam zrobi kilka godzin snu. Dobrze, że nic jej nie jest. - Elsa odetchnęła i zapaliła silnik, po czym odjechała w stronę naszego bloku.
Zastanawiałem się, czy nic się jej nie stało. To nie było omdlenie, była zbyt otumaniona i mówiła brednie...
Bardzo bolące brednie.
Kujące i szarpiące serce.
Czy ktoś chciał ją zgwałcić?
Okraść?
Nastraszyć?
Uczepiłem się tej ostatniej myśli i pomyślałem o naszej popołudniowej rozmowie. Anka wspominała coś o Astrid i o jakimś konflikcie.
I o jakimś chłopaku. I nie nazywała go psychopatą...
- Kriss!
- Hym... - Spojrzałem na blondynkę.
- Nie płacz. - Otarła kciukiem łzę spływającą po moim policzku.
- Nie płaczę. - Odpowiedziałem i wbrew sobie posłałem jej jeden z moich zniewalających uśmiechów.
- Ten był na Biankę. Musisz odświeżyć repertuar. - Elsa wyszła z auta i skierowała się w stronę drzwi.
- Nie mam dla kogo. - Starałem się, żeby zabrzmiało to jak żart, ale chyba mi nie wyszło. Było to po prostu bardzo żałosne wyznanie.
- Chodź, przyda się nam sen. - Weszliśmy do kamienicy, a potem do naszego mieszkania.
_______________________________________________________________________


 _Julek______________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________________


- Jeeeeee! - Krzyknąłem na całe gardło, gdy tylko opuściłem nasz salon prób. - To było coś! Chłopaki, czujecie to? - Obróciłem się w stronę reszty. - Mamy płytę! I singiel i jesteśmy gotowi na trasę! - Zacząłem biec przed siebie, słysząc z tyłu śmiech i żartobliwe komentarze kolegów.
Byłem szczęśliwy jak nigdy dotąd. Wreszcie nasze próby się opłaciły, wreszcie coś mamy i wreszcie coś osiągniemy.
- Co wy ta no, żeby to oblać? - Odwróciłem się w ich stronę i powiodłem spojrzeniem po ich twarzach. - No co wy? Serio? Przecież musimy to uczcić. Co z wami? - Ich miny mówiły wyraźne nie.
- Stary, my też się tym jaramy, ale jesteśmy tak skonani, że nie damy rady. - Nasz główny wokalista spojrzał na mnie błagalnie.
- Pękasz, John! - Blondyn wywrócił tylko oczami i zmarszczył swój duży, orli nos.
- Ja chętnie! - Eryk, perkusista też lubił sobie wypić.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! - Przybiłem mu piątkę i spojrzałem na ostatniego członka zespołu. - A ty, co powiesz Naveen? Idziesz z nami wykorzystać okazję? - Mulat zaśmiał się na moje słowa.
- Nigdzie z tobą nie idę! Stajesz się bestią po kilku browarach, Flynn. Dzisiaj nie jestem na to gotowy, okej? - Błysnął zębami w rozbawionym uśmiechu.
- Ej chłopie, gitary trzymają się razem, tak? Jak ja idę to ty też i nie ma migania. - Wycelowałem w niego palcem. - Jasne?
Znów się zaśmiał i pokręcił głową.
- Śpisz u nas, czy wracasz do siebie? - John jak zwykle był bardzo rzeczowy.
- Ja dzisiaj nie śpię, ja piję! - Wykrzyknąłem w niebo.
Dopiero teraz spostrzegłem padający śnieg. Duże, ciężkie płatki wolno opadały na ziemię.
Nagle poczułem wibracje w kieszeni. Wyjąłem telefon.
- Producent? - Eryk posłał mi spojrzenie pełne nadziei. Wychodząc ze studia wysłaliśmy mu demo naszej świeżo upieczonej płytki, ale on nigdy nie odpowiadał tak szybko, nawet w kwestii płyt.
Pokręciłem głową.
- Ross.
- O stary, coś czuję, że z picia dzisiaj nic nie będzie. Kobieta wzywa, musisz biec, albo sama pociągnie za smycz... Tylko wtedy możesz skończyć z oparzeniami na szyi od tego kagańca. - John uwielbiał używać metafor w swoich żartach. Ja ich nie cierpiałem.
- Bardzo śmieszne, to ci się udało... - Wystawiłem mu fucka i odebrałem telefon. - Zaraz się przekonacie. - Powiedziałem, zanim zacząłem rozmowę z Roszpunką.
- To może być ciekawe. - Chłopaki przystanęli i patrzyli na mnie z zaciekawieniem.
- Ross. Hej, słuchaj jest sprawa. Potrzebuję cię. Tak teraz. Posłuchaj, będę za dziesięć minut, ubierz coś obcisłego. Nic nie kombinuję. Bądź gotowa, zaufaj mi okej? Dobra będę za chwilkę, buźka. - Rozłączyłem się.
Cały zespół zaczął mi bić brawo.
- Ciekawe co zrobi, jak się dowie, że zabierasz ją do klubu. - John był ubawiony moim pomysłem. - Jesteś okropnym chłopakiem Flynn.
- Nie wiesz jakim jestem chłopakiem, jeszcze tego nie sprawdziłeś, Johnyy... - Specjalnie przedłużyłem ostatnią literę, starając się brzmieć słodko.
- Uwierz, nie chciałbym tego sprawdzać. Wolę żyć w niewiedzy.
- Oh, daj spokój. - Podszedłem go niego i ująłem jego rękę. - Wiem, że zawsze chciałeś to zrobić. - Przejechałem jego dłonią po swoim torsie. Jego mina była przepiękna! To obrzydzenie!
- Jesteś popieprzony... Nie dotykaj mnie więcej! - Wszyscy pękali ze śmiechu.
- Dokończymy to jeszcze! Jadę po Ross, widzimy się w Demonium. Ty też włóż coś obcisłego, Johnyyy - Udałem, że posyłam mu całusa i oddaliłem się w stronę auta.
Wrzuciłem gitarę do bagażnika i odjechałem, kierując się pod dom Ross.
___________________________________________________________________________________

_Roszpunka_________________________________________________________________________
________________________________________________________________________________________ 

Co on sobie wyobraża?
Nawet nie powiedział mi, gdzie idziemy. I czemu mam zakładać coś obcisłego.
- Roszpunka! Co ty tak długo robisz w tej łazience? - Mama kilka razy poruszyła klamką. - Wszystko w porządku?
Zacisnęłam powieki, starając się szybko coś wymyślić. Znając Julka, to zapewne wymyślił coś, czego moi rodzice nie zaakceptują. Pewnie jakieś wyjście na imprezę, albo na piwo, albo po prostu chciał mnie zaprosić do siebie. Mało prawdopodobne, ale jednak. Musiałam szybko wpaść na coś sensownego, co przekona mamę do wypuszczenia mnie z domu o godzinie 24:12.
Porwałam kosmetyczkę i zapakowałem do niej szczotkę, czerwoną szminkę i tusz do rzęs oraz jakiś podkład.
Otworzyłam drzwi i stanęłam twarzą w twarz z mamą.
- Gdzie ty się wybierasz? - Skrzyżowała ręce na piersiach i lekko tupała nogą.
Miała na sobie jasnoniebieski szlafrok i luźno związane włosy. Chyba wybierała się właśnie do spania.
- Dzwoniła Bella i prosiła mnie o pomoc przy nauce do testu, który mamy pojutrze. Muszę jej pomóc! Przecież Bella zawsze pomaga mi przy matmie, mam u niej już tyle długów wdzięczności, że wreszcie przydałoby się odpłacić. Jutro i tak mamy szkołę dopiero na 9. Wyśpimy się i nauczymy do tego testu. - Mama nie wyglądała na przekonaną. - Proszę! - Spojrzałam na nią błagalnie. - Proszę, proszę, proszę! - Zaczęłam skakać wokół niej tak, jak robiłam w wieku siedmiu lat, gdy czegoś bardzo pragnęłam.
Kobieta zaśmiała się na ten widok.
- Niech ci będzie. Zabierz rzeczy to cię podwiozę. - Pogłaskała mnie po głowie, a ja pobiegłam do pokoju.
Chwila.
CHWILUNIA.
- Nie możesz mnie zawieść! - Wystawiłam głowę na korytarz.
- A to niby dlaczego? - Znów posłała mi podejrzliwe spojrzenie.
- Bo... bo pojadę tam z Julkiem... Wraca z próby i jedzie do domu, a ma po drodze, więc może mnie podwieźć. - Wyszczerzyłam się w najszczerszym uśmiechu na jaki potrafiłam się zdobyć.
- Wiesz, że go nie lubię...
-Wiem. - Przerwałam jej. - Ale on też ma kilka długów, które musi spłacić. Przez ostatni tydzień to ja woziłam go na próby. Chyba musi mi się odwdzięczyć, prawda? - Włożyłam w moją wypowiedź tyle przekonania, ile tylko zdołałam z siebie wykrzesać.
- Niech ci będzie, ale zadzwonię do Belli, żeby sprawdzić czy jesteś. Okej?
- Okej. - Zamknęłam się w pokoju.
Nie okej. Ale spokojnie, poradzimy sobie z tym. - Otworzyłam szafę i zaczęłam kontemplować jej wnętrze.
W końcu udało mi się wynaleźć, czarne obcisłe rurki i biały, prześwitujący top z dużymi, okrągłymi guzikami. Wygrzebałam też czarne, połyskowe szpilki na cienkim obcasie i zapakowałam je do torby. Dorzuciłam też kosmetyczkę. Na górę zapakowałam piżamę i dla nie poznaki zabrałam plecak z książkami. On i tak mi się przyda, bo pewnie spędzę noc u Julka.
Okej, jestem gotowa. Wystawiłam głowę za drzwi i rozejrzałam się po korytarzu. W sypialni rodziców paliło się światło.
Cicho przebierając nogami dotarłam do przedpokoju. Ubrałam buty i kurtkę i wyszłam z domu, krzycząc tylko krótkie cześć.
Gdy tylko minęłam ogrodzenie zatrzymał się przy mnie samochód Julka.
Chłopak nie opuszczając pojazdu otworzył mi drzwi, zabrał ode mnie torbę i plecak po czym odjechał.
- Udało ci się przekonać rodziców? Jestem pod wrażeniem! - Spoglądał na mnie wyraźnie szczęśliwy.
- Bo nie wiedzieli, że idziemy na imprezę, to znaczy ja nie byłam pewna czy idziemy i jakoś łatwiej mi się kłamało.
- Zuch dziewczynka! - Posłał mi swój szeroki uśmiech. - Co wymyśliłaś?
- Nocne uczenie się do testu. Mama powiedziała, że mnie sprawdzi, dzwoniąc do Belli, ale mam już plan jak to rozwiązać. Musze jej właśnie napisać sms'a. - Wyciągnęłam komórkę i wystukałam wiadomość z instrukcjami do mojej przyjaciółki.
Plan był doskonały. Bella mówi, że aktualnie jestem pod prysznicem, dzwoni do mnie, a ja po kilku minutach oddzwaniam do matki ze swojego telefonu z jakiegoś zacisznego i spokojnego miejsca i udaję, że wcale nie jestem na imprezie ze swoim chłopakiem.
- Powiesz mi w końcu, gdzie jedziemy? I z jakiej okazji jesteś tak szczęśliwy?
- Powiem. - Uśmiechnął się znowu.
- Więc? - Ponagliłam go, będąc ciekawą.
- Więc skończyliśmy płytę! Mamy singiel promujący, płytę i zaplanowaną trasę!
- To świetnie. - Cieszyłam się z ich sukcesu.
Wreszcie skończyli. Byłam już zmęczona tymi próbami i humorami Julka. Nareszcie będzie normalnie.
- A jedziemy do Demonium. Chłopaki nie wierzą, że ze mną przyjedziesz.
- No to ich zaskoczymy. - Byłam nawet szczęśliwa, że Julek wyciągnął mnie z domu. Co z tego, że był to prawie początek  tygodnia i jutro miałam szkołę. Trzeba mieć coś od życia, prawda?
- Musze się przebrać. - Chłopak powiódł po mnie spojrzeniem.
- To na co czekasz? Wskakuj do tyłu i działaj. Mam nadzieję, że dostosowałaś się do instrukcji. - Uniósł swoje brwi, posyłając mi bardzo sugestywne spojrzenie.
Odpięłam pas i przeszłam na tylne siedzenie.
- W końcu jestem grzeczną dziewczynką. - Wyszeptałam brunetowi do ucha, lekko przygryzając jego płatek.
Odsunęłam się od niego zadowolona, że usłyszałam jego cichy pomruk i zaczęłam się przebierać.
Wcale nie było to takie proste zadanie.
Widziałam w lusterku, że Julek bacznie mnie obserwuje.
- Przestań. - Pacnęłam go w ramię, obracając się do niego tyłem i dopiero ściągając bluzkę.
- Oj, no weź... Nie wydziwiaj.
Zaśmiałam się.
Nie, nie ma tak dobrze. Ubrałam biały top, zapinając z przodu tylko trzy guziki. Potem spodnie, następnie szpilki i na końcu makijaż.
Wróciłam na swoje poprzednie miejsce.
- Włosy w porządku? - Chłopak przypatrywał się chwilę mojej spiętej fryzurze, po czym po prostu wyjął drewnianą szpilkę, którą zrobiłam sobie koka.
- Teraz lepiej. - Spojrzał na moje usta, parkując samochód.
- Co?
- Musze coś sprawdzić. - Cały czas patrzył na tą samą część mojej twarzy, po czym szybko i namiętnie mnie pocałował.
Zamknęłam oczy.
Poczułam, jak jego zarost drapie mnie po policzku.
Rozchyliłam lekko usta, ale on już się ode mnie oderwał.
- Coś nie tak? - Nie chciałam, żeby przerywał.
- Nie jest wiśniowa. Ostatnio miałaś wiśniową, była przepyszna. - Znów jego usta rozciągnęły się w pięknym uśmiechu.
- Głupek. - Zarzuciłam na siebie kurtkę i wyszłam z wozu.
- Ale mnie kochasz? - Zarzucił swoją rękę na moje ramię i znów zaglądnął mi w twarz.
- Czasami. - Spojrzałam na niego.
- Jak to czasami?
- Na przykład teraz kocham cię bardziej. - Wyswobodziłam się z jego chwytu i stając przed nim przyciągnęłam go do siebie za kołnierz koszuli.
Miał ręce w kieszeni i wyczułam jak uśmiecha się przy pocałunku.
- No no, Eryk wygrałeś browara! - Naveen klepnął czarnowłosego po ramieniu.
Oderwałam się szybko od chłopaka i zarumieniłam się lekko.
- Ja też cię kocham bardziej w takich momentach. - Ciepłe powietrze owiało moją szyję w okolicy ucha. - Jesteśmy jednak wszyscy? Widzę, Johnyyy, że chcesz więcej. Myślę, że Ross się z tobą podzieli. Spokojnie starczy mnie dla wszystkich! - Przewróciłam oczami. Popisy Julka czasem mnie irytowały, ale już chyba przywykłam.
- To może ja też się sobą podzielę? - Zadarłam głowę i spojrzałam na Julka, a potem na Eryka, mrugając do niego.
Chłopak parsknął pod nosem.
- Nie, ty zostajesz moja. - Julek znów zarzucił mi rękę na ramię i pociągnął w stronę klubu. - W końcu jesteś grzeczną dziewczynką.
Flynn przywitał się z bramkarzem i całą paczką weszliśmy do lokalu.
Od razu skierowaliśmy się do barmana i zamówiliśmy wszyscy po jednym drinku.
- Za wspaniałą zabawę do białego rana! - John podniósł swoją szklankę.
- Za sukces płyty! - Naveen też uniósł swoje szkło.
- Za to, żeby Ross się sobą podzieliła! - Eryk też do mnie mrugnął, za co oczywiście otrzymał reprymendę w postaci kuksańca w bok od Julka.
- Za to, żebyśmy wszyscy jutro rzygali! - Flynn uniósł swoja rękę.
- Za was chłopaki! - Stuknęliśmy się wszyscy i przyłożyliśmy szklanki do ust.
Zrobiłam kilka łyków i odstawiłam szkło, krzywiąc się.
Poczułam jak alkohol przedziera się przez mój przełyk, pozostawiając za sobą wypaloną ścieżkę.
To co? Czas się zabawić.

sobota, 26 września 2015

Rozdział 17 "Śnieg przyjemnie skrzypiał pod stopami, kiedy szliśmy chodnikiem. "


Hejooo! (Rozdział zadedykowany wszystkim, którzy nie mają czasu, znajdź czas i przeczytaj TO)




To znowu ja :) Na samym wstępie chcę wam powiedzieć, że NIE MAM CZASU.
Nie wiem, jak to zrobiłam, ale stworzyłam kolejny rozdział dla was. To chyba te boskie moce...
A tak na serio, to mam naprawdę dużo zajęć w szkole i w szkole muzycznej... Do tego jeszcze inne zajęcia dodatkowe...
Ale spoko loco, daję radę :) Dla was :) I dla mnie, pisanie naprawdę pomaga. Można się wyżyć i w ogóle.
W każdym razie zostawiam następny rozdział w waszych rękach, proszę o konstruktywną krytykę i pozytywne komentarze. One powodują, że chcę tworzyć szybciej i lepiej :)
Trzymajcie się ciepło i czytajcie :)
                                                            wasza Julu


Ps. Jak tam pierwszy miesiąc szkoły?
Ogłaszam konkurs na największą liczbę sprawdzianów i kartkówek w tym miesiącu.  Ja miałam... 10 A wy?






__Anna_________________________________________________________________
__________________________________________________________________________


- Proszę zapisać datę. Dzisiaj mamy 28 listopada. Pamiętacie, że bal jest w środę 6 grudnia?  - Wychowawczyni powiodła wzrokiem po klasie.
Pamiętałam bardzo dobrze.
W końcu to mój pierwszy szkolny bal, nie mogłabym zapomnieć.
Ogólnie jeśli chodzi o szkołę, to jestem bardzo zadowolona, że wreszcie do niej poszłam. Brakuje mi czasem leniwych dni i lekcji z tatą, ale teraz bym raczej do tego nie wróciła. Poznałam już "mroczne" oblicze liceum.
Merida szturchnęłam mnie w bok.
- Jak tam? - Jej rude loki podskakiwały z każdym ruchem głowy.
- Co "jak tam"? - Spojrzałam na nią, przerywając pisanie jakiegoś ogłoszenia.
- Jak tam z Czkawką? Wiesz, czemu go nie ma? - Obróciłam się i popatrzyłam na zegar wiszący nad drzwiami. Lekcja trwała już trzydzieści minut.
- Nie mam zielonego pojęcia. Może jest chory? - Wzruszyłam ramionami.
Nie utrzymuję bliższego kontaktu z Czkawką. Nie rozmawiamy ze sobą po szkole, więc nie wiem, czemu akurat teraz jest nieobecny.
- Martwię się o niego. Nigdy się nie spóźniał i zawsze informował, czemu go nie będzie. - Merida gryzła końcówkę długopisu.
- Może coś mu wypadło? - Zaraz po wypowiedzeniu tych słów drzwi klasy otworzyły i pojawił się w nich nieco speszony Czkawka.
- Dzień dobry... Ja, to znaczy my przepraszamy za spóźnienie. - Chłopak spojrzał na dziewczynę stojącą obok niego, ale ta tylko skarciła go wzrokiem i wmaszerowała do klasy.
Astrid.
Była dzisiaj jakaś inna. To znaczy jak zwykle umalowana i odstawiona, ale jednak było w niej coś innego. Promieniowała czymś odmiennym od oschłości i wrodzonej wredoty.
- Zajmijcie miejsca i nie przeszkadzajcie mi w lekcji. - Kobieta znów wróciła do dyktowania ogłoszenia.
Brunet podszedł do nas, zajął miejsce przy Meridzie, wyjął długopis i kartkę i siedział.
- Nie przywitasz się nawet? - Rudowłosa spojrzała na niego z ukosa.
- Cześć. - Wymamrotał, nie obdarzając nas nawet krótkim zerknięciem.
Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco. Wzruszyłam tylko ramionami i jeszcze raz przyjrzałam się chłopakowi.
Ubrany był w czerwony sweter i zwykłe dżinsy. Jego trapery były mokre od chodzenia po śniegu. Miał nieobecny wyraz twarzy i zaczerwienione policzki, nie wiedziałam czy od zimna, czy od czegoś innego. Dłonie trzymał na kolanach i wpatrywał się tępo przed siebie. Jego włosy były w nieładzie, jakby dopiero co zdjął czapkę. Wyglądał na... szczęśliwego.
Obróciłam się w stronę Astrid.
Blondynka miała rozpuszczone włosy, co nie zdarzało się zbyt często. Pod jej czarną, prześwitującą koszulą można było zobaczyć stanik z srebrnymi ćwiekami. Długie czarne spodnie podkreślały jej szczupłe nogi. Szare Timberlandy też były nieco mokre na czubkach.
Blondynka zauważyła, że się jej przyglądam, więc odwróciłam głowę i zajęłam się sobą.
O co chodzi?
Czy oni ze sobą rozmawiali? Czy Astrid w ogóle rozmawiałaby z kimś takim jak Czkawka? Ale czy to nie ona kilka razy dobitnie przekazała mi, żebym się do niego nie zbliżała? Czy oni są razem?
Zwróciłam głowę w stronę chłopaka. Dalej miał czerwone policzki i zabłąkany wzrok.
Czy to "TO"?
Moje rozmyślania zostały przerwane przez dźwięk dzwonka. Uczniowie zaczęli się podnosić i opuszczać klasę.
- Astrid i Czkawka, chciałabym z wami porozmawiać. Zostańcie na przerwie. - Wychowawczyni udało się przekrzyczeć przez powstający hałas.
Brunet spojrzał na blondynkę, ale ta odwróciła wzrok i zaczęła szukać czegoś w torbie.
- Idziemy. - Merida popchnęła mnie w stronę drzwi.
- Ale...
- Idziemy. - To był ton nieznoszący sprzeciwu.
Wyszłyśmy na korytarz i rudowłosa chwyciła mnie za rękę.
- Meri, ale gdzie my idziemy?
- Po prostu chodź. - Dziewczyna ominęła klasę, w której miałyśmy mieć teraz lekcje i ruszyła schodami w górę.
Stwierdziłam, że moje protesty i tak nic nie zdziałają, więc posłusznie podążyłam za nią.
Weszłyśmy na ostatnie piętro budynku. Nie było tutaj klas, ani żadnych innych pokoi, do których miałybyśmy dostęp.
- Meri...
Dziewczyna uciszyła mnie krótkim gestem. Przeszłyśmy wąskim korytarzem i skierowałyśmy się w stronę jedynych drzwi.
Rudowłosa przystanęła, wspięła się na palce i usiłowała sięgnąć po coś, co miało znajdować się na górnej belce ościeżnicy.
- Musisz mnie podsadzić. - Podeszła do mnie i ułożyła moje ręce w tak zwane krzesełko.
Ułożyła jedną nogę na moich dłoniach, odbiła się lekko i po chwili już celowała kluczem do zamka.
Gdy drzwi stały już otworem, dziewczyna wzięła mnie za rękę i wciągnęła do środka, zamykając je znowu i chowając klucz do kieszeni.
- Co my tu robimy? - Rozejrzałam się po pokoju.
Była to chyba biblioteka. Na środku, w trzech rzędach stały ogromne regały wypełnione po brzegi książkami. Po prawej stronie znajdowały się dwa biurka.
Dwa duże okna dostarczały niewiele światła, więc w pomieszczeniu panował półmrok.
- Widziałaś go? - Merida rzuciła plecak na podłogę i usiadła na blacie stołu.
Zajęłam miejsce przy niej.
- Tak. Był... inny.
- Był zadłużony po uszy! - Rudowłosa schowała twarz w dłoniach.
- To chyba dobrze?
- Nie! To bardzo, bardzo źle! Obie dobrze wiemy, że Astrid to nie jest odpowiednia partia dla niego. To sucz! I już. A Czkawka jest naiwny i lekkomyślny.
- Co to za pomieszczenie? - Chciałam choć na chwilę zmienić temat.
- Dawna biblioteka. Nikt jej już nie używa, odkąd wprowadzili skomputeryzowany system i przenieśli wszystko do większego pomieszczenia na dole.
- A co z tymi książkami? - Wskazałam głową na regały.
- Większość wycofano ze spisu lektur, a niektóre są całkowicie zeżarte przez mole. W każdym razie już nikt ich nie używa.
- Skąd wiedziałaś o tym pomieszczeniu?
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno.
- To było jedyne bezpieczne miejsce, kiedy byliśmy w pierwszej klasie. Odkryłam je przez przypadek. Miałam kiedyś godzinną przerwę i większość uczniów wyszła na obiad, albo po prostu sobie poszła, a ja zostałam i postanowiłam pospacerować sobie po szkole. To był grudzień. Dużo osób było chorych i w sumie lekcje często były skrócone lub w ogóle ich nie było. No ale wracając, chodziłam po budynku i miałam zamiar znaleźć coś, gdzie mogłabym się schować i po prostu przesiedzieć tą godzinę w spokoju. Weszłam na samą górę i zobaczyłam tylko te drzwi. Stwierdziłam, że to będzie dobre miejsce. Przeszłam przez korytarz i mocno się zdziwiłam, kiedy drzwi okazały się otwarte. Zgadnij kogo zastałam w środku?
To było pytanie retoryczne. Merida uwielbiała pytania retoryczne.
- Czkawkę. Siedział i czytał jakąś książkę. Usiadłam przy nim, a on mi wtedy powiedział, że znalazł klucz na ościeżnicy i był ciekawy co tutaj jest. I że jest bardzo nieśmiały i że miał iść z kolegami na lunch, ale chciał pobyć trochę sam.
I w sumie po tej godzinie byliśmy już przyjaciółmi.
To jest taka nasza skrytka.
- Fajnie tu macie. - Jeszcze raz omiotłam wzrokiem pokój.
- Możemy już iść. Chciałam tu tylko posiedzieć przez chwilę. - Rudowłosa zeskoczyła z blatu.
- Chciałaś porozmawiać o Czkawce.
- Nie. - Pokręciła przecząco głową. - Już nie chcę.
Postanowiłam nie naciskać. Merida jest tą osobą, która i tak powie wszystko, co będzie ją gryzło.
Gdy zadzwonił dzwonek stałyśmy już pod klasą.
Rudowłosa wmaszerowała pierwsza, a ja chciałam pójść w jej ślady, ale ktoś mnie zatrzymał.
- Musimy porozmawiać. - Astrid zabrała rękę z mojego ramienia i oddaliła się nieco.
- Mamy lekcję.
- No i co? - Skrzyżowała ręce na piersiach i wpatrywała się we mnie.
- I chcę na niej być. - Blondynka przewróciła oczami, podeszła do mnie i pociągnęła mnie za sobą.
- Musimy porozmawiać. - Powtórzyła jeszcze raz, jakby to miało tłumaczyć wszystko.
Nie chciałam z nią iść, nie chciałam ponosić konsekwencji za to, że nie będzie mnie na lekcji, ale równocześnie byłam bardzo ciekawa, o czym musimy porozmawiać.
Dziewczyna weszła do toalety, puściła moją rękę i poszła otworzyć okno.
Wyjęła z torby paczkę papierosów, usadowiła się na parapecie i odpaliła jednego.
- Chcesz? - Wyciągnęła w moją stronę pudełko ze szlugami.
- Nie. - Oparłam się o framugę drzwi. - A więc o czym musimy porozmawiać?
Astrid wypuściła kłębek dymu i spojrzała na mnie.
- Wiesz dobrze o czym.
- Nie wiem. Oświeć mnie. - Zaczynała mi działać na nerwy. - Jeśli chciałaś mnie poinformować o tym, ze wychodzisz za Czkawkę to gratulację, ale nie będę twoją druhną.
- Zamknij się! - Wyrzuciła niedopałek przez okno i przyskoczyła do mnie. - Jeszcze raz coś takiego powiesz, a zrobię ci takie piekło, że będziesz prosiła, żeby znów nauczali cię w domu! - Jej oczy skrzyły się niebezpiecznie.
- Ale co ja poradzę, że to widać? - Miałam ochotę walnąć ją w twarz.
- Widać? - Astrid zamrugała kilka razy. - Co widać? - Jej wyraz twarzy nieco się zmienił. Wyglądała na wystraszoną.
- Naprawdę? Serio? Chcesz mi powiedzieć, że wcale nie zakochałaś się w Czkawce i chcesz mi wmówić, że on nic do ciebie nie czuje? Jeśli chciałaś porozmawiać o balu, to spoko, możesz z nim iść. Mi to nie przeszkadza i tak poszlibyśmy jako przyjaciele. - Chyba o to jej chodziło, nie?
- Nie! Stój! Nie, nie, nie, to nie tak. - Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. - Posłuchaj mnie. Musisz z nim iść na ten cholerny bal, okej? Musisz. I zrobisz to.
Teraz już kompletnie nie wiedziałam o co chodzi. Byłam totalnie wyrwana z kontekstu.
- Ale... ja myślałam, że właśnie o tym chciałaś pogadać.
- Nie! Nie ważne. Masz iść z nim na ten pieprzony bal, okej?
Przytaknęłam.
- Dobra. Tyle. - Blondynka odsunęła się ode mnie i wyszła z toalety.
CO TO MIAŁO BYĆ?

_______________________________________________________________________




__Kristoff______________________________________________________________
__________________________________________________________________________


Odstawiłem garnek na palnik, wytarłem ręce i ruszyłem do drzwi. Kogo znowu niesie? Ostatnio miałem nieodparte wrażenie, że nasze mieszkanie stało się czymś w rodzaju całodobowego hotelu, który świadczył usługi wyżywienia.
Gdy jednak otworzyłem drzwi, mój humor niezwykle się poprawił.
- Cześć. Mogę wejść? - Anka przestępowała z nogi na nogę.
Była ubrana w zimową, niebieską kurtkę, a na głowie miała puchatą czapkę. Na jej grzywce osiadło kilka śnieżynek, które pod wpływem ciepła stopniowo się roztapiały.
- Tak, pewnie. - Uchyliłem szerzej drzwi i wpuściłem ją do środka.
Dziewczyna była podenerwowana i wyglądała na zestresowaną.
- Jest Elsa?
- Tak, u siebie.
Dziewczyna pomaszerowała w stronę pokoju siostry.
Gdy zniknęła za drzwiami postanowiłem wrócić do przygotowywania obiadu.
Po kilku minutach do kuchni wpadła zdenerwowana Elsa.
- Jeszcze raz, powiedz mi CO ZROBIŁAŚ?
- Powiedziałam mojemu nauczycielowi od wosu, że jesteś wolna i chętnie się z nim umówisz. Wpadnie do ciebie w piątek wieczorem.
- Czy ty to słyszysz? - Elsa wyrzuciła ręce w górę i spojrzała na mnie.
Uśmiechnąłem się do Anki.
- Uważam, że to świetny pomysł, a najlepiej jakbyś zasugerowała mu, że masz ochotę na pizzę.
Dziewczyna wyglądała, jakby zobaczyła ducha.
- Czy wyście powariowali?! To jakaś zmowa? Uknuliście to już wcześniej? - Patrzyła to na mnie, to na Ankę.
- Tak. - Wyszczerzyłem się.
- Nie! - Rudowłosa zaprotestowała, kręcąc głową. - Ale uważam, że to dobry pomysł, może Jack by się opamiętał.
Elsa umilkła.
- To co? Randka w piątek? - Wróciłem do mieszania spaghetti.
- Wiecie co? Chyba macie rację. Radka w piątek. - Blondynka uśmiechnęła się, przyciągnęła nas do siebie i przytuliła.
- Musisz wychodzić. Masz wykład za czterdzieści minut. - Szepnąłem jej do ucha.
- Wiem, idę. - Wyswobodziła nas z uścisku, ucałowała siostrę w nos i wybiegła.
Po chwili usłyszeliśmy trzaśnięcie zamykanych przez nią drzwi.
- Wracasz do domu? - Spojrzałem na Ankę.
- Nie wiem. A co? - Jej duże, niebieskie oczy wpatrywały się we mnie.
- Bo... właśnie kończę robić spaghetti. Zjesz ze mną?
Dziewczyna przytaknęła.
Odwróciłem się do kuchenki i jeszcze raz przemieszałem sos. Makaron potrzebował jeszcze kilku minut.
Anna stanęła obok, opierając się plecami o blat.
- Czy... czy znasz może Astrid?
Jej pytanie lekko mnie zaskoczyło.
- Może... - Odparłem wymijająco. - A co?
- Nic. Działa mi na nerwy.
- Wiem, że jest suką, ale...
- Nie! Właśnie ona nie jest suką. Jest chyba trochę zagubiona... Zresztą sama już nie wiem, co mam o niej myśleć. Na początku wydawała mi się wredna i taka władcza... No wiesz, taka szkolna królowa, twarda babka, a teraz coraz bardziej mam wrażenie, że się w tym wszystkim gubi.
Nie wiedziałem, co miałem jej odpowiedzieć.
Znałem Astrid tylko z opowiadań Julka, kiedyś miał z nią pewny incydent, ale to za mało, żebym mógł stwierdzić jaka jest naprawdę.
Według pogłosek była wrednym, rozpieszczonym, lekko puszczalskim dzieciakiem, ale to tylko pogłoski.
- Czemu o nią pytasz?
Dziewczyna westchnęła ciężko.
- Bo... bo właściwie... tak jakoś.
- Serio?
- Co?
- Powiedz prawdę.
- Ale ciebie to nie będzie obchodziło.
- Skąd wiesz?
Anka westchnęła cicho.
- Nie. Nic nie było, okej? Ja zawsze dużo gadam i często to co mówię nie ma najmniejszego sensu, ani znaczenia dla drugiej osoby. Nic nie mówiłam, okej?
- Jak chcesz. Proszę, twoja porcja. - Podałem jej talerz z makaronem, a sam ruszyłem do stołu.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie.
- Smacznego.
- Smacznego. - Uśmiechnęła się w moją stronę i zaczęła jeść.
Po kilku minutach naszego talerze były już psute.
- Nie wiedziałam, że jesteś tak dobrym kucharzem. - Anka bawiła się widelcem.
- Trzeba było się nauczyć gotować... A poza tym makaron to nie mistrzostwo świata. - Zabrałem naczynia i wrzuciłem je do zlewu.
Obróciłem się, a Ania stała tuż za mną.
- Czemu się uśmiechasz? - Skrzyżowałem ramiona i oparłem się o blat.
- Tak jakoś... Mogę cię o coś jeszcze zapytać?
- Pewnie.
- Czy... czy według ciebie dwie osoby, które kompletnie do siebie nie pasuję, mają szansę stworzyć porządny związek?
Zapadła cisza. Czułem, jak moje serce przyspiesza, a ręce stają się ciepłe. Dziewczyna stanęła obok mnie w podobnej pozycji, bardzo blisko mnie.
Przełknąłem ślinę.
- Zależy... czy będą się starać i czy będą chcieć. Dla chcącego nic trudnego, co nie? - Spojrzałem na nią.
Głowę miała pochyloną, włosy spięte w niedbałego koka. Jej skrzyżowane ręce idealnie podkreślały jej piersi, a spodnie były idealne do jej figury. Zwykłe dżinsy, a wyglądała w nich naprawdę powalająco.
Chciałem ją przytulić, wziąć i zamknąć w swoich ramionach, ale nie wiedziałem czy mogę. Odtrąciłaby mnie?
- Czemu na początku naszej znajomości się kłóciliśmy? - Zwróciła na mnie swoje niebieskie tęczówki.
- Nie mam zielonego pojęcia. - Uśmiechnąłem się szczerze.
Dziewczyna też się uśmiechnęła.
- Muszę już iść. - Odepchnęła się od blatu i ruszyła w stronę wyjścia, a ja podreptałem za nią.
Rudowłosa założyła kurtkę i obwiązała się szalikiem, na głowę wcisnęła ciepłą, wełnianą czapkę.
- Idę. - Wyszczerzyła się i nacisnęła na klamkę.
- Poczekaj odprowadzę cię. - Opamiętałem się, złapałem kurtkę, zamknąłem drzwi i wyszedłem za nią na korytarz.
Było już ciemno. Śnieg przyjemnie skrzypiał pod stopami, kiedy szliśmy chodnikiem. W powietrzu czuć było zbliżające się święta.
Szliśmy ramię w ramię, blisko siebie, bez słów.
Delikatnie szturchnąłem ją pod żebrami, a ona mi oddała. Przepychaliśmy się jeszcze przez kilka minut. Śmiała się, ja też się śmiałem.
- Anka... - Zatrzymałem się, zmuszając ją do tego samego.
- Hym? - Miałe zaczerwienione policzki i nos.
- Mogę zapytać... kogo miałaś na myśli?
- Gdy pytałam o związek? - Skinąłem głową.
- Astrid i Czkawkę. - Odparła, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
W tym momencie we mnie coś pękło.
________________________________________________________________________


__Anna_________________________________________________________________
___________________________________________________________________________




- Muszę iść. - Jego głos stał się nagle ostrzejszy.
- Kristoff? Wszystko w porządku? - Chciałam, żeby na mnie spojrzał, ale on już nie patrzył w moją stronę.
- Idę. Cześć. - Obrócił się i ruszył w drogę powrotną.
Patrzyłam za nim, aż nie zniknął mi z pola widzenia. Ani razu się nie obejrzał.
Zdenerwowana kopnęłam jakiś kamień. Co ja znowu zrobiłam? Przecież już było dobrze.
Schowałam ręce do kieszeni i również zaczęłam iść.
Co znowu zrąbałam?
Dlaczego on poszedł?
O co tym razem chodziło?
Nagle poczułam wibrację w okolicy uda. Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i spojrzałam na wyświetlacz.
JEDNA NOWA WIADOMOŚĆ SMS
Odblokowałam telefon i otworzyłam sms'a.
Czytając, poczułam, jak robi mi się ciepło. Znieruchomiałam, gdy zobaczyłam ostatnie słowo.
JAK ZWYKLE MNIE NIE SŁUCHASZ. PUSZCZALSKA DZIWKA. NAJPIERW JEDEN, POTEM DRUGI. CZKAWKA MA ZOSTAĆ DLA MNIE, ZROZUMIAŁAŚ? A DO KRISTOFFA LEPIEJ NIE PODCHODŹ, TO PSYCHOPATA.
Zdenerwowana rozejrzałam się wokół siebie. Ulica była pusta. Tylko kilka samochodów stało na chodniku, ani jednej żywej duszy.
Zaczęłam biec. Ciężka, puchowa kurtka wcale mi tego nie ułatwiała. Dobiegłam do skrzyżowania i zatrzymałam się. Pochyliłam się do przodu dysząc ciężko.
PSYCHOPATA.
PSYCHOPATA.
PSYCHOPATA.
Nagle poczułam silne pociągnięcie. Ktoś złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie. Szarpnęłam się. Chciałam krzyczeć, ale kawałek materiału już był przy moim nosie.
- Zostaw... zostaw mnie. - Widziałam mroczki przed oczami. Biłam przeciwnika, ale on pozostawał niewzruszony na moje ciosy. Jego ręce przez cały czas trzymały mnie w żelaznym uścisku.
- Zostaw... - Obraz przed moimi oczami stał się całkowicie czarny.