Cześć Misie Patysie! Dziś królową rozdziału jest druga z sióstr czyli Elsa. No i oczywiście jej rozterki miłosne. Napiszcie mi co ma zrobić JACK :) Poproszę kilka sugestii.
Jak zwykle na ostatnią chwilę, ale się udało. Może taki jakiś marny... ale mi się podoba. Kriss jak zwykle najlepszy przyjaciel człowieka.
Zostawiam wam rozdział i proszę o komentarze.
PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO MUSICIE CZEKAĆ, ALE JA NAPRAWDĘ DWOJĘ SIĘ i TROJĘ, ŻEBY TE DWA ROZDZIAŁY SKLECIĆ.
Mam nadzieję, że coś mi z tego wychodzi...
Okej, koniec ględzenia. Wstawiam i komentujcie :)
PS. Wielkie podziękowania dla MISI, która rozpoczęła opowiadanie i sprawiła, że dzisiaj je skończyłam. DZIĘKUJĘ :*
__Elsa__________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Nic tak dobrze nie sprawdzało się w roli budzika, jak zapach świeżo parzonej kawy. Aromat przedostał się przez szczelinę w drzwiach do mojego pokoju i od razu sprawił, że otworzyłam oczy. Odrzuciłam kołdrę i uniosłam głowę, spoglądając sennym wzrokiem na zegarek. Cyferki na wyświetlaczu potwierdziły fakt, że wróciłam wczoraj późno, bo właśnie dochodziła jedenasta. Poczułam naglącą chęć opowiedzenia całego mojego wczorajszego wieczoru spędzonego z Hansem ze szczegółami, komuś zaufanemu. Sięgnęłam po telefon i szybko wybrałam numer do siostry. Przy okazji zerknęłam w stronę lusterka, doznając istnego zawału na widok resztek wczorajszego makijażu, który, lekko mówiąc, trochę się rozmazał.
- Hej. - odezwała się Anka w słuchawce - Nie mów mi, że dopiero wstałaś!
- A jeśli tak powiem? - Odpowiedziałam uśmiechając się mimowolnie.
- To chyba nawet nie muszę pytać, jak było.
- No właśnie nie było wybitnie. - Westchnęłam - Twój nauczyciel zdecydowanie nie jest w moim typie.
- Było aż tak źle?
- Właściwie to było w porządku - Wzruszyłam ramionami - Miło i w ogóle, ale bez większych wrażeń.
- A czego spodziewałaś się po wyjściu do opery? - Ania miała rozbawiony ton.
- W towarzystwie charyzmatycznego i dowcipnego mężczyzny nawet wyjście do opery może być ciekawsze od najlepszej imprezy w mieście. - Stwierdziłam z teatralnym westchnięciem.
- Coś w tym jest. A Jack?
- Nie opuszczałam jeszcze swojego pokoju.
- A wczoraj, jak wróciłaś, mówił coś?
- Spał. - Udzieliłam suchej odpowiedzi. - Każdy normalny człowiek o godzinie drugiej w nocy właśnie to robi.
Anka roześmiała się w słuchawce.
- W takim razie muszę stwierdzić, że nie było jednak tak źle. Nie męczyłabyś się tak z drętwym studencikiem. Chyba, że jednak coś do niego poczułaś.
- Anka! - Zgromiłam siostrę, jednak z mimowolnym uśmiechem.
- Ja mówię tylko prawdę!
- Jeszcze jedno słowo...
- Dobrze, już dobrze - Nie dała mi dokończyć rozbawionym tonem - Nie piekl się tak.
- Wcale się nie pieklę! - Zaprzeczyłam szybko.
- Racja, tak tylko sobie wrzeszczysz do słuchawki.
- Gdyby nie dzieliło nas te kilkanaście ulic, chyba bym cię udusiła.
- Po raz pierwszy widzę plusy mieszkania pod innym dachem. - Moja siostra się roześmiała, a ja miałam ochotę walnąć ją poduszką. - No dobrze, w takim razie życzę ci powodzenia w konfrontacji z Jackiem, a ja kończę. Meri zaraz będzie, musimy zrobić referat z matmy - Powiedziała z wyraźną niechęcią w głosie
- Życzę, żebyście siedziały nad nim do ciemnej nocy.
- Też cię kocham. Powodzenia! Zadzwonię do ciebie wieczorkiem. Paaa!
Odłożyłam telefon na szafkę nocną i poderwałam się do pozycji pionowej.
Zrobiłam kilka głębokich wdechów, a potem sięgnęłam po wacik i pozbyłam się resztek makijażu.
Odświeżona i ubrana w swój ulubiony szlafrok udałam się do kuchni.
- Co jemy? - Przy kuchence jak zwykle stał Kriss i gotował swoje popisowe danie, jajecznicę z pomidorami. Zapach smażonego jajka włączył u mnie przycisk z napisem GŁÓD.
- Jak tam śpiąca królewna? O której to się do domu powraca z nocnych wojaży? - Blondyn ubrany w szare, dresowe spodnie (i nic poza tym) rzucił mi ojcowskie spojrzenie.
- Bardzo dobrze. Czuję się jak nowo narodzona, dziękuję. - Na potwierdzenie tych słów ziewnęłam szeroko.
- Jak opera? - Białko zaczęło już się ścinać.
Zastanawiałam się co mam w tej sytuacji powiedzieć. Kłamać, czy mówić prawdę?
- Cześć wszystkim. - Drzwi kuchni ponownie się otworzyły, wpuszczając do środka Jacka.
Od razu podjęłam decyzję.
- Wspaniale! Występ było po prostu... brak mi słów. Wybrał dokładnie to, co chciałam zobaczyć. Tak, jakby znał mnie od zawsze. - Mimochodem zlustrowałam chłopaka, który niespiesznie stanął obok i zajął się chlebem.
- A potem?
- A potem co? - Zamrugałam wyrwana z letargu.
- No co potem, przecież spektakl nie trwał do drugiej. - Kristoff ruchem głowy wskazał naszego przyjaciele, który wdzięcznie majstrował przy kromkach.
- A potem pojechaliśmy do niego... - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Mieszkanie Hansa było zwykłe. Posiedzieliśmy trochę w kuchni i po prostu miło gawędziliśmy przy herbacie. - No i potem wróciłam. Chyba nie muszę się ci spowiadać, ze wszystkiego? - Odparłam z przekąsem.
- Mnie nie, ale myślę, że kogoś to na pewno bardziej interesuje... - Uśmiechnęliśmy się do siebie.
Jack upuścił nóż, który spadł na kafelki z głośnym hukiem.
Zamarliśmy wszyscy.
Ja, Kristoff i Jack.
- Nie mam ochoty słuchać o waszych sercowych podbojach. Jest sobota i mam ochotę odpocząć po całym tygodniu harówki, więc uprzejmie proszę o ciszę i spokój. - Podniósł nóż, opukał go pod strumieniem wody i znów wrócił do przygotowania kanapek.
- Ktoś tu ma zły dzień... Czyżby wczoraj sobie nie pociupciał? - Rzucił Kriss nieco zaczepnym tonem i znów zaczął mieszać jajecznicę.
Zachichotałam i nalałam sobie trochę kawy do kubka.
- A ciebie, co tak bawi? - Jack stanął obok i oparł się plecami o blat.
- A wiesz, taka wrodzona pogoda ducha. Czasem tak jest, kiedy człowiek znajduję się w specyficznych stanach... No wiesz... - Upiłam łyk gorzkiego płynu nie spuszczając z niego oczu.
- Dobry był? - Skrzyżował ręce i delikatnie przekrzywił głowę.
- Nie rozumiem, sprecyzuj. - Znów przyłożyłam usta do krawędzi porcelany.
- Czy był dobry w łóżku? - Spytał bez zająknięcia i wbił we mnie ostre spojrzenie.
Wyplułam kawę, którą już miałam w buzi i zaczęłam kaszleć, krztusząc się. Kristoff chichotał gdzieś z tyłu, nakładając jajecznicę na talerze. Wytarłam mokry policzek i uniosłam dumnie podbródek.
- Książkę piszesz? Coś taki ciekawy?
- No co, nagle nie masz ochoty się chwalić na lewo i prawo? A może okazał się seksistowską świnią, albo co gorsza do niczego między wami nie doszło? - Uśmiechnął się triumfalnie.
Czułam, że moje policzki parzą. Zrobiłam krok w jego stronę.
- Nie muszę się nikomu spowiadać z mojego łóżkowego życia. A na pewno nie tobie. - Wbiłam palec wskazujący w jego klatkę piersiową. - Jesteś ostatnią osobą, z którą bym rozmawiała o takich rzeczach.
Odwróciłam się i usiadłam do stołu.
- Ciekawe czemu?
- Bo... - Bo coś do ciebie czuję, miałam ochotę odpowiedzieć, ale prędko ugryzłam się w język. - Bo ciebie to i tak by nie obchodziło. Poza tym jak sam stwierdziłeś nie masz ochoty tego słuchać. Muszę oszczędzać ci powodów do zazdrości. - Na moje słowa zaśmiał się gorzko.
- Zazdrości, powiadasz? Bujną masz wyobraźnie w tych swoich specyficznych stanach... Oj przepraszam. - Właśnie na moich kolanach wylądowała miska z dżemem.
Zamknęłam oczy i zdenerwowana poczęłam liczyć do dziesięciu.
- Poczekaj, wyczyszczę. - Jack sięgnął po chusteczkę.
- Dziękuję, nie trzeba. Poradzę sobie sama. - Wyrwałam mu papier z rąk i pozbierałam truskawkową papkę z moich kolan, rzucając mordercze spojrzenia to Jackowi, to Krissowi, który przyglądał nam się z rozbawieniem.
Wstałam od stołu, prawie nic nie zjadłszy.
- Elsa... - Jack przytrzymał mnie za łokieć.
- Hymm?
- Eeee... Już już nic. - Poluzował uścisk, po czym odwrócił się i zajął jedzeniem.
Wściekła wpadłam do pokoju i położyłam się na niepościelonym łóżku.
To nie tak miało wyglądać! Zupełnie nie tak! Miał być dzisiaj miły, szarmancki i kochany, a był... taki jak ostatnio. Czyli nabuzowany, wredny i po prostu chamski. Dureń.
- Proszę! - Rzuciłam ostro, na dźwięk pukania.
W drzwiach pojawiła się blond czupryna Krissa.
- Spoko, widać, że zagrałaś mu na ambicji. Ma po prostu nerwa, że przespałaś się z Hansem, a nie z nim. - Przycupnął obok mnie.
- Nie przespałam się z nim. Blefowałam. - Ukryłam głowę w kołdrze.
- W każdym razie wszystko wyszło bardzo wiarygodnie. - Kriss poklepał mnie po plecach.
- Zrób mi masaż. - Zamknęłam oczy. - Należy mi się za te niezliczone podwózki.
Zaśmiał się.
- Okej, tylko przyniosę krem z łazienki. Rozbierz szlafrok.
Po jego wyjściu zdjęłam ubranie, położyłam się na łóżku i przykryłam swój nagi tyłek kołdrą.
Zamknęłam oczy.
Skrzypnięcie drzwi, kroki, ugięty materac i Kriss już przygotowywał się do akcji.
Po chwili jego zgrabne palce znalazły się na moich ramionach, a mój mózg rozpoznał słodki zapach wanilii.
- Nie mam pojęcia czemu nie mogę się z nim dogadać. Nie wiem też, czemu tak bardzo chce jechać do dziadka... Czasem obwiniam się, że to przeze mnie... Może jestem wredna, lub po prostu nie daje mu tego wszystkiego jasno do zrozumienia? Sama już nie wiem. Denerwuje mnie to, że cały dzień siedzi w pizzeri i nie możemy się widywać. Natomiast gdy się już widzimy to najczęściej na siebie wrzeszczymy. To chyba nie jest normalne? - Palce przyjaciela zgrabnie wędrowały po moich plecach.
Było mi naprawdę dobrze. Rozluźniłam się i uspokoiłam oddech.
Kristoff nic nie mówił. Tylko jego palce świadczyły, że jeszcze tu jest.
Poczułam, że znów zasypiam... A przecież spałam już tak długo. Moje oczy jednak same się zamykały.
- Będę musiała z nim w końcu porozmawiać... Tak na spokojnie, bez krzyków. Może wiesz... jakoś się dogadamy? - Zawinęłam się w kołdrę i ułożyłam w normalnej pozycji, kładąc głowę na poduszkę.
- Może nie będziecie musieli już rozmawiać? - Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą bladą i wzruszoną twarz Jacka.
Jack!!!
Jego srebrzyste włosy opadały mu na czoło, a błękitne oczy wpatrywał się w mnie nieustannie.
Usiadłam na łóżku, pilnując, żeby kołdra nie odsłoniła przypadkiem niepożądanych miejsc. Poczułam jak jest mi gorąco. Moje serce wyraźnie przyspieszyło i teraz kołatało w piersi z potrójną szybkością.
- Elsa... Posłuchaj... Ja nie wiem, jak mam się za to zabrać. Ja... Nie wiem, czy to ma w ogóle jakiś sens. Naprawdę chcę zamieszkać z dziadkiem... Tylko on może dać mi namiastkę rodziców, których nigdy nie miałem. Jesteś wspaniała, ale go nie zastąpisz... - Nadal mój oddech był nierówny i przyspieszony. Jack siedział obok i trzymał rękę na mojej łydce.
- Elsa, nie znalazłem tego cholernego kremu... - Do pokoju wkroczył Kriss i zatrzymał się w pół kroku. - Oj... - Stropił się i zaczerwienił po uszy. - Sorki, nie przeszkadzajcie sobie. - Zniknął za drzwiami, zamykając je szczelnie.
Jack wrócił spojrzeniem do mnie.
- Chciałbym cię pocałować, ale nie mogę dawać ci nadziei. Ja wiem, że wyjadę i to by było nie fair wobec ciebie... - Nie myśląc dłużej wcisnęłam swoje usta w jego. Zaskoczony oddał w końcu pocałunek łapiąc mnie jedną ręką w talii. Wplotłam dłonie w jego jasne włosy, czując jak kołdra odkrywa kawałki mojego ciała. Cholera. Nie przerywałam. Poczułam jego delikatny zarost na policzku. Był taki jasny, że z daleka wcale nie było go widać. Można go było tylko poczuć. Zaczęliśmy nierówno oddychać. Usiadłam mu w końcu na kolanach, dalej trzymając ręce w jego włosach. Poczułam jego dłonie na moich plecach i spanikowałam.
Odsunęłam się od niego i szczelniej owinęłam kołdrą.
- Musiałam cię jakoś zamknąć... Jesteś nieznośny. - Wyrwało mi się między strzępkami wydychanego powietrza.
Jack nadal było oszołomiony i wpatrywał się we mnie.
- Elsa... ja wyjeżdżam. I nie zmienię tej decyzji... Długo nad nią myślałem i... ja już nie mogę jej zmienić. Mam już wszystko zaplanowane... - Wstał i przeczesał włosy, które ja wcześniej rozczochrałam.
- Wyjeżdżasz?
- Tak. Jestem pewny. To już postanowione.
- No tak... W końcu...w końcu przecież nic się nie stało. - Wstałam i niezgrabnie poprawiłam kołdrę.
Jakch uprzejmie odwrócił wzrok.
- Elsa...
- Muszę się przebrać. Wyjdź. - Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, czując, że pieką mnie oczy.
Otworzył jeszcze usta, ale szybko je zamknął i wyszedł z pomieszczenia bez słów.
Bezradnie usiadłam na dywanie i zaczęłam płakać. Miałam nie robić pierwszych kroków. Miałam stać z boku i patrzeć, jak on się stara. A teraz zostałam na lodzie. Ciepłe łzy spływały mi po policzkach.
Drzwi znów się otworzyły i tym razem do pokoju wkroczył Kriss.
- Co wyście znowu nawyprawiali? - Urwał, gdy mnie zobaczył.
Podszedł do mnie i podał mi szlafrok. Odwrócił się, a ja nadal płacząc, wciągnęłam tkaninę na siebie.
Oparliśmy się plecami o łóżka, sadowiąc się obok siebie.
- Pocałowałam go. - Pokiwałam bezradnie głową.
W mojej głowie zabijałam siebie już od kilku minut. W kółko i w kółko.
Kristoff westchnął i przyciągnął mnie do siebie. Położyłam głowę na jego ramieniu.
- Nie wyjedzie.
- Skąd wiesz? - Nie wierzyłam mu.
- Nie po twoim pocałunku. Zasiałaś mu ziarno niepewności, które już rośnie w oszałamiającym tempie. Będzie chciał więcej i w końcu zatęskni.
- Mówisz to w taki jakiś, ohydny sposób. - Wzdrygnęłam się.
- Mówię ci prawdę. A teraz przestać się mazgaić i idź się myć. Jack już zwiał, coś czuję, że szybko nie wróci. No leć, maleńka. - Cmoknął mnie w czoło, a ja wstałam i udałam się pod ciepły, uspakajający prysznic.
▼
poniedziałek, 30 listopada 2015
czwartek, 19 listopada 2015
Rozdział 20 "Prawie nic nie poczułam. To był zaledwie ułamek sekundy."
HEJOŁ
Królową tego rozdziału jest ANKA. Wyjaśnia się tutaj kilka ważnych kwestii... I dzieją się w tym rozdziale rzeczy niepojęte i spontaniczne.
Powinno wam się spodobać. Chyba...
Czytajcie, komentujcie i rozkoszujcie się tym nędznym tekścikiem.
Przepraszam za jakość, ale nie umiałam dobrze skończyć tego rozdziału.
Okej... To chyba na tyle.
Wspaniałego PIĄTECZKU, który już JUTRO!
Pozdrawiam was cieplutko :)
wasza Julu
ps. Przepraszam za błędy, poprawię, jak znajdę czas...
__Anka________________________________________________________________
_________________________________________________________________________
- Jezu, Anka! Nic ci nie jest? Jak się czujesz? Obiecuję, że będę cię odprowadzała do domu już zawsze... Nie można spuścić cię z oka. - Merida od kilku minut bardzo starannie mnie oglądała.
- Mogło skończyć się gorzej. - Wzruszyłam ramionami, widząc, że krzywi się na kilka siniaków na mojej ręce.
- Masz rację... Dobrze, że... no wiesz, że wszystko już w porządku. - Posłała mi ciepły uśmiech.
Siedziałyśmy pod klasą, było dość wcześnie, nikt oprócz nas jeszcze nie przybył.
- Czkawka się martwił... Chcieliśmy cię odwiedzić, ale jakoś się nam nie udało. Przepraszam. - Meri miała widoczne wyrzuty sumienia.
- Spoko. Wszystko w porządku, fatygowalibyście się na marne. - Znów się do niej uśmiechnęłam.
Usłyszałam dźwięk kroków. Spojrzałam na korytarz, ale nikogo na nim nie było. Odgłosy stawały się coraz głośniejsze i w końcu zza zakrętu wyłoniła się wysoka, szczupła, lekko przygarbiona sylwetka Czkawki.
- Cześć. - Mruknął do nas, posyłając mi słaby uśmiech. - Dobrze cię widzieć. - Chłopak usiadł między nami i wyprostował swoje długie nogi. Miał na sobie lekko sprane dżinsy i brązowe Chukky, bardzo eleganckie i ładnie się prezentujące. Czkawka rzadko nosił trampki czy adidasy, był raczej typem eleganta. Może nie stroił się codziennie w garnitury, ale umiał zachować klasę.
Spojrzałam na nasze nogi.
Moje stopy sięgały do 1/4 łydki chłopaka, stopy Meridy ledwo co mijały kolano. Parsknęłam śmiechem.
Dwie głowy obróciły się w moją stronę i popatrzyły na mnie pytająco.
- To zabawne... - Wskazałam palcem na nasze kończyny.
Brunet uśmiechnął się pod nosem.
- Meri, nic się nie zmieniło. Jak zawsze 7 centymetrów za moim kolanem.
Dziewczyna roześmiała się.
- Odkąd się znamy. Siódemka do mnie pasuje, prawda?
- Czy już wiedzą kto cię zaatakował? - Czkawka wydawał się zainteresowany moją sprawą.
- Nie. Zabrali mi telefon i obiecali, że sprawdzą kto wysyłał wszystkie sms'y.
- Z ich sprzętem to może potrwać lata...
- Zobaczymy. Nie spieszy mi się za bardzo, przynajmniej na razie mam nowy numer i mogę chwilę odpocząć od tych niezręcznych wiadomości. - Chłopak pokiwał głową na znak zrozumienia.
- A teraz ty się przyznaj, co cię gnębi, przyjacielu? - Merida podniosła się i stanęła naprzeciwko nas.
Skrzyżowała ręce i wyczekująco wpatrywała się w Czkawkę.
- Nic... W porządku. - Chłopak opuścił wzrok.
- Nie nabierzesz mnie. Przyznaj się? Co ta suka znowu zrobiła?
- Nie mów tak o niej. - Jego głos stał się nieprzyjemny.
Nie krzyczał, ale i tak można było usłyszeć, że nie jest zadowolony.
- Czkawka, ja się po prostu martwię. Nie chcę, żebyś się w coś wpakował... Jeszcze do niedawna nienawidziłeś Astrid, bałeś się jej, a teraz widocznie ci na niej zależy. Rozumiem to, ale muszę ci uświadomić jakie mogą być tego konsekwencje. Ona nie jest dla ciebie...
Brunet podniósł się z ziemi i stanął naprzeciwko Meridy.
- A co jeśli ja tego chcę?
- Jeśli jesteś tego pewien... To postaram się ciebie w tym wesprzeć, ale proszę cię, zastanów się dwa razy...
- Już się zastanowiłem. - Przeczesał ręką włosy.
- To zrób to jeszcze raz...
Wypuścił z sykiem powietrze.
- Meri, nie musisz mnie chronić. Dam sobie radę.
Dziewczyna tylko pokręciła głową.
- Dobrze. Muszę iść poprawić chemię. Widzimy się na lekcji. - Merida zarzuciła plecak na ramię i sprężystym krokiem ruszyła przed siebie.
Echo jej kroków po chwili zniknęło.
Czkawka usiadł z powrotem obok mnie, oparł głowę o szafkę i zamknął oczy.
Skorzystałam z okazji i przyjrzałam się bliżej jego twarzy.
Miał grube, ciemne brwi, które nadawały mu charakteru. Jasne powieki kończyły się ciemnym, gęstymi rzęsami. Nos był w sam raz, nie za długi i nie za krótki. Miał bardzo ładny kształt.
W ogóle Czkawka z bliska był dużo... ciekawszy.
Gdy się go mijało na ulicy nie przyciągał uwagi niczym innym jak swoim wzrostem.
Wysoki, chudy przypominał pająka z cienkimi odnóżami.
Zmarszczył czoło i otworzył oczy.
Leniwie przeniósł wzrok na mnie i uniósł jedną brew.
- Przyglądam się...
- No, widzę. - Cień uśmiechu przebiegł przez jego twarz. - I co sądzisz?
Oparłam dwa palce na policzku, udając, że się zastanawiam.
- Chyba mogę ci powiedzieć... że jesteś przystojny. Tak, to dobre słowo. Ładny czy męski tutaj nie pasują. Jesteś bardzo przystojnym chłopcem.
Zaśmiał się.
- Chłopcem? Czasem niektórzy mylą mnie z trzydziestolatkiem. Ekspedientki w sklepach rzadko proszą o dowód... Nie, żebym kupował alkohol czy papierosy. - Mrugnął do mnie.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie. - Rozluźnił ramiona i znów oparł głowę o szafkę.
Spojrzał na mnie. Musiałam lekko zadzierać głowę, żeby patrzeć w jego twarz.
- Czy ty chcesz iść ze mną na bal?
Po moim pytaniu zapadła niezręczna cisza.
- Bo jeśli nie... To, rozumiem. Nie chcę, żeby to było wymuszone...
- Chcę z tobą iść na bal.
- Tak myślałam, że z nią pójdziesz... Czekaj, co?
- Chcę iść z tobą na bal. Mam ci to przeliterować? Po pierwsze, to cię zaprosiłem i nie wypada mi odwoływać tego tydzień przed imprezą, a po drugie może rzeczywiście powinienem dać sobie spokój z Astrid... Może jednak do siebie nie pasujemy... - Znów spojrzał na mnie.
Jego zielone oczy skrywały w sobie pokłady smutku. Ciemne, czekoladowe brwi marszczyły się nieco i bardziej potęgowały zatroskany wyraz twarzy.
- Czkawka... - Złapałam go za dłoń, która leżała na jego udzie. - Wiem, że... że może nie jesteśmy jakoś super blisko, ale ja też mogę ci pomóc. Możesz mi powiedzieć, jeśli oczywiście chcesz. To nie musi być teraz...
- Wiem. Dzięki. - Lekko potarł kciukiem wierzch mojej dłoni.
Zrobiło mi się ciepło. Taki mały, głupi, nic nie znaczący gest bardzo mi się spodobał.
Nagle zapragnęłam go pocałować. Sama nie wiem czemu. Tak jakoś wyszło, że po prostu się przybliżyłam i delikatnie, jakbym się bała musnęłam jego wargi. Prawie nic nie poczułam. To był zaledwie ułamek sekundy.
Widziałam tylko, że on zamknął oczy, a mięśnie jego żuchwy lekko drgnęły.
Odsunęłam się od niego i puściłam jego dłoń.
Siedzieliśmy obok siebie milcząc. Chyba żadne z nas nie wiedziało, jak się odnieść do wcześniejszej sytuacji.
Po upływie kilku, może kilkunastu minut zaczęli się schodzić ludzie. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że przy publice nie wywinę już takiego numeru.
- Czkawka... Ja...
- Nic nie mów. Nie rozmawiajmy o tym, dobrze? - Widziałam w jego spojrzeniu prośbę, więc przystałam na nią.
Nagle głośne krzyki zostały zagłuszone przez dzwonek. Podniosłam się z podłogi i nie patrząc już na chłopaka uciekłam do klasy.
_______________________________________________________________________
- Jak myślisz, to będzie się nadawało? - Elsa jak zwykle panikowała.
Od kliku minut biegała od szafy do szafy i wyciągała nowe ubrania.
- Jest zima, więc letnia sukienka na pewno odpada. - Widziałam w jej oczach błysk złości i nieme wołanie o pomoc.
- No tak... Więc może ubiorę te spodnie i sweter? - Wskazała palcem na ubrania, które wyjęła jako jedne z pierwszych propozycji.
- Ten sweter cię postarza, wyglądasz w nim jak czterdziestoletnia nauczycielka. - Zrobiłam dużego, różowego balona z gumy, którą żułam.
- No dzięki, ty wiesz jak mnie uspokoić! - Założyła ręce na biodra i spojrzała na mnie z wyrzutem.
Zaśmiałam się widząc jak sobie nie radzi.
- Dawno nie było się na randce, co? - Podniosłam się z łóżka i wymijając moją zdenerwowaną coraz bardziej siostrę zaglądnęłam do szafy.
Na wieszakach wsiało kilka eleganckich sukienek. Po krótkich oględzinach wybrałam małą czarną z bufiastymi rękawkami i białym, ozdobnym kołnierzykiem. Do tego oczywiście eleganckie, bordowe szpilki i kopertówkę w tym samym kolorze. Dobrałam jeszcze szary kardigan, który był nieco krótszy z tyłu tak, że kończył się ponad nerkami. Położyłam ubrania na kołdrze, a pozostałe schowałam do szafy.
Elsa uniosła jedną braw.
- Nie za gustownie?
- Nie. Do opery w sam raz. - Puściłam do niej oczko.
- Podejrzałaś? - Rozdziawiła usta w zdziwieniu.
- Sam się pochwalił. Chciał się upewnić, że ci się spodoba.
Na twarzy blondynki pojawiło się wzruszenie. Przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła.
- Nigdy nie myślałam, że moja młodsza siostra będzie mi doradzać w sprawie randek. To miało być moje zadanie, a tu proszę... - Zmierzwiła mi jak zwykle włosy i cmoknęła w czoło. - Dzięki.
- Nie ma za co. - Wepchnęłam jej do rąk ubrania i wygoniłam do łazienki.
Postanowiłam poczekać na nią w salonie.
Usiadłam na kanapie obok Julka, który w spokoju oglądał jakiś program kulinarny. Jack miał zaraz wrócić, więc nasz chytry plan powinien się udać. A nawet jakby nie zdążył na czas, to dobrze wiem, że jak się dowie o randce będzie zazdrosny.
Nie było jeszcze Kristoffa, ale za nim jakoś nie tęskniłam...
Chyba po prostu nie chciałam się z nim spotykać, bo nie do końca wiedziałam na czym staliśmy.
Elsa mówiła coś, że Kriss bardzo się przejął, ale nawet to nie dusiło we mnie strachu. Ja po prostu się bała... Okropnie bałam. Wzdrygnęłam się, kiedy po mojej ręce przebiegło stado ciarek.
- Zimno ci? - Julek nawet nie odlepił wzroku od telewizora.
- Nie... Czemu oglądasz program kulinarny? - Omiotłam spojrzeniem stół, na którym stała szklaneczka z bursztynowym płynem. Whisky.
- A co mam robić? - Tym razem brunet przeniósł wzrok na mnie.
To dziwne, że jeśli chodzi o niego to przejawia od razu większe zainteresowanie.
Co miał robić? Serio? Pytał co ma robić w piątkowy wieczór?
- No na pewno nie powinieneś w samotności pić whisky. Może jakaś impreza? Ross ostatnio wspominała, jak dobrze się bawiła. - Mówiąc do niego mimochodem oglądałam tatuaże na jego ręce.
Chłopak parsknął śmiechem.
- A nie chwaliła się, że dostała szlaban od matki, gdy ta się dowiedziała? Nie możemy się teraz spotykać, więc nici z imprezy. Ale ja też się wyśmienicie bawiłem. - Upił łyk alkoholu. - O co chcesz zapytać? - Odstawił szkło na blat.
Przygryzłam wargę. Aż tak było widać, że mam ochotę wyciągnąć od niego informacje?
- Chciałam spytać o tatuaże. Twoje... i Kristoffa. - Przeniosłam wzrok z jego twarzy na ekran telewizora.
Chłopak z westchnieniem oparł się o wezgłowie kanapy.
- Mam ci opowiadać o znaczeniu rysunków? Czy jak i dlaczego je sobie zrobiłem?
- Opowiedz mi to, co chcesz... Nie zamierzam wyciągać poufnych informacji.
- Okej. Mikrofon to chyba oczywista sprawa. Symbolizuje muzykę czyli moją drugą miłość zaraz po Ross. Nie chciałem tatuować sobie gitary, bo zaczynałem od śpiewania i to dzięki niemu wszystko się potoczyło tak, jak się potoczyło.
Reszta to po prostu symbole. Nie będę cię tutaj zanudzał.
- To nie jest nudne. Ciekawi mnie to.
Julek podrapał się w czubek głowy.
- Róże miały symbolizować delikatność i w pewnym stopniu cierpienie. Takie tam rysuneczki, mniej lub bardziej dla mnie ważne.
Niektóre z nich robiłem bez zastanowienia, pod wpływem impulsu.
- A Kriss? - Starałam się brzmieć obojętnie, ale od środka zżerała mnie ciekawość.
- A czemu pytasz? I dlaczego mnie, a nie jego? - Poczułam ciepło w okolicy policzków, chyba mnie nakrył.
- Mówiłam, że jak nie chcesz to nie mów. - Wzruszyłam ramionami.
Umilkliśmy.
Po chwili niski głos Julka znów rozbrzmiał w pokoju.
- Kriss ma tylko jeden tatuaż.... Na przedramieniu, na pewno widziałaś. - Przytaknęłam krótko.
- Iglasty las. Jego rodzina pochodzi z północy, więc jest to pewne nawiązanie do korzeni. Symbolizuje również wolność. Kriss zrobił go, kiedy wyszedł z poprawczaka. - Cały mój spokój prysnął jak mydlana bańka.
Od razu w mojej głowie pojawiła się treść sms'a. PSYCHOPATA.
Poczułam jak bicie mojego serca stawało się szybsze i głośniejsze. Odczuwałam lekkie zawroty głowy.
- Dlaczego on był w poprawczaku? - Spytałam słabo.
Brunet zaśmiał się gorzko.
- Za pobicie. - Krew odpłynęła mi z twarzy. - Za pobicie ojca, który sprawił, że jego matka odeszła. Ne jego miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. - Julek świdrował mnie wzrokiem, jakby chciał odgadnąć co o tym wszystkim myślę.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Ty też byś tak zrobiła na jego miejscu, więc nie rób takich maślanych oczu. Kriss to najlepszy przyjaciel i najlepszy chłopak jakiego znam. I wcale nie brzmi to gejowsko. - Znów wyszczerzył się w cwanym uśmiechu.
- Nie zrobiłabym tak... - Chłopak chwycił mnie za ramiona.
- Zrobiłabyś to. Pobiłabyś ojca, gdyby wywalił twoją matkę na zbity pysk tylko dlatego, że dowiedziała się o jego zdradzie. Kriss nie jest niebezpieczny. Nie dla tych, których kocha. - Julek jeszcze przez chwilę błądził spojrzeniem po mojej twarzy. - Nie rań go. - Zdążył jeszcze wyszeptać nim do pokoju wkroczyła Elsa.
Poderwałam się z kanapy.
- Strzał w dziesiątkę. Wyglądasz naprawdę zjawiskowo. - Długie nogi siostry prezentowały się znakomicie.
- Wiem. Jejku, ale jestem podekscytowana. - Jakby na zawołanie rozbrzmiał dźwięk dzwonka.
Popatrzyłyśmy się na siebie i rozpoczęłyśmy szaleńczy bieg do drzwi. Julek obserwował nas pobłażliwie, popijając przy tym whisky.
Pierwsza dopadłam do klamki i otworzyłam drzwi zamaszystym ruchem.
Elsa zamarła za mną w pół kroku.
- Dzień dobry panie Gallant.
- Mówiłem już, że możesz mi mówić po imieniu. - Student prześlizgnął się spojrzeniem ze mnie na stojącą z tyłu Elsę.
Blondynka chrząknęła znacząco i wyminęła mnie zgrabnie, zabierając wcześniej płaszcz i torebkę.
- Wygląda pani naprawdę pięknie...
- Proszę mi mówić po prostu Elsa.
- No tak, oczywiście. Hans. - Ucałował jej dłoń, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Zatrzymali się w drzwiach, jakby zapomnieli scenariuszu.
- Idźcie już, no. I bawcie się dobrze. - Wypchnęłam ich za drzwi.
Gdy tylko wyszli rzuciłam się do okna oglądać toczącą się dalej scenę.
Hans właśnie prowadził Elsę do auta, kiedy na chodniku pojawił się Jack. Zatrzymał się i obserwował całą scenę w skupieniu. Gdy odjechali, wsadził ręce do kieszeni i kopnął słupek stojący obok.
Zaśmiałam się cicho. Wszystko się udało.
Usiadłam na kanapie obok Julku w lepszym już humorze.
Po kilku minutach do mieszkania wpadł zdenerwowany Jack.
- Kto to był? - Wskazał ręką okno i zaczął rozbierać kurtkę.
- Chyba jej nowy chłopak... - Starałam się brzmieć niedbale. - Poszli do opery. Na "Dziadka do orzechów". Elsa już od dawna chciała go obejrzeć. - Widziałam jak na twarzy chłopaka pojawiło się zakłopotanie.
- Wiem, mówiła mi o tym...
- Już nie musisz się trudzić. Elsa jest w dobrych rękach. Hans jest naprawdę wspaniały, najlepszy nauczyciel, jakiego znam. Wszystkie się w nim po cichu podkochujemy. - Może nieco przesadziłam, ale po wściekłej i zarazem smutnej minie Jacka, wiedziałam, że plan się udał.
Blondyn powlókł się do pokoju i zamknął drzwi z cichym skrzypnięciem.
- Jesteś okropna. - Julek właśnie skończył swojego drinka.
- Nieprawda! - Oburzyłam się. - Trzeba go jakoś uświadomić. A teraz siedź cicho, bo wszystko się wyda. - Zwiększyłam dźwięk w telewizorze i wygodnie ułożyłam się na kanapie.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Szybko podniosłam się z kanapy i nieprzytomna ruszyłam do drzwi. Julka widocznie nie było, a z pokoju Jacka dobiegała głośna muzyka, więc zapewne nie słyszał, że ktoś przyszedł.
Przetarłam oczy ręką i ziewnęłam szeroko.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę.
- Anka! - Przede mną stał rozpromieniony Kristoff.
Na ramieniu miał przerzuconą sportową torbę, a w ręce trzymał adidasy.
Czapka była niechlujnie wciśnięta na głowę, a kurtka niezapięta.
- Co ty tu robisz? - Szczerzył się jak szczerbaty na suchary, a mnie znów obleciał strach.
- Właściwie to już wychodziłam... - Sięgnęłam po kurtkę.
- O nie. - Kriss wkroczył do środka i zamknął za sobą drzwi.
Odstawił torbę i buty, zabrał mi kurtkę i odwiesił na wieszak. Rozebrał się, po czym oparł się plecami o drzwi i skrzyżował ręce na piersi.
- Nigdzie nie idziesz. - Był spocony i zgrzany. Pachniał jak rosół.
- Gdzie byłeś? - Obrzuciłam go spojrzeniem i wróciłam na kanapę.
- Na siłowni. Pozwolisz, że się przebiorę. Tak się cieszę, że cię widzę! - Ruszył w moją stronę z zamieram uściśnięcia mnie.
Oparłam rękę na jego torsie spotykając się z jego zdziwionym spojrzeniem.
- Kąpiel. - Wypowiedziałam wprost.
Blondyn uśmiechnął się i odgarną spocone kosmyki z czoła.
- Chcesz mi umyć plecki? - Nie odsunął się, kiedy opuściłam już rękę wzdłuż tułowia.
- Nie mam ochoty na żarty. Idź się umyj. - Obróciłam się i ułożyłam się na nowo na kanapie.
- Daj mi pięć minut. - Kristoff zniknął w łazience, nie biorąc nawet ubrań ze swojej sypialni.
Spojrzałam na zegarek.
4:59, 4:58, 4:57...
Chłopak już po trzech minutach opuścił łazienkę. Miał na sobie tylko szare dresy, a przez ramiona wisiał mu mokry, niebieski ręcznik. Usiadł na kanapie, podnosząc wcześniej moje nogi, a potem kładąc je sobie na kolana.
- Gdzie wszyscy?
Spłoszona jego zachowaniem i kolejną falą lęku usiadłam sztywno, kładąc swoje dłonie na kolanach.
- Elsa na randce, Jack w pokoju, a Julek gdzieś wyparował. - Z trwogą wpatrywałam się w jego tatuaż.
- Coś nie tak? - Opuściłam szybko wzrok i przecząco pokiwałam głową.
- Chciałem do ciebie przyjść, ale nie wiedziałem czy mogę... Elsa mi mówiła, że... no wiesz. Że nie chcesz, żebym cię odwiedził. - Widziałam, jak zadrgał mu podbródek.
Przełknęłam ślinę.
Co miałam mu powiedzieć? Że się go boję?
- Od kiedy chodzisz na siłownię? - Jego klata była naprawdę dobrze wyrzeźbiona i musiałam walczyć z pokusą, żeby nie zacząć się ślinić. A poza tym zgrabnie zmieniłam temat.
- Od roku trenuję regularnie. A co? - Spojrzał na mnie cwaniacko.
- Nic. Tak pytam. - Wzruszyłam ramionami i odwróciłam od niego wzrok.
Zapadła chwila ciszy. Nikt nie wiedział, jak ma się odezwać, ani o czym zacząć rozmawiać. Zaczęłam nerwowo stukać palcem w kolano.
- A, no właśnie! Wpadłem na genialny pomysł. - Jego twarz znów się rozpromieniła. Wstał i zaczął chodzić po pokoju.
- Chciałbym, żebyś się zapisała na zajęcia samoobrony. Chcę, żebyś poczuła się pewniej. Możesz to nazwać terapią, ale po prostu chciałbym, żebyś przełamała strach do...
- Nie boję się. - Przerwałam mu, wstając z kanapy. - Nie potrzebuję terapii, ani samoobrony. Poradziłabym sobie, gdyby nie chloroform. - Kriss patrzył na mnie z powątpieniem.
- Nie jestem słaba! - Nie chciałam, żeby się nade mną litował.
- Nikt nie mówi, że jesteś słaba, tylko chciałbym, żebyś była silniejsza. Chcę, żebyś mogła spokojnie chodzić po ulicy i żebym nie musiał cię zawsze odwozić. - Objął mnie ramieniem.
Wściekła wykręciłam się z jego uścisku.
- Nie musisz mnie nigdzie wozić! Dam sobie świetnie radę! Nie miej wyrzutów sumienia, nie mam do ciebie urazy i nie musisz mi tego wynagradzać!
- Anka, ale... - Znów położył rękę na moim ramieniu, ale ja odsunęłam się gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie.
Spojrzał na mnie z bólem.
- Anka...
- Jedyne moje obawy wiążą się z tobą Kriss... - Wyszeptałam cicho, czując jak zaczynają mnie swędzić oczy.
- Przestań, proszę. - Złapał się za głowę i odwrócił w drugą stronę. - Nie mów tak... - Jego głos się załamał.
Stałam za nim nie wiedząc co mam robić. Otarłam kilka łez z policzków i dziarsko pociągnęłam nosem.
- Zadzwonię po tatę...
- Mogę cię odwieźć. - Zaoferował się od razu, ale gdy ujrzał wyraz mojej twarzy pokiwał wolno głową. - Zadzwoń po tatę. - Zniknął za drzwiami swojego pokoju, a ja zostałam sama w salonie.
Wykręciłam numer i przycisnęłam słuchawkę od ucha. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze raz, ale bez rezultatów.
I co teraz? Znowu muszę prosić Kristoffa o przysługę?
Wchodząc do pokoju starał się odepchnąć od siebie myśli z szufladki PSYCHOPATA.
Uchyliłam drzwi i stanęłam na środku jego pokoju.
Nie zapalił światła, więc tylko przez duże okno wlewał się snop żółtych promieni z ulicznej lampy.
Chłopak stał twarzą do okna, nadal ubrany w same dresy.
- Nie odbiera? - Spytał po chwili milczenia, która dla mnie wydawała się wiecznością.
- No nie. - Moja wypowiedź zabrzmiała naprawdę żałośnie. Jakbym właśnie poinformowała onkologa o tym, że ma raka.
Chłopak westchnął, ale nadal nie obrócił się w moją stronę.
Rozejrzałam się po ciemnym pokoju.
Nie było tu czego oglądać. Duże, pościelone łóżko stało w centralnej części, po jego lewej stronie, naprzeciwko drzwi znajdowało się okno, a po prawej stała szara, wysoka szafa. Oprócz tego było tu jeszcze biurko i regał z książkami.
- Wiesz, że mnie ranisz? Wbijasz kołki prosto w serce? - Obrócił się na tyle, że widziałem teraz jego profil. Ukradkiem otarł policzek i stanął naprzeciwko mnie.
Wzdrygnęłam się i od razu wygarnęłam sobie ten odruch.
- Dlaczego się mnie boisz? - Usiadł na łóżku i bezradnie rozłożył ręce.
Rozczuliłam się na ten widok. Zrobiło mi się go szkoda.
Przysiadłam się do niego, uważając, żeby nie stykać się z nim żadną częścią ciała.
- Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć... Po prostu cały czas mam w głowie treść tego sms'a. Nazwali cię psychopatą. Nie wiem, czemu... czemu mi to do ciebie pasuje. - Zamilkłam, słysząc jak okrutnie to brzmi.
Chłopak zwiesił głowę.
- Ja... nie chcę, żeby ci się coś stało. Znowu. Mam wyrzuty sumienia, że cię wtedy zostawiłem, ale skąd mogłem wiedzieć, że ktoś cię nęka chorymi smsami? Jak miałem ci pomóc, kiedy nic mi nie mówiłaś? - Jego brązowe tęczówki zaiskrzyły się smutno.
- Nie mam obowiązku informowanie cię o wszystkim...
- Ale mogłabyś! Znacznie łatwiej byłoby cię ochronić! - Słyszałam w jego głosie nutę wyrzutu.
- Nic nie muszę! Czy my do jasnej cholery zawsze musimy się kłócić?! Tak jest zawsze! Niby wszystko w porządku, idziemy w dobrym kierunku, a potem wszystko się wali, jakby nigdy nic!
- Ciekawe kto jest temu winien? - Znów pełne wyrzutu oczy.
- Ja? - Odparłam z niedowierzaniem.
Naprawdę? On oskarżał o wszystko mnie?
- Nie, ja! To ja nie powiedziałem o smsach i to ja napomniałem w kuchni o związkach! - Kriss poderwał się z łóżka i chwycił mnie za ramiona. - To wszystko to moja wina! - Lekko mną potrząsnął. - Ty jesteś aniołkiem! Po prostu cud, malina! - Zacisnął palce na moich ramionach.
- Puść mnie. - Wysyczałam.
Dopiero po moich słowach odskoczył ode mnie jak oparzony.
Rozmasowałam obolałe miejsce, powstrzymując łzy.
- Przepraszam... ja... nie chciałem. - Patrzył na mnie z przerażeniem.
- Ojca pewnie też niechcący pobiłeś, hym? A w poprawczaku siedziałeś w nagrodę?
- Kto ci...
- Nieważne. Chciałeś to przede mną ukryć? Może jednak jesteś popieprzonym psychopatą Kriss? - Po moich policzkach na dobre pociekły łzy. - Może fakt, że się ciebie cholernie boję nie bierze się z niczego? - Obraz stał się nieostry.
- Anka...
- Nie chcę z tobą rozmawiać. Jeszcze skończę z podbitym okiem.
- Nie mów tak. - Widziałam, jak jest mu przykro, ale co mogłam zrobić?
Bałam się i tyle. Na jego widok dostawałam drgawek.
- Daj mi wyjaśnić... To wcale nie było tak...
- Wiem, jak było, ale to i tak niczego nie zmienia. To że twój ojciec był dupkiem, to nie znaczy, że ty też nim musisz być! Pięścią nie rozwiążesz wszystkich problemów...
Kriss zaczesał włosy do tyłu i znów przysiadł na łóżku. Ja ostrożnie wycofałam się do drzwi.
- Zależało mi na niej... tak, jak zależy mi na tobie. - Podniósł swój szklany wzrok na mnie.
Zachłysnęłam się powietrzem.
- Ja... odkąd cię spotkałem... nie wiem, co się ze mną dzieję... Wszystko idzie jakoś nie tak... Zawsze kiedy już wydaje mi się, że między nami wszystko jest w porządku coś się pierniczy. Denerwuje mnie to, że nie mam nad tym kontroli. Nie jestem w stanie ci powiedzieć czemu... Chyba dlatego, że...
Nagle w cichym, zastygłym jakby powietrzu usłyszeliśmy dźwięk mojego telefonu.
Wyjęłam komórkę z kieszeni i nerwowo odebrałam połączenie.
- Cześć... Nie, wszystko w porządku. Już jesteś? Okej. To ja idę. Nie, nie ma Elsy. Już idę. - Rozłączyłam się i popatrzyłam jeszcze raz na Krissa.
- Anka...
- Muszę iść. - Szybko zatrzasnęłam za sobą drzwi i prawie biegiem rzuciłam się do wieszaka. Wsunęłam na nogi buty i zarzuciłam na ramiona kurtkę. Zabrałam plecak i opuściłam mieszkanie w zajęczym tempie. Samochód ojca czekał już na dole. Usiadłszy na miejscu pasażera spojrzałam w okno.
Jasna czupryna stała w szybie i patrzyła dokładnie na mnie.
- Jedźmy. Jestem zmęczona, a mam jeszcze naprawdę dużo lekcji. - Odwróciłam wzrok, a ojciec odjechał z parkingu.
Królową tego rozdziału jest ANKA. Wyjaśnia się tutaj kilka ważnych kwestii... I dzieją się w tym rozdziale rzeczy niepojęte i spontaniczne.
Powinno wam się spodobać. Chyba...
Czytajcie, komentujcie i rozkoszujcie się tym nędznym tekścikiem.
Przepraszam za jakość, ale nie umiałam dobrze skończyć tego rozdziału.
Okej... To chyba na tyle.
Wspaniałego PIĄTECZKU, który już JUTRO!
Pozdrawiam was cieplutko :)
wasza Julu
ps. Przepraszam za błędy, poprawię, jak znajdę czas...
__Anka________________________________________________________________
_________________________________________________________________________
- Jezu, Anka! Nic ci nie jest? Jak się czujesz? Obiecuję, że będę cię odprowadzała do domu już zawsze... Nie można spuścić cię z oka. - Merida od kilku minut bardzo starannie mnie oglądała.
- Mogło skończyć się gorzej. - Wzruszyłam ramionami, widząc, że krzywi się na kilka siniaków na mojej ręce.
- Masz rację... Dobrze, że... no wiesz, że wszystko już w porządku. - Posłała mi ciepły uśmiech.
Siedziałyśmy pod klasą, było dość wcześnie, nikt oprócz nas jeszcze nie przybył.
- Czkawka się martwił... Chcieliśmy cię odwiedzić, ale jakoś się nam nie udało. Przepraszam. - Meri miała widoczne wyrzuty sumienia.
- Spoko. Wszystko w porządku, fatygowalibyście się na marne. - Znów się do niej uśmiechnęłam.
Usłyszałam dźwięk kroków. Spojrzałam na korytarz, ale nikogo na nim nie było. Odgłosy stawały się coraz głośniejsze i w końcu zza zakrętu wyłoniła się wysoka, szczupła, lekko przygarbiona sylwetka Czkawki.
- Cześć. - Mruknął do nas, posyłając mi słaby uśmiech. - Dobrze cię widzieć. - Chłopak usiadł między nami i wyprostował swoje długie nogi. Miał na sobie lekko sprane dżinsy i brązowe Chukky, bardzo eleganckie i ładnie się prezentujące. Czkawka rzadko nosił trampki czy adidasy, był raczej typem eleganta. Może nie stroił się codziennie w garnitury, ale umiał zachować klasę.
Spojrzałam na nasze nogi.
Moje stopy sięgały do 1/4 łydki chłopaka, stopy Meridy ledwo co mijały kolano. Parsknęłam śmiechem.
Dwie głowy obróciły się w moją stronę i popatrzyły na mnie pytająco.
- To zabawne... - Wskazałam palcem na nasze kończyny.
Brunet uśmiechnął się pod nosem.
- Meri, nic się nie zmieniło. Jak zawsze 7 centymetrów za moim kolanem.
Dziewczyna roześmiała się.
- Odkąd się znamy. Siódemka do mnie pasuje, prawda?
- Czy już wiedzą kto cię zaatakował? - Czkawka wydawał się zainteresowany moją sprawą.
- Nie. Zabrali mi telefon i obiecali, że sprawdzą kto wysyłał wszystkie sms'y.
- Z ich sprzętem to może potrwać lata...
- Zobaczymy. Nie spieszy mi się za bardzo, przynajmniej na razie mam nowy numer i mogę chwilę odpocząć od tych niezręcznych wiadomości. - Chłopak pokiwał głową na znak zrozumienia.
- A teraz ty się przyznaj, co cię gnębi, przyjacielu? - Merida podniosła się i stanęła naprzeciwko nas.
Skrzyżowała ręce i wyczekująco wpatrywała się w Czkawkę.
- Nic... W porządku. - Chłopak opuścił wzrok.
- Nie nabierzesz mnie. Przyznaj się? Co ta suka znowu zrobiła?
- Nie mów tak o niej. - Jego głos stał się nieprzyjemny.
Nie krzyczał, ale i tak można było usłyszeć, że nie jest zadowolony.
- Czkawka, ja się po prostu martwię. Nie chcę, żebyś się w coś wpakował... Jeszcze do niedawna nienawidziłeś Astrid, bałeś się jej, a teraz widocznie ci na niej zależy. Rozumiem to, ale muszę ci uświadomić jakie mogą być tego konsekwencje. Ona nie jest dla ciebie...
Brunet podniósł się z ziemi i stanął naprzeciwko Meridy.
- A co jeśli ja tego chcę?
- Jeśli jesteś tego pewien... To postaram się ciebie w tym wesprzeć, ale proszę cię, zastanów się dwa razy...
- Już się zastanowiłem. - Przeczesał ręką włosy.
- To zrób to jeszcze raz...
Wypuścił z sykiem powietrze.
- Meri, nie musisz mnie chronić. Dam sobie radę.
Dziewczyna tylko pokręciła głową.
- Dobrze. Muszę iść poprawić chemię. Widzimy się na lekcji. - Merida zarzuciła plecak na ramię i sprężystym krokiem ruszyła przed siebie.
Echo jej kroków po chwili zniknęło.
Czkawka usiadł z powrotem obok mnie, oparł głowę o szafkę i zamknął oczy.
Skorzystałam z okazji i przyjrzałam się bliżej jego twarzy.
Miał grube, ciemne brwi, które nadawały mu charakteru. Jasne powieki kończyły się ciemnym, gęstymi rzęsami. Nos był w sam raz, nie za długi i nie za krótki. Miał bardzo ładny kształt.
W ogóle Czkawka z bliska był dużo... ciekawszy.
Gdy się go mijało na ulicy nie przyciągał uwagi niczym innym jak swoim wzrostem.
Wysoki, chudy przypominał pająka z cienkimi odnóżami.
Zmarszczył czoło i otworzył oczy.
Leniwie przeniósł wzrok na mnie i uniósł jedną brew.
- Przyglądam się...
- No, widzę. - Cień uśmiechu przebiegł przez jego twarz. - I co sądzisz?
Oparłam dwa palce na policzku, udając, że się zastanawiam.
- Chyba mogę ci powiedzieć... że jesteś przystojny. Tak, to dobre słowo. Ładny czy męski tutaj nie pasują. Jesteś bardzo przystojnym chłopcem.
Zaśmiał się.
- Chłopcem? Czasem niektórzy mylą mnie z trzydziestolatkiem. Ekspedientki w sklepach rzadko proszą o dowód... Nie, żebym kupował alkohol czy papierosy. - Mrugnął do mnie.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie. - Rozluźnił ramiona i znów oparł głowę o szafkę.
Spojrzał na mnie. Musiałam lekko zadzierać głowę, żeby patrzeć w jego twarz.
- Czy ty chcesz iść ze mną na bal?
Po moim pytaniu zapadła niezręczna cisza.
- Bo jeśli nie... To, rozumiem. Nie chcę, żeby to było wymuszone...
- Chcę z tobą iść na bal.
- Tak myślałam, że z nią pójdziesz... Czekaj, co?
- Chcę iść z tobą na bal. Mam ci to przeliterować? Po pierwsze, to cię zaprosiłem i nie wypada mi odwoływać tego tydzień przed imprezą, a po drugie może rzeczywiście powinienem dać sobie spokój z Astrid... Może jednak do siebie nie pasujemy... - Znów spojrzał na mnie.
Jego zielone oczy skrywały w sobie pokłady smutku. Ciemne, czekoladowe brwi marszczyły się nieco i bardziej potęgowały zatroskany wyraz twarzy.
- Czkawka... - Złapałam go za dłoń, która leżała na jego udzie. - Wiem, że... że może nie jesteśmy jakoś super blisko, ale ja też mogę ci pomóc. Możesz mi powiedzieć, jeśli oczywiście chcesz. To nie musi być teraz...
- Wiem. Dzięki. - Lekko potarł kciukiem wierzch mojej dłoni.
Zrobiło mi się ciepło. Taki mały, głupi, nic nie znaczący gest bardzo mi się spodobał.
Nagle zapragnęłam go pocałować. Sama nie wiem czemu. Tak jakoś wyszło, że po prostu się przybliżyłam i delikatnie, jakbym się bała musnęłam jego wargi. Prawie nic nie poczułam. To był zaledwie ułamek sekundy.
Widziałam tylko, że on zamknął oczy, a mięśnie jego żuchwy lekko drgnęły.
Odsunęłam się od niego i puściłam jego dłoń.
Siedzieliśmy obok siebie milcząc. Chyba żadne z nas nie wiedziało, jak się odnieść do wcześniejszej sytuacji.
Po upływie kilku, może kilkunastu minut zaczęli się schodzić ludzie. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że przy publice nie wywinę już takiego numeru.
- Czkawka... Ja...
- Nic nie mów. Nie rozmawiajmy o tym, dobrze? - Widziałam w jego spojrzeniu prośbę, więc przystałam na nią.
Nagle głośne krzyki zostały zagłuszone przez dzwonek. Podniosłam się z podłogi i nie patrząc już na chłopaka uciekłam do klasy.
_______________________________________________________________________
- Jak myślisz, to będzie się nadawało? - Elsa jak zwykle panikowała.
Od kliku minut biegała od szafy do szafy i wyciągała nowe ubrania.
- Jest zima, więc letnia sukienka na pewno odpada. - Widziałam w jej oczach błysk złości i nieme wołanie o pomoc.
- No tak... Więc może ubiorę te spodnie i sweter? - Wskazała palcem na ubrania, które wyjęła jako jedne z pierwszych propozycji.
- Ten sweter cię postarza, wyglądasz w nim jak czterdziestoletnia nauczycielka. - Zrobiłam dużego, różowego balona z gumy, którą żułam.
- No dzięki, ty wiesz jak mnie uspokoić! - Założyła ręce na biodra i spojrzała na mnie z wyrzutem.
Zaśmiałam się widząc jak sobie nie radzi.
- Dawno nie było się na randce, co? - Podniosłam się z łóżka i wymijając moją zdenerwowaną coraz bardziej siostrę zaglądnęłam do szafy.
Na wieszakach wsiało kilka eleganckich sukienek. Po krótkich oględzinach wybrałam małą czarną z bufiastymi rękawkami i białym, ozdobnym kołnierzykiem. Do tego oczywiście eleganckie, bordowe szpilki i kopertówkę w tym samym kolorze. Dobrałam jeszcze szary kardigan, który był nieco krótszy z tyłu tak, że kończył się ponad nerkami. Położyłam ubrania na kołdrze, a pozostałe schowałam do szafy.
Elsa uniosła jedną braw.
- Nie za gustownie?
- Nie. Do opery w sam raz. - Puściłam do niej oczko.
- Podejrzałaś? - Rozdziawiła usta w zdziwieniu.
- Sam się pochwalił. Chciał się upewnić, że ci się spodoba.
Na twarzy blondynki pojawiło się wzruszenie. Przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła.
- Nigdy nie myślałam, że moja młodsza siostra będzie mi doradzać w sprawie randek. To miało być moje zadanie, a tu proszę... - Zmierzwiła mi jak zwykle włosy i cmoknęła w czoło. - Dzięki.
- Nie ma za co. - Wepchnęłam jej do rąk ubrania i wygoniłam do łazienki.
Postanowiłam poczekać na nią w salonie.
Usiadłam na kanapie obok Julka, który w spokoju oglądał jakiś program kulinarny. Jack miał zaraz wrócić, więc nasz chytry plan powinien się udać. A nawet jakby nie zdążył na czas, to dobrze wiem, że jak się dowie o randce będzie zazdrosny.
Nie było jeszcze Kristoffa, ale za nim jakoś nie tęskniłam...
Chyba po prostu nie chciałam się z nim spotykać, bo nie do końca wiedziałam na czym staliśmy.
Elsa mówiła coś, że Kriss bardzo się przejął, ale nawet to nie dusiło we mnie strachu. Ja po prostu się bała... Okropnie bałam. Wzdrygnęłam się, kiedy po mojej ręce przebiegło stado ciarek.
- Zimno ci? - Julek nawet nie odlepił wzroku od telewizora.
- Nie... Czemu oglądasz program kulinarny? - Omiotłam spojrzeniem stół, na którym stała szklaneczka z bursztynowym płynem. Whisky.
- A co mam robić? - Tym razem brunet przeniósł wzrok na mnie.
To dziwne, że jeśli chodzi o niego to przejawia od razu większe zainteresowanie.
Co miał robić? Serio? Pytał co ma robić w piątkowy wieczór?
- No na pewno nie powinieneś w samotności pić whisky. Może jakaś impreza? Ross ostatnio wspominała, jak dobrze się bawiła. - Mówiąc do niego mimochodem oglądałam tatuaże na jego ręce.
Chłopak parsknął śmiechem.
- A nie chwaliła się, że dostała szlaban od matki, gdy ta się dowiedziała? Nie możemy się teraz spotykać, więc nici z imprezy. Ale ja też się wyśmienicie bawiłem. - Upił łyk alkoholu. - O co chcesz zapytać? - Odstawił szkło na blat.
Przygryzłam wargę. Aż tak było widać, że mam ochotę wyciągnąć od niego informacje?
- Chciałam spytać o tatuaże. Twoje... i Kristoffa. - Przeniosłam wzrok z jego twarzy na ekran telewizora.
Chłopak z westchnieniem oparł się o wezgłowie kanapy.
- Mam ci opowiadać o znaczeniu rysunków? Czy jak i dlaczego je sobie zrobiłem?
- Opowiedz mi to, co chcesz... Nie zamierzam wyciągać poufnych informacji.
- Okej. Mikrofon to chyba oczywista sprawa. Symbolizuje muzykę czyli moją drugą miłość zaraz po Ross. Nie chciałem tatuować sobie gitary, bo zaczynałem od śpiewania i to dzięki niemu wszystko się potoczyło tak, jak się potoczyło.
Reszta to po prostu symbole. Nie będę cię tutaj zanudzał.
- To nie jest nudne. Ciekawi mnie to.
Julek podrapał się w czubek głowy.
- Róże miały symbolizować delikatność i w pewnym stopniu cierpienie. Takie tam rysuneczki, mniej lub bardziej dla mnie ważne.
Niektóre z nich robiłem bez zastanowienia, pod wpływem impulsu.
- A Kriss? - Starałam się brzmieć obojętnie, ale od środka zżerała mnie ciekawość.
- A czemu pytasz? I dlaczego mnie, a nie jego? - Poczułam ciepło w okolicy policzków, chyba mnie nakrył.
- Mówiłam, że jak nie chcesz to nie mów. - Wzruszyłam ramionami.
Umilkliśmy.
Po chwili niski głos Julka znów rozbrzmiał w pokoju.
- Kriss ma tylko jeden tatuaż.... Na przedramieniu, na pewno widziałaś. - Przytaknęłam krótko.
- Iglasty las. Jego rodzina pochodzi z północy, więc jest to pewne nawiązanie do korzeni. Symbolizuje również wolność. Kriss zrobił go, kiedy wyszedł z poprawczaka. - Cały mój spokój prysnął jak mydlana bańka.
Od razu w mojej głowie pojawiła się treść sms'a. PSYCHOPATA.
Poczułam jak bicie mojego serca stawało się szybsze i głośniejsze. Odczuwałam lekkie zawroty głowy.
- Dlaczego on był w poprawczaku? - Spytałam słabo.
Brunet zaśmiał się gorzko.
- Za pobicie. - Krew odpłynęła mi z twarzy. - Za pobicie ojca, który sprawił, że jego matka odeszła. Ne jego miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. - Julek świdrował mnie wzrokiem, jakby chciał odgadnąć co o tym wszystkim myślę.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Ty też byś tak zrobiła na jego miejscu, więc nie rób takich maślanych oczu. Kriss to najlepszy przyjaciel i najlepszy chłopak jakiego znam. I wcale nie brzmi to gejowsko. - Znów wyszczerzył się w cwanym uśmiechu.
- Nie zrobiłabym tak... - Chłopak chwycił mnie za ramiona.
- Zrobiłabyś to. Pobiłabyś ojca, gdyby wywalił twoją matkę na zbity pysk tylko dlatego, że dowiedziała się o jego zdradzie. Kriss nie jest niebezpieczny. Nie dla tych, których kocha. - Julek jeszcze przez chwilę błądził spojrzeniem po mojej twarzy. - Nie rań go. - Zdążył jeszcze wyszeptać nim do pokoju wkroczyła Elsa.
Poderwałam się z kanapy.
- Strzał w dziesiątkę. Wyglądasz naprawdę zjawiskowo. - Długie nogi siostry prezentowały się znakomicie.
- Wiem. Jejku, ale jestem podekscytowana. - Jakby na zawołanie rozbrzmiał dźwięk dzwonka.
Popatrzyłyśmy się na siebie i rozpoczęłyśmy szaleńczy bieg do drzwi. Julek obserwował nas pobłażliwie, popijając przy tym whisky.
Pierwsza dopadłam do klamki i otworzyłam drzwi zamaszystym ruchem.
Elsa zamarła za mną w pół kroku.
- Dzień dobry panie Gallant.
- Mówiłem już, że możesz mi mówić po imieniu. - Student prześlizgnął się spojrzeniem ze mnie na stojącą z tyłu Elsę.
Blondynka chrząknęła znacząco i wyminęła mnie zgrabnie, zabierając wcześniej płaszcz i torebkę.
- Wygląda pani naprawdę pięknie...
- Proszę mi mówić po prostu Elsa.
- No tak, oczywiście. Hans. - Ucałował jej dłoń, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Zatrzymali się w drzwiach, jakby zapomnieli scenariuszu.
- Idźcie już, no. I bawcie się dobrze. - Wypchnęłam ich za drzwi.
Gdy tylko wyszli rzuciłam się do okna oglądać toczącą się dalej scenę.
Hans właśnie prowadził Elsę do auta, kiedy na chodniku pojawił się Jack. Zatrzymał się i obserwował całą scenę w skupieniu. Gdy odjechali, wsadził ręce do kieszeni i kopnął słupek stojący obok.
Zaśmiałam się cicho. Wszystko się udało.
Usiadłam na kanapie obok Julku w lepszym już humorze.
Po kilku minutach do mieszkania wpadł zdenerwowany Jack.
- Kto to był? - Wskazał ręką okno i zaczął rozbierać kurtkę.
- Chyba jej nowy chłopak... - Starałam się brzmieć niedbale. - Poszli do opery. Na "Dziadka do orzechów". Elsa już od dawna chciała go obejrzeć. - Widziałam jak na twarzy chłopaka pojawiło się zakłopotanie.
- Wiem, mówiła mi o tym...
- Już nie musisz się trudzić. Elsa jest w dobrych rękach. Hans jest naprawdę wspaniały, najlepszy nauczyciel, jakiego znam. Wszystkie się w nim po cichu podkochujemy. - Może nieco przesadziłam, ale po wściekłej i zarazem smutnej minie Jacka, wiedziałam, że plan się udał.
Blondyn powlókł się do pokoju i zamknął drzwi z cichym skrzypnięciem.
- Jesteś okropna. - Julek właśnie skończył swojego drinka.
- Nieprawda! - Oburzyłam się. - Trzeba go jakoś uświadomić. A teraz siedź cicho, bo wszystko się wyda. - Zwiększyłam dźwięk w telewizorze i wygodnie ułożyłam się na kanapie.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Szybko podniosłam się z kanapy i nieprzytomna ruszyłam do drzwi. Julka widocznie nie było, a z pokoju Jacka dobiegała głośna muzyka, więc zapewne nie słyszał, że ktoś przyszedł.
Przetarłam oczy ręką i ziewnęłam szeroko.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę.
- Anka! - Przede mną stał rozpromieniony Kristoff.
Na ramieniu miał przerzuconą sportową torbę, a w ręce trzymał adidasy.
Czapka była niechlujnie wciśnięta na głowę, a kurtka niezapięta.
- Co ty tu robisz? - Szczerzył się jak szczerbaty na suchary, a mnie znów obleciał strach.
- Właściwie to już wychodziłam... - Sięgnęłam po kurtkę.
- O nie. - Kriss wkroczył do środka i zamknął za sobą drzwi.
Odstawił torbę i buty, zabrał mi kurtkę i odwiesił na wieszak. Rozebrał się, po czym oparł się plecami o drzwi i skrzyżował ręce na piersi.
- Nigdzie nie idziesz. - Był spocony i zgrzany. Pachniał jak rosół.
- Gdzie byłeś? - Obrzuciłam go spojrzeniem i wróciłam na kanapę.
- Na siłowni. Pozwolisz, że się przebiorę. Tak się cieszę, że cię widzę! - Ruszył w moją stronę z zamieram uściśnięcia mnie.
Oparłam rękę na jego torsie spotykając się z jego zdziwionym spojrzeniem.
- Kąpiel. - Wypowiedziałam wprost.
Blondyn uśmiechnął się i odgarną spocone kosmyki z czoła.
- Chcesz mi umyć plecki? - Nie odsunął się, kiedy opuściłam już rękę wzdłuż tułowia.
- Nie mam ochoty na żarty. Idź się umyj. - Obróciłam się i ułożyłam się na nowo na kanapie.
- Daj mi pięć minut. - Kristoff zniknął w łazience, nie biorąc nawet ubrań ze swojej sypialni.
Spojrzałam na zegarek.
4:59, 4:58, 4:57...
Chłopak już po trzech minutach opuścił łazienkę. Miał na sobie tylko szare dresy, a przez ramiona wisiał mu mokry, niebieski ręcznik. Usiadł na kanapie, podnosząc wcześniej moje nogi, a potem kładąc je sobie na kolana.
- Gdzie wszyscy?
Spłoszona jego zachowaniem i kolejną falą lęku usiadłam sztywno, kładąc swoje dłonie na kolanach.
- Elsa na randce, Jack w pokoju, a Julek gdzieś wyparował. - Z trwogą wpatrywałam się w jego tatuaż.
- Coś nie tak? - Opuściłam szybko wzrok i przecząco pokiwałam głową.
- Chciałem do ciebie przyjść, ale nie wiedziałem czy mogę... Elsa mi mówiła, że... no wiesz. Że nie chcesz, żebym cię odwiedził. - Widziałam, jak zadrgał mu podbródek.
Przełknęłam ślinę.
Co miałam mu powiedzieć? Że się go boję?
- Od kiedy chodzisz na siłownię? - Jego klata była naprawdę dobrze wyrzeźbiona i musiałam walczyć z pokusą, żeby nie zacząć się ślinić. A poza tym zgrabnie zmieniłam temat.
- Od roku trenuję regularnie. A co? - Spojrzał na mnie cwaniacko.
- Nic. Tak pytam. - Wzruszyłam ramionami i odwróciłam od niego wzrok.
Zapadła chwila ciszy. Nikt nie wiedział, jak ma się odezwać, ani o czym zacząć rozmawiać. Zaczęłam nerwowo stukać palcem w kolano.
- A, no właśnie! Wpadłem na genialny pomysł. - Jego twarz znów się rozpromieniła. Wstał i zaczął chodzić po pokoju.
- Chciałbym, żebyś się zapisała na zajęcia samoobrony. Chcę, żebyś poczuła się pewniej. Możesz to nazwać terapią, ale po prostu chciałbym, żebyś przełamała strach do...
- Nie boję się. - Przerwałam mu, wstając z kanapy. - Nie potrzebuję terapii, ani samoobrony. Poradziłabym sobie, gdyby nie chloroform. - Kriss patrzył na mnie z powątpieniem.
- Nie jestem słaba! - Nie chciałam, żeby się nade mną litował.
- Nikt nie mówi, że jesteś słaba, tylko chciałbym, żebyś była silniejsza. Chcę, żebyś mogła spokojnie chodzić po ulicy i żebym nie musiał cię zawsze odwozić. - Objął mnie ramieniem.
Wściekła wykręciłam się z jego uścisku.
- Nie musisz mnie nigdzie wozić! Dam sobie świetnie radę! Nie miej wyrzutów sumienia, nie mam do ciebie urazy i nie musisz mi tego wynagradzać!
- Anka, ale... - Znów położył rękę na moim ramieniu, ale ja odsunęłam się gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie.
Spojrzał na mnie z bólem.
- Anka...
- Jedyne moje obawy wiążą się z tobą Kriss... - Wyszeptałam cicho, czując jak zaczynają mnie swędzić oczy.
- Przestań, proszę. - Złapał się za głowę i odwrócił w drugą stronę. - Nie mów tak... - Jego głos się załamał.
Stałam za nim nie wiedząc co mam robić. Otarłam kilka łez z policzków i dziarsko pociągnęłam nosem.
- Zadzwonię po tatę...
- Mogę cię odwieźć. - Zaoferował się od razu, ale gdy ujrzał wyraz mojej twarzy pokiwał wolno głową. - Zadzwoń po tatę. - Zniknął za drzwiami swojego pokoju, a ja zostałam sama w salonie.
Wykręciłam numer i przycisnęłam słuchawkę od ucha. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze raz, ale bez rezultatów.
I co teraz? Znowu muszę prosić Kristoffa o przysługę?
Wchodząc do pokoju starał się odepchnąć od siebie myśli z szufladki PSYCHOPATA.
Uchyliłam drzwi i stanęłam na środku jego pokoju.
Nie zapalił światła, więc tylko przez duże okno wlewał się snop żółtych promieni z ulicznej lampy.
Chłopak stał twarzą do okna, nadal ubrany w same dresy.
- Nie odbiera? - Spytał po chwili milczenia, która dla mnie wydawała się wiecznością.
- No nie. - Moja wypowiedź zabrzmiała naprawdę żałośnie. Jakbym właśnie poinformowała onkologa o tym, że ma raka.
Chłopak westchnął, ale nadal nie obrócił się w moją stronę.
Rozejrzałam się po ciemnym pokoju.
Nie było tu czego oglądać. Duże, pościelone łóżko stało w centralnej części, po jego lewej stronie, naprzeciwko drzwi znajdowało się okno, a po prawej stała szara, wysoka szafa. Oprócz tego było tu jeszcze biurko i regał z książkami.
- Wiesz, że mnie ranisz? Wbijasz kołki prosto w serce? - Obrócił się na tyle, że widziałem teraz jego profil. Ukradkiem otarł policzek i stanął naprzeciwko mnie.
Wzdrygnęłam się i od razu wygarnęłam sobie ten odruch.
- Dlaczego się mnie boisz? - Usiadł na łóżku i bezradnie rozłożył ręce.
Rozczuliłam się na ten widok. Zrobiło mi się go szkoda.
Przysiadłam się do niego, uważając, żeby nie stykać się z nim żadną częścią ciała.
- Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć... Po prostu cały czas mam w głowie treść tego sms'a. Nazwali cię psychopatą. Nie wiem, czemu... czemu mi to do ciebie pasuje. - Zamilkłam, słysząc jak okrutnie to brzmi.
Chłopak zwiesił głowę.
- Ja... nie chcę, żeby ci się coś stało. Znowu. Mam wyrzuty sumienia, że cię wtedy zostawiłem, ale skąd mogłem wiedzieć, że ktoś cię nęka chorymi smsami? Jak miałem ci pomóc, kiedy nic mi nie mówiłaś? - Jego brązowe tęczówki zaiskrzyły się smutno.
- Nie mam obowiązku informowanie cię o wszystkim...
- Ale mogłabyś! Znacznie łatwiej byłoby cię ochronić! - Słyszałam w jego głosie nutę wyrzutu.
- Nic nie muszę! Czy my do jasnej cholery zawsze musimy się kłócić?! Tak jest zawsze! Niby wszystko w porządku, idziemy w dobrym kierunku, a potem wszystko się wali, jakby nigdy nic!
- Ciekawe kto jest temu winien? - Znów pełne wyrzutu oczy.
- Ja? - Odparłam z niedowierzaniem.
Naprawdę? On oskarżał o wszystko mnie?
- Nie, ja! To ja nie powiedziałem o smsach i to ja napomniałem w kuchni o związkach! - Kriss poderwał się z łóżka i chwycił mnie za ramiona. - To wszystko to moja wina! - Lekko mną potrząsnął. - Ty jesteś aniołkiem! Po prostu cud, malina! - Zacisnął palce na moich ramionach.
- Puść mnie. - Wysyczałam.
Dopiero po moich słowach odskoczył ode mnie jak oparzony.
Rozmasowałam obolałe miejsce, powstrzymując łzy.
- Przepraszam... ja... nie chciałem. - Patrzył na mnie z przerażeniem.
- Ojca pewnie też niechcący pobiłeś, hym? A w poprawczaku siedziałeś w nagrodę?
- Kto ci...
- Nieważne. Chciałeś to przede mną ukryć? Może jednak jesteś popieprzonym psychopatą Kriss? - Po moich policzkach na dobre pociekły łzy. - Może fakt, że się ciebie cholernie boję nie bierze się z niczego? - Obraz stał się nieostry.
- Anka...
- Nie chcę z tobą rozmawiać. Jeszcze skończę z podbitym okiem.
- Nie mów tak. - Widziałam, jak jest mu przykro, ale co mogłam zrobić?
Bałam się i tyle. Na jego widok dostawałam drgawek.
- Daj mi wyjaśnić... To wcale nie było tak...
- Wiem, jak było, ale to i tak niczego nie zmienia. To że twój ojciec był dupkiem, to nie znaczy, że ty też nim musisz być! Pięścią nie rozwiążesz wszystkich problemów...
Kriss zaczesał włosy do tyłu i znów przysiadł na łóżku. Ja ostrożnie wycofałam się do drzwi.
- Zależało mi na niej... tak, jak zależy mi na tobie. - Podniósł swój szklany wzrok na mnie.
Zachłysnęłam się powietrzem.
- Ja... odkąd cię spotkałem... nie wiem, co się ze mną dzieję... Wszystko idzie jakoś nie tak... Zawsze kiedy już wydaje mi się, że między nami wszystko jest w porządku coś się pierniczy. Denerwuje mnie to, że nie mam nad tym kontroli. Nie jestem w stanie ci powiedzieć czemu... Chyba dlatego, że...
Nagle w cichym, zastygłym jakby powietrzu usłyszeliśmy dźwięk mojego telefonu.
Wyjęłam komórkę z kieszeni i nerwowo odebrałam połączenie.
- Cześć... Nie, wszystko w porządku. Już jesteś? Okej. To ja idę. Nie, nie ma Elsy. Już idę. - Rozłączyłam się i popatrzyłam jeszcze raz na Krissa.
- Anka...
- Muszę iść. - Szybko zatrzasnęłam za sobą drzwi i prawie biegiem rzuciłam się do wieszaka. Wsunęłam na nogi buty i zarzuciłam na ramiona kurtkę. Zabrałam plecak i opuściłam mieszkanie w zajęczym tempie. Samochód ojca czekał już na dole. Usiadłszy na miejscu pasażera spojrzałam w okno.
Jasna czupryna stała w szybie i patrzyła dokładnie na mnie.
- Jedźmy. Jestem zmęczona, a mam jeszcze naprawdę dużo lekcji. - Odwróciłam wzrok, a ojciec odjechał z parkingu.