Witam,
zostawiam wam kolejny rozdział. Jest w sumie troszkę krótki, ale jest. Może uda mi się coś jeszcze sklecić jutro, albo pojutrze... W sobotę wyjeżdżam już na moje WAKACYJNE SZALEŃSTWO i nie będzie mnie przez dwa tygodnie. Limit (2 rozdziały w ciągu miesiąca) spełniony, więc mam nadzieje, że mnie nie zabijecie. Tak, jak mówię, może sklecę jeszcze coś, ale zobaczę czy mi wyjdzie.
Gdybyśmy się już nie "widzieli" to życzę wam WSPANIAŁYCH, DŁUGICH WAKACJI.
Jak tam świadectwa? Paseczki są? Czy nie?
Pochwalcie się w komentarzach.
Nieskromnie mówiąc, ja mam bardzo dobrą średnią w tym roku. Dość o szkole, czas na rozdział. KOMENTUJCIE I DAWAJCIE ZNAKI ŻYCIA. W KOŃCU TO WSZYSTKO DLA WAS ♥
Julu
Wszedłem do kuchni. Blondynka siedziała przy stole z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Dzień dobry... Wszystko w porządku? - Podszedłem do dziewczyny i spróbowałem zaglądnąć w jej twarz. -Elsa... co się stało? - Dziewczyna nadal się nie poruszyła, po chwili wyrwał jej się cichy szloch.
Spanikowany i zdezorientowany chwyciłem ją za ramiona i uniosłem z krzesła. Dziewczyna stała przede mną z pochyloną głową.
- Spójrz na mnie. - Uniosłem delikatnie jej podbródek. - Co się stało? - Spytałem, gdy zobaczyłem w końcu jej niebieskie, załzawione tęczówki wpatrujące się we mnie.
Blondynka nadal stała i nic nie mówiła. Widziałem, jak w jej oczach zbiera się kolejna fala łez. Elsa zaczęła płakać. Najpierw był to tylko stłumiony jęk, któremu towarzyszyły zamknięte powieki i łzy spływające po obu policzkach. Po chwili płacz przerodził się w prawdziwy atak paniki. Dziewczyna zrzuciła kubek ze stołu i już nie kryła się z łzami. Jej szloch był przerażający. Zanim zdołała rozbić kolejne naczynie przycisnąłem ją do swojego ciała. Oparła ręce na mojej klatce piersiowej, ale nie odpychała się, ani nie szarpała się. Oparła głowę o moje ramię i cicho i obficie płakała. Przyciskałem ją mocno do siebie mimowolnie gładząc ją po plecach.
- Już... uspokój się. - Szeptałem wpatrzony w lodówkę stojącą naprzeciwko mnie. Po kilku minutach Elsa oderwała się ode mnie. Otarła łzy i spojrzała na mnie czerwonymi i zapuchniętymi oczami.
- On... - Odezwała się zachrypniętym i łamiącym się głosem. - On się wyprowadza. - Ostatnia sylaba została znów zagłuszona przez atak płaczu.
Blondynka znów się we mnie wtuliła i wyrzuciła z siebie cały potok słów.
- Wraca do dziadka, na stałe. Powiedział, że już nie ma odwrotu i że dziadek strasznie przypomina mu ojca i że tylko tam czuje się jak w domu... A co z nami? Przecież my zastępowaliśmy mu rodzinę, kiedy uciekł od wujka. To my mu pomagaliśmy! My świętowaliśmy jego osiemnaste urodziny! My zapraszaliśmy go na gwiazdkę! To z nami spędzał wigilie! Z nami mieszkał! A teraz... a teraz nas opuszcza... Tak po prostu, łatwą ręką, bez możliwości dyskusji! - Znów zaniosła się płaczem.
Po dziesięciu minutach ciszy (mojego milczenia, a jej szlochania) Elsa znów się ode mnie odczepiła i usiadła przy stole. Jej ciałem rzucały co chwilę lekki wstrząsy, wywołane całym żalem, jaki miała do Jacka.
Usiadłem na krześle obok niej i ścisnąłem jej dłoń leżącą bezwładnie na stole.
- Myślisz, że on nas naprawdę zostawi? - Spytała poważnie spoglądając na mnie.
Wziąłem głęboki oddech.
- Nie. Pojedzie tam... spędzi nam może kilkanaście tygodni, albo kilka miesięcy... może rok? Ale... ale wróci. - Powiedziałem twardo, ukrywając swój załamany głos, żeby nie pogorszyć sytuacji.
Znów nastało milczenie.
- Jak możesz być tak pewny? A co jeśli... - Utknęła nagle i widziałem, że bardzo wiele ją kosztuje wykrztuszenie kolejnych słów. - A co jeśli pozna tam kogoś? Pokocha? Założy rodzinę? Zacznie studia? Co jeśli ułoży sobie życie tam, bez nas? - Po raz pierwszy ścisnęła moją dłoń.
Nie wiem co wtedy będzie. Nie wyobrażam sobie tego.
- Mówił już, kiedy wyjeżdża?
Dziewczyna zwiesiła głowę.
Ponagliłem ją spojrzeniem.
- Nie... to znaczy nie dałam mu dokończyć. Wczorajszy bankiet skończył się bardzo późno, z resztą tak jak próba Julka i praca Jacka. Ross chciała jechać z Julkiem do siebie do domu, bo jej rodzice wyjechali do Paryża w związku z ich rocznicą ślubu, więc mają tam wolną chatę, a ja miałam wrócić z Jackiem do domu.Chłopaki przyjechali po nas i Julek wziął do swojego vana Ross, a do mnie przyszedł Jack. Staliśmy jeszcze chwilę na parkingu i rozmawialiśmy. W sumie to była nasza pierwsza, długa rozmowa od jego powrotu. Taka, gdzie nikt nam nie przerywał i nigdzie się nie spieszyliśmy. No i on napomniał o swoim ponownym wyjeździe na dłużej... a potem dodał, że w sumie na stałe. I niestety nie wytrzymałam. Pokłóciliśmy się i zanim zdążyłam cokolwiek ustalić go już nie było. Nawet nie wiem gdzie poszedł spać... - Westchnęła smutno.
Chciałem jej coś powiedzieć, ale sam do końca nie wiedziałem co mam zrobić z całym tym problemem. Jack wprowadził się do mnie jako drugi. W wieku siedemnastu lat "uciekłem" z domu czytaj "wyprowadziłem się" od mojego popapranego ojca, który zaczął układać rodzinę na nowo. Tak na marginesie nie wiem ile dokładnie mam rodzeństwa... Wracając, wyprowadziłem się z domu, wynająłem mieszkanie za zarobione pieniądze i jakoś dawałem radę. Tak mniej więcej przez trzy miesiące. Do tego był Julek, który namówił mnie do przeprowadzki do jego rodzinnego domu. To on dostarczał nam żarcie od swojej mamy, kiedy lodówka w środku miesiąca zaczynała świecić pustkami, a skarbonka była już całkiem pusta. Teoretycznie Julek nie był moim lokatorem, praktycznie był. Nocował u mnie przez kilka dni, potem wracał do rodziców na jeden, góra dwa dni. Jego rzeczy stopniowo przenosiły się do mnie, ale w papierach nie był moim współlokatorem. Gdy ojciec się w końcu ogarnął, napuścił na mnie policję. W czasie takiego patrolu Julek omal nie wpadł ze swoim "towarem". Bardzo odległe czasy. W każdym razie, ojciec chciał mnie z powrotem ściągnąć do domu, podając jako argument mój wiek. Tak, nie byłem jeszcze pełnoletni. Wtedy pojawiła się Elsa, z którą raczej znał się Julek, który w tym czasie zaczął spotykać się z Roszpunką i to właśnie Elsa podsunęła mi Jacka, który miał już ukończony odpowiedni wiek. Ojciec się odczepił, nie chciał już ciągnąć tej sprawy. Odpuścił. I tak mieszkaliśmy przez jakiś czas w trójkę. Teraz oczywiście częstym gościem jest Ross, no i... Anna, ale to raczej za sprawą wprowadzenia się siostry.
- Śniadanie? - Spytałem w końcu.
- Chyba tak... chociaż raczej nic nie przełknę... Wiesz, gdzie on może być? Dzwoniłam już do jego wujka i wiem, że tam nie przenocował...
Podszedłem do lodówki i wyjąłem składniki, żeby przygotować szybką i pożywną jajecznicę.
- Zjemy śniadanie i się zastanowimy. okej?
- Okej. - Nie wiedziałem, czy mówi tylko o mojej propozycji, czy o swoim samopoczuciu. Miałem nadzieję, że o jednym i drugim.
___________________________________________________________________________________
Usłyszałem ciche stukanie i momentalnie poderwałem się z materaca. Wyprostowałem się i nasłuchiwałem spodziewając się najgorszego. Ktoś zapalił lampę, i później pojawiła się dziewczyna z rudymi lokami. Odetchnąłem z ulgą.
- Dzieńdoberek! - Uśmiechnęła się promiennie. - Jak noc?
- Mmmmm... - Noc, jak noc. Nie spodziewałem się, że będę wyspany po nocy spędzonej w garażu, gdzie za łóżko robił dmuchany materac, a jedynym okryciem był śpiwór. Dobrze, że temperatura powietrza była plusowa.
- Przyniosłam ci śniadanie. Rodzice jeszcze śpią, ale będziesz musiał uciec tak około godziny jedenastej, bo wyjeżdżamy do babci. - Merida miała na sobie czarną koszulkę i leginsy w norweskie wzorki. Na nogach miała różowe kapcie w serduszka.
- Dziękuję. - Uśmiechnąłem się do niej. - Dzięki, że w ogóle zgodziłaś się mnie przenocować...
Dziewczyna machnęła ręką, na znak, żebym przestał i wskazała palcem na talerz tostów leżących przy mnie. Posłusznie, ale i z wielką ulgą zabrałem się za spożywanie śniadania. Dziewczyna tym czasem usiadła obok mnie i popijała wolno pachnącą kawę.
- A więc pokłóciłeś się z Elsą?
Przytaknąłem bez słowa.
- A mogę się dowiedzieć o co wam poszło? Jakieś sprawy miłosne? - Spojrzała na mnie z wielkim zainteresowaniem, którego nie próbowała nawet ukrywać.
- Em... nic ważnego, w sumie... taka błahostka. - Nie mogłem jej powiedzieć, że mam zamiar wyjechać i to na stałe. Wiem, że potraktowałaby mnie dokładnie tak samo jak Elsa... może jeszcze ostrzej.
- Jack! Kręcisz! Przestań się migać i powiedz mi prawdę... Chyba mi się należy, za bycie hotelem dla ciebie...
Przewróciłem oczami.... I co ja miałem jej powiedzieć? Kłamać? Mówić prawdę?
- Meri... ja nie chcę ci tego mówić... to znaczy jeszcze nie teraz. To dla mnie... dla nas wszystkich bardzo ważne i odpowiedzialne posunięcie. Tylko... boję się, że decyzja już dawno się podjęła... - Podrapałem się po karku.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i zaniemówiła. Patrzyła na mnie przez chwilę, a potem rzuciła się na mnie mocno mnie przytulając i wytrącając mi przy okazji tosta z ręki.
- Jejku... Jack! To wspaniale... Nie mogę w to uwierzyć! Nie wiedziałam... to znaczy coś tam podejrzewałam, ale nie wiedziałem, że to aż tak. - Ucałowała mnie w oba policzki, a ja nie mogłem wydobyć z siebie ani jednego słowa. - Wspaniale, że... no, że będziesz ojcem! Nie martw się dasz sobie radę... a Elsa na pewno cię kocha i wasza kłótnia to tylko przelotna sprzeczka....
Zakrztusiłem się kawałkiem chleba, który przed chwilą połknąłem. Merida klepała mnie po plecach nadal trajkocząc o dziecku...
- Stop! - Krzyknąłem, kiedy w końcu udało mi się zaczerpnąć tchu.
Rudowłosa umilkła i przekrzywiając z zaciekawieniem głowę przyglądała mi się.
- Meri... my nawet nie jesteśmy razem! Nie całowaliśmy się, w ogóle nie robiliśmy ŻADNYCH rzeczy, związanych z miłością... Więc nie wiem z jakiej racji uznałaś, że Elsa... że Elsa jest w ciąży i to w dodatku ze mną! - Na mojej twarzy na pewno malowało się przerażenie.
- Ale, przecież kiedyś... byliście razem?
- Nie... to był jeden pocałunek na jakiejś imprezie... w sumie byliśmy trochę pijani... i uznaliśmy, że to jest relacja czysto przyjacielska... nic więcej. - Potarłem zmęczoną twarz dłonią.
Dziewczyna umilkła... nie na długo oczywiście.
- W takim razie o co się posprzeczaliście? Co może być takie odpowiedzialne i ważne? - Jej duże zielone oczy wpatrywały się we mnie tak, jakby chciały wyciągnąć tą tajemnicę na wierzch.
Nabrałem powietrza.
- Chcę się przeprowadzić na stałe do dziadka. Bardzo przypomina mi ojca i tylko tam czuję się, jakbym był naprawdę w domu... - Umilkłem bojąc się jej reakcji.
Dziewczyna patrzyła na mnie bez słowa.
W końcu się odezwała.
- Popieram Elsę. Idź stąd, a jak zastanowisz się już dokładnie i podejmiesz ten WAŻNY I ODPOWIEDZIALNY wybór to możesz wrócić. - Zabrała talerz, swój kubek i wyszła z garażu.
Super. Czas się zbierać.
___________________________________________________________________________________
Jechałem z Elsą do Roszpunki. Blondynka kierowała bardzo nerwowo i często przejeżdżała na czerwonym świetle, więc postanowiłem ją zmienić.
- Nie chcę im przeszkadzać... Ross ma tak rzadko pusty dom i wolnego Julka...
- I tak nic nie robią. Na pewno oglądają jakiś serial, leżą w łóżku i jedzą popcorn. Ewentualnie Ross szkicuje portret Julka. Kiedyś przez przypadek otworzyłem jej szkicownik, w którym był tylko i wyłącznie Julek. Masakra. Myślałem, że on jest już wystarczająco wkurzający, ale uwierz mi na jej rysunkach był jeszcze bardziej. - Elsa uśmiechnęła się pod nosem. Przynajmniej udało mi się jakoś rozśmieszyć.
Jechaliśmy dalej. Ulice nie były jeszcze zatłoczone. W końcu mamy sobotę. Tłum zrobi się dopiero wieczorem, kiedy imprezowicze ruszą na podbój miasta.
- Cały czas gadamy o mnie i o Jacku... Co wczoraj robiłeś? Miałam w sumie maciupkie wyrzuty sumienia, że na ciebie nawrzeszczałam i że zostałeś sam.
- Nie byłem sam. - Uśmiechnąłem się zbyt szybko.
Dziewczyna spojrzała na mnie.
- Bianca?
Przygryzłem wargę.
- Em... tak... wpadła na chwilkę i... w sumie to zerwaliśmy. - Starałem się patrzeć na drogę, a nie na twarz mojej współlokatorki.
- Co? - Wykrztusiła. - Dlaczego? Kriss, przykro mi. - Położyła dłoń na moim kolanie.
Kiwnąłem głową.
- Nic się nie stało... tak jakoś wyszło. Bianca nie była w moim typie...
Elsa uniosła brew w zdumieniu.
Spojrzałem na nią.
- No co?
- Nie była w twoim typie? Cycasta, w miarę przyzwoita, blondynka ze słodką twarzą... chyba taka jaką lubisz?
No i byłem w pułapce... Przecież nie mogę się wygadać o... z resztą to i tak nie jest nic "na serio". To tylko moje wizje i wyobrażenia...
- Sam już nie wiem. Czegoś mi w niej brakowało... - Odparłem wymijająco.
- I zauważyłeś to dopiero po sześciu miesiącach?
Skinąłem głową.
- Jesteś porypany.
- Tylko odrobinę.
- A zastanawiałeś się kiedyś, jak na te twoje głupkowate zachowania reagują dziewczyny? Jednego dnia pożerasz laskę wzrokiem, a drugiego z nią zrywasz? Ja bym się bała z tobą być. - Parsknęła śmiechem, ale później stała się bardzo poważna.
- Aż tak ze mną źle? Wiesz, w sumie to zawsze Julek miał takie problemy. To zawsze ja kryłem mu tyłek, jak coś narozrabiał po pijaku, najczęściej.
- Em... ty to robisz na trzeźwo... i fakt, nie traktujesz związków jakoś poważnie... Ale kiedyś trzeba będzie zacząć. Jedna laska i koniec.
- Wiem, w sumie już nie mogę się doczekać na taki obrót sprawy. - Mimowolnie przed oczami ukazała mi się rudowłosa osóbka.
W ostatniej chwili wyhamowałem przed stojącym przede mną samochodem.
- I to ja nerwowo prowadzę? - Elsa pokiwała głową , a ja po chwili zaparkowałem auto pod domem Roszpunki.
▼
wtorek, 23 czerwca 2015
poniedziałek, 8 czerwca 2015
Rozdział 10 "Czuję, jak wiatr podrażnia zaczerwienioną skórę na twarzy. Chyba mi się należało."
Hej, hej, helloł.
Wiem, że mam małe opóźnienie, ale naprawdę bardzo chciałam wstawić ten rozdział wczoraj. Co jak zapewne się zorientowaliście, nie udało się. Powód? Wyłączony internet o godzinie 21:30. Dziękuję tato :)
W każdym razie, jest dzisiaj. Wiem, że niektórzy z was bardzo na niego czekali i pisali mi nawet komentarze, kiedy nowy post. To naprawdę bardzo miłe i motywujące. Post jest :)
Oddaję go do waszej oceny.
Błędy postaram się poprawić, jak wrócę z angielskiego, bo właśnie muszę wychodzić.
Także, znów jestem na styk.
Przepraszam jeszcze raz za małe opóźnienie i życzę wam miłego czytania.
Trzymajcie się ciepło!
wasza Julu
Siedzę na łóżku i po raz kolejny słucham nowej piosenki. Chłopaki znowu coś kombinują i chyba po raz setny zmieniają ten kawałek.
Wyłączam odtwarzacz i sięgam po gitarę. Ustawiam palce w odpowiedniej kombinacji, która ma dać mi akord G. Biorę wdech i zaczynam grać. Udaje mi się przejść całe intro, później przez zwrotkę, ale gdy dochodzę do refrenu znów coś jest nie tak.
Rzucam gitarę na łóżko i przeklinam. Znów ten sam moment. Chyba już po raz piętnasty. Ukrywam twarz w dłoniach. Trasa zbliża się wielkimi krokami, a ja naprawdę nie czuję się na siłach, grać przed jakąkolwiek publicznością. Nasz debiutancki album jest jeszcze nie dokończony. Nie mamy nagranego promującego singla. Ogólnie jest dupa. Znów biorę do ręki gitarę i jeszcze raz zaczynam ten sam kawałek.
Jak zwykle mylę się tam, gdzie zawsze.
Gdy z moich ust pada kolejne przekleństwo moje drzwi uchylają się delikatnie, by po chwili wpuścić do mnie Ross.
- Wszystko w porządku? - Dziewczyna ma długie, rozpuszczone włosy, które idealnie do niej pasują.
- Nie. - Odpowiadam krótko.
Blondynka podchodzi do łóżka i siada obok mnie. Wyciera dłonie w swoje dżinsy.
- Nie denerwuj się. Na pewno dacie radę. - Wiem, że mocno przeżywa moje ostatnie nastroje związane z zespołem, płytą, trasą i całym tym syfem. Zaciskam pięści.
- Nie damy rady. Jesteśmy w czarnej dupie i nic nie wskazuje na to, żebyśmy wyrobili się w miesiąc. Po prostu no way. - Dziewczyna kładzie swoją dłoń na mojej pięści, a ja pod wpływem jej dotyku rozluźniam uścisk.
- Przesadzasz. Kiedyś potrafiliście z marszu zagrać na szkolnym balu. Dawaliście radę.
- Musieliśmy być na haju. Poza tym, to były ogniskowe piosenki, a nie nasza płyta.
Dziewczyna spojrzała na mnie karcąco.
Tak, narkotyki. Był mały incydent, ale już po wszystkim. Ross naprawdę dużo pomogła, chociaż nie wiem, jak tak dalej będzie może wrócę do jakiś miękkich używek.
- Nie wrócisz. - Odpowiada szeptem, jakby czytała mi w myślach.
Spoglądam na nią zdziwiony.
- Nie myślałem o tym...
- Nie kłam Julek, to nie ma sensu, za dobrze cię znam. - Patrzy na moje usta.
Jest urocza. Taka mała i delikatna, ja do niej zupełnie nie pasuję.
Pochylam się bliżej niej. Ross zamyka oczy i czeka. Zawsze tak robi, czeka na mój pierwszy krok. Jednak ja tylko na nią patrzę.
Blondynka otwiera jedno oko.
- Coś nie tak? - Pyta nieco speszona.
Kręcę głową.
- To o co chodzi? - Prostuje się i wyczekuje na odpowiedź.
- Ty zacznij, skoro masz ochotę na całowanie. Nie mam ochoty znów zaczynać i odwalać całej roboty. - Puszczam do niej oko.
Blondynka patrzy na mnie zaskoczona, ale ten szok szybko znika z jej twarzy. Uśmiecha się. Wstaje i siada mi na kolanach, przodem do mnie.
Patrzy w moje oczy, jej zielone tęczówki są takie piękne.
Zgrabne palce dziewczyny chwytają moją koszulkę, a ona lekkim szarpnięciem przyciąga mnie do siebie. Po chwili czuję jej wargi na swoich. Są miękkie i posmarowane owocowym błyszczykiem. Wplata palce w moje włosy, a ja przyciągam ją jeszcze bliżej, obejmując ją w talii. Uwielbiam ją. Teraz i chyba zawsze.
Na koniec Ross przygryza lekko moją wargę. Jęczę cicho, a ona uśmiecha się między pocałunkami.
W końcu odrywamy się od siebie.
- Mogłabyś częściej zaczynać. Robisz to o wiele lepiej. - Całuję ją w czoło, gdy na jej policzkach pojawiają się rumieńce.
- Jestem głodna. - Blondynka wstaje i ciągnie mnie za sobą.
Zapewne idziemy do kuchni. Przechodzimy przez salon, który jest centralnym pokojem w naszym mieszkaniu. To znaczy w mieszkaniu Kristoffa, który ma jednak nas wszystkich na głowie.
Słyszę, że w kuchni siedzi całe towarzystwo. Ross otwiera drzwi, puszcza moją rękę i idzie przygotować tosty. Przy stole siedzi Elsa, która jak zwykle zajęta jest swoim szkicownikiem i piciem ulubionej, mrożonej kawy.
Kriss i Jack rozmawiają popijając red bulle.
Uśmiecham się do nich i podchodzę do blatu, przy którym stoi Ross.
Wyjmuję chleb i podaję jej kromki. Dziewczyna bez słowa smaruje je masłem, nakłada na nie ser i szynkę, pamiętając, żeby nie nałożyć mi pomidora, którego nie znoszę w tostach. Podaje mi gotowe kromki, a ja wkładam je do tostera i zamykam pokrywę.
Podaję jej kubek z herbatą i całuję ją w nos. Uśmiecha się i idzie zająć miejsce przy stole. Siada obok Elsy i zaczynają rozmawiać o jej rysunkach.
Wykładam tosty na talerz, biorę swoją kawę i siadam przy stole, naprzeciwko Roszpunki.
- Jak tam płyta? - Dziewczyny i Kriss posyłają Jackowi karcące spojrzenie.
Biorę głęboki wdech. Chłopak niedawno wrócił do nas i wiem, że nie jest na bieżąco.
- Nie najlepiej, ale damy radę. - Spoglądam na Roszpunkę, która kiwa głową z dezaprobatą.
- Na pewno. Dzisiaj też jedziesz na próbę?
- Tak, a co?
- Nie nic. To znaczy zastanawiam się, czy mógłbyś mnie zrzucić do wujka do pizzerii. Dzwonił, że jak zwykle w piątek będzie miał tłum ludzi i muszę mu pomóc.
- Nie ma sprawy, Stary.
- Skoro ty będziesz na próbie to ja wezmę Elsę i pojadę z nią na wystawę.
Cholera, kolejna wystawa.
Rzucam Ross przepraszające i spanikowane spojrzenie.
- Julek, wyluzuj. Wiem, że próba jest teraz najważniejsza. Poza tym byś się tam zanudził. Mam też wejściówki na bankiet u panny Demont. Mówię ci totalna wieś. Żadnych hamburgerów i coli, tylko parzony homar i wytrawne wina. - Często z Ross nabijamy się z tych pseudo artystów, którzy nigdy nie jedli fast foodów i ogólnie gustują w zupełnie innych kuchniach.
Dziewczyny znów wracają do szkicownika, a ja ponownie zajmuję się tostami.
Wszyscy mamy zatem jakieś plany na piątkowy wieczór.
Prawie wszyscy.
- Kriss?
- Hym? - Przyjaciel spogląda na mnie nieobecnym wzrokiem.
- A ty co dziś robisz?
Blondyn spuszcza wzrok.
- Nic szczególnego. Chyba pójdę spać. Jestem wypompowany.
- Red bull cię raczej nie uśpi. - Elsa posyła mu karcące spojrzenie. - Kłamiesz jak z nut. Pewnie znowu umówiłeś się z jakąś laską. Od kiedy stałeś się taki "puszczalski"? - Dziewczyna mierzy go wzrokiem.
Chłopak zaciska pięści.
- Elsa, daj mu spokój. - Tym razem ja posyłam jej znaczące spojrzenie.
- No co, tylko pytam. Powiedz jej, że jak będzie się kąpać, żeby nie używała moich kosmetyków. Kupiłam ostatnio nowe i nie chcę, żeby skończyły się równie szybko jak poprzednie. - Elsa jak zwykle musi pokazać charakterek.
Blondynka często traktuje nas jak swoich synów. Mnie i Krisstoffa. Fakt, że jesteśmy od niej młodsi, ale jest to czasem bardzo denerwujące.
- Nikogo nie zaprosiłem. Zresztą to moja sprawa. Grzecznie was proszę, żebyście się w to nie mieszali. Dopilnuję, żeby nikt nie używał twoich kosmetyków, nie musisz się zamartwiać. - Widać było, że Kriss nie ma ochoty na żadną kłótnię, która dość często rozgrywa się między tymi dwoma.
Spoglądam na wyświetlacz telefonu, próba zacznie się za jakieś czterdzieści minut, ale wolę być tam nieco szybciej.
- Jack, jesteś gotowy? - Chłopak wstaje od stołu, wychodzi z kuchni i wraca w świeżym t-shircie i nowych dżinsach.
- Tak, możemy jechać.
Wstaję z krzesła i podchodzę do Ross. Przytulam ją od tyłu i całuję w głowę.
- Bawcie się dobrze. - Mruczę do jej ucha.
- Ty też. Nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze. - Ściska moją dłoń.
Wychodzimy z kuchni i szykujemy się do wyjścia.
- To na razie! - Zarzucam pokrowiec z gitarą na ramię.
- Paaaaaaa! - Zbiorowe krzyki z kuchni żegnają mnie i Jacka.
Wychodzimy i kierujemy się do mojego samochodu.
_______________________________________________________________________
Dziewczyny wyszły przed kwadransem. Siedzę sam w kuchni i kończę kolejną puszkę coli. Za oknem jest już ciemno, wieje wiatr. Chciałbym pójść na spacer, ale nie mam siły wstać od stołu. Po chwili telefon leżący na blacie zapala się i wibruje. Sięgam po niego i spoglądam na wyświetlacz.
"Kriss? Co się z tobą dzieje? Odezwij się w końcu!"
Nie mam ochoty odpisywać na jej sms'a. W mojej głowie jest zupełnie ktoś inny. Ktoś w rudych warkoczykach i z pięknym uśmiechem.
Opieram głowę na dłoni i wpatruję się tempo w ścianę.
No i co zrobić?
Po kilku minutach podejmuję decyzję. Podrywam się od stołu, zabieram komórkę i wychodzę z mieszkanie, wcześniej zamykając drzwi na klucz. Wychodzę z kamienicy, wsadzam ręce do kieszeni spodni i idę przed siebie. Pogoda nie jest najpiękniejsza, a dopiero po dłuższej chwili orientuję się, że nie mam na sobie żadnej cieplejszej bluzy. Nie zamierzam jednak wracać i dalej brnę przed siebie pustym chodnikiem.
W takich chwilach żałuję, że nie mam kasy nawet na benzynę do mojego samochodu i muszę iść pieszo prawie przez pół miasta. Od razu myślę o Elsie. Ona zawsze mnie gdzieś podwozi. Nie wiem, co się ostatnio między nami dzieję. Cały czas jakieś wielkie kłótnie o małe rzeczy. Kiedyś tak nie było. Dopóki... dopóki nie poznałem Anny.
Staję jak wryty.
Czy to o to chodzi?
O jej siostrę?
I mnie?
Nie zastanawiałem się nad tym w ten sposób. Może Elsie to przeszkadza? Może zauważyła wszystko wcześniej ode mnie? W końcu zna mnie i Ankę jak własną kieszeń.
Nadal stoję w jednym miejscu.
To bez sensu. Z resztą jeszcze nic między nami się nie działo...
Poza tym, ja na pewno nie jestem w jej stylu. I na pewno już kogoś ma.
Ja z resztą też kogoś mam.
Wyjmuję telefon i dzwonię do dziewczyny, która próbuje skontaktować się ze mną od kilku godzi.
- Czekam na ciebie w kawiarni "Całusek". Przyjdź jeśli możesz. - Rzucam do telefonu i nie czekając na odpowiedź rozłączam się.
Biegnę w stronę kawiarni, która jest już niedaleko, jeśli skorzystam ze skrótu przez park i podjadę trzy przystanki autobusem. W końcu docieram do lokalu po dwudziestu minutach.
Zajmuję stolik w zacisznym i przytulnym kącie i czekam na umówione spotkanie.
- Dzień dobry, co mogę podać? - Odwracam się w stronę pytającego mnie głosu i zamieram.
Anna patrzy na mnie z rozbawieniem. malującym się na jej smukłej twarzy.
- Halo, Kriss? - Dziewczyna macha mi notatnikiem przed twarzą.
Ubrana jest w uniform kawiarni.
- Co ty tu robisz? - Pytam w końcu zdziwiony.
- Zastępuję dzisiaj koleżankę. Musiała zająć się braćmi, a szefowa nie chciała jej dać wolnego, więc wczoraj zrobiła mi szkolenie, żebym dziś mogła ją zastąpić. - Mówi na jednym wydechu.
Znów zapada między nami cisza.
Uśmiecham się w końcu, bo zdaję sobie sprawę, że naprawdę chciałem ją dzisiaj spotkać.
- W takim razie dla mnie będzie gorąca herbata z cytryną bez cukru.
- Duża?
- Tak poproszę. Trochę zmarzłem.
- Już podaję. - Anka uśmiecha się do mnie serdecznie i odchodzi w stronę barku.
Opieram głowę o oparcie fotela i wypuszczam z sykiem powietrze. Na mojej twarzy pojawia się rozanielony uśmiech.
Zamykam oczy.
Otwieram je dopiero wtedy, gdy słyszę dźwięk dzwoneczka, który sygnalizuje przybycie nowego klienta.
Cały mój błogi nastrój znika.
Wysoka blondynka rozgląda się po pomieszczeniu i w końcu mnie dostrzega.
Nie!
Nie teraz!
- Cześć, przybiegłam jak najszybciej. - Zaczyna rozbierać kurtkę.
Kątem oka zerkam w stronę barku.
Anna nadal przygotowuje herbatę, na szczęście chyba niczego nie zauważa.
- Nie zostajemy tutaj. Chodź, pójdziemy w inne miejsce. - Blondynka jest lekko oszołomiona moim zachowaniem.
- Ale... Kriss...
- Chodź. - Ciągnę ją za sobą i lekko wypycham przez drzwi wejściowe.
Odwracam się w stronę barku w momencie, kiedy Anna wychodzi z tacą, na której stoi kubek herbaty.
Dziewczyna patrzy na mnie zdezorientowana.
- Pieniądze na stole, resztę potraktuj jako napiwek i smacznej herbatki! - Mówię i wychodzę.
Chowam twarz w dłoniach.
- Kriss? Co ty wyprawiasz? - Blondynka stoi przede mną ze skrzyżowanymi rękami i wydętymi usteczkami. - Czekam na wyjaśnienia. - Lekko tupie nogą.
- Bianca... nie teraz. Nie jestem w nastroju...
- Ty nie jesteś w nastroju! Chyba sobie żarty stroisz! Wydzwaniam do ciebie od czterech godzin! Piszę i dzwonię, a ty nie raczysz nawet odpowiedzieć! W końcu jednak dzwonisz i każesz mi przyjść do jakiejś zapyziałej kawiarni, więc ja lecę jak głupia, a teraz stoimy tu na środku ulicy i co?
No właśnie, i co?
- Bianca... przepraszam, ale to chyba nie ma sensu... Nie chcę się już z tobą spotykać.
Dziewczyna wytrzeszcza oczy i kręci z niedowierzaniem głową.
- O ci chodzi Kriss? Jasno i bez owijania w bawełnę!
Wzdycham ciężko.
- Chodź, nie tutaj. - Łapię ją za rękę i idziemy wzdłuż ulicy.
Mijamy kilka knajpek i w końcu wchodzimy do pustego o tej porze parku.
Puszczam dziewczynę, a ona znów przyjmuje pozę naburmuszonej trzylatki.
- Słucham?
- Jak już powiedziałem, to nie ma sensu. Bianca... nie oszukujmy się, to nigdy nie miało sensu. Taka zabawa... wiesz. - Nie wiem w sumie jak mam się z tego wyplątać i co ja bredzę.
- Zabawa?
Kiwam głową.
- Szkoda, że tylko ty miałeś ubaw. I szkoda, że nie możesz mi teraz normalnie powiedzieć, że zakochałeś się w tej rudej dziwce, która wygląda jak siedmioletnia dziewczynka. Myślałam, że jesteś prawdziwym facetem, ale ty tak jak wszyscy jesteś dzieciakiem, który co jakiś czas zmienia swoje zabawki. Okej, to nie miało sensu i nie ma sensu, więc znajdź sobie kolejną laleczkę, ale nie dzwoń już do mnie, kiedy będziesz samotny. Ja mam dość. - Dziewczyna odwraca się na pięcie i odchodzi.
Spuszczam głowę i stoję jeszcze chwilę w słabo oświetlonej alejce.
Po chcili wraca Bianca. Podnoszę głowę i zanim zdążę mrugnąć, otrzymuje cios w policzek.
- Miłej nocy ze swoją rudą małpą. - Krzyczy i odchodzi.
Czuję, jak wiatr podrażnia zaczerwienioną skórę na twarzy.
Chyba mi się należało.
W jeszcze bardziej ponurym nastroju wracam do domu. Nie jadę tym razem autobusem i jeszcze chwilę chodzę po parku. W końcu decyduję ostateczny powrót do kamienicy. Przygnębiony pokonuję ostatnią prostą i ze spuszczoną głową wchodzę na pobliski parking. Kopię jakiś mały kamyczek. Mijam ostatni samochód i unoszę głowę. Patrzę na drzwi prowadzące do środka budynku.
- O, nareszcie wróciłeś. Przyszłam oddać pieniądze. - Anna podchodzi do mnie i podaje banknot.
Patrzę na nią jak na zjawę, ale znów czuję ciepło w okolicy... serca?
- Czemu nie masz żadnej bluzy? - Spogląda na mnie karcąco. - I co ty w ogóle wyprawiasz? - Mruży oczy.
- Nie wiem.
- Aha. Dzwoniłam kilka razy, ale nikt nie raczył odebrać domofonu. - Wskazuje głową na okna naszego salonu.
- Bo nikogo nie ma.
- Aha.
Stoimy przez chwilę wpatrując się w swoje twarze.
- Nie rozumiem cię, Kristoff.
- Wiem. Dziękuję za pieniądze, ale zatrzymaj je. Należą ci się, bo pewnie nic nie dostaniesz od tej swojej koleżanki.
- Skąd wiesz? - Pyta zdumiona.
- Bo zazwyczaj wszystko robisz bezinteresownie.
Na jej twarzy pojawia się lekki rumieniec, który z kolei wywołuję delikatny uśmiech na moich ustach.
Znów stoimy w ciszy.
Dziewczyna chowa pieniądze do kieszeni i chrząka.
- W takim razie będę już szła...
- Czekaj. - Wyrywa mi się zbyt szybko.
Patrzy na mnie zainteresowana.
Przeczesuję ręką czuprynę.
- Musisz mi w końcu zrobić herbatę. Myślałem, że się domyślisz, nie jestem aż taki dobroduszny jak ty. - Uśmiecham się, chcąc zatuszować moje niepewności.
- Wiedziałam. Ty nigdy nie robisz czegoś z "porywu serca". - Przewraca oczami.
- Taki już jestem. Chodź, bo mi zimno. - Wstukuję kod i uchylam przed nią drzwi.
Dziewczyna śmieje się cicho i wchodzi po stopniach do naszego mieszkania.
Otwieram kolejne drzwi i wpuszczam ją do środka.
Anna rozbiera kurtkę i rzuca ją na wieszak.
Patrzę na nią jak w obrazek.
Spogląda na mnie i znów chrząka.
Odrywam wzrok z wielkim trudem, gdyż jej bluzka bardzo mi to utrudnia.
- Idę ubrać coś cieplejszego.
- Z cytryną i miodem?
- Tak.
Rozchodzimy się do innych pokoi. Wracam do kuchni, ubrany już w ciepły, zielony sweter w chwili, gdy dziewczyna stawia na stole dwa kubki z parującą cieczą.
Siadam na przeciwko niej i ściskam kubek w dłoniach, żeby choć troch je ogrzać.
Anna robi to samo.
- Gdzie są wszyscy? - Rzuca mi pytające spojrzenie.
- Dziewczyny na jakiejś wystawie, Julek na próbie, a Jack w pizzerii. - Odpowiadam szybko.
- Yhym.
Znów cisza.
- Co u ciebie... w szkole? - Pytam, żeby podtrzymać rozmowę.
Dziewczyna patrzy na mnie lekko przekrzywiając głowę.
- Czy wszystkie dziewczyny o to pytasz? Co w szkole? Naprawdę? - Mruga zdumiona.
- Nie... - Odwracam wzrok.
- To dlaczego mi zadajesz takie pytania?
"Bo inaczej musiałbym cię spytać o to, czy mogę cię pocałować." - Myślę, jednak nie wypowiadam tego zdania na głos.
- Bo inaczej musiałbym cię spytać o rozmiar stanika. - Co ja bredzę?
Anka kiwa głową z politowaniem.
- Dzieciak z ciebie. Zawsze zgrywasz takiego macho?
- Czemu myślisz, że go zgrywam? Może taki jestem? - Odchylam się i opieram plecami o oparcie krzesła.
Anna znów kiwa głową.
- Nie jesteś. Próbujesz taki być, ale tak naprawdę nie jesteś wtedy sobą.
- A jaki jestem według ciebie? - Muszę przyznać, że zaintrygowała mnie.
Dziewczyna podpiera głowę na ręce i chwilę myśli.
- Według mnie jesteś... - Przerywa jej dzwonek telefonu.
Speszona wyciąga komórkę z kieszeni i szybko odbiera połączenie.
- Cześć. Jestem... jestem u Elsy. Nie, nie mogę ci jej dać, bo właśnie jest w łazience. Później? Nie, bo wychodzi na jakąś wystawę i jest już spóźniona. Tak, przekażę. Dobrze, będę czekać na przystanku. Tak. Już wychodzę. - Rozłącza się.
- Muszę iść. - Wstaje od stołu i wychodzi z kuchni.
- Mógłbym cię odwieźć. - Od razu zrywam się z krzesła i idę za nią.
- Nie, mój tata już po mnie jedzie. Nie chcę, no wiesz... żeby cię zobaczył. - Jej strach w oczach wywołuje u mnie falę przygnębienia.
- Okej, chyba rozumiem...
Dziewczyna ubiera kurtkę.
- Nie zrozum mnie źle, ale sam fakt, że jestem u siostry bez wiedzy rodziców już może zapewnić mi karę, a co dopiero fakt, że jestem z nieznajomym chłopakiem w pustym mieszkaniu. No wiesz... o co mi chodzi. - Spuszcza wzrok, żeby ukryć rumieńce.
Nie wiem czemu, ale to jej speszenie wywołuje u mnie uśmiech. Jest naprawdę słodka, kiedy się martwi. Naprawdę muszę się mocno powstrzymywać, żeby nie zacząć jej całować.
- Okej. Idź już. - Otwieram jej drzwi.
Nie mogę dłużej na nią patrzeć. Nie teraz, kiedy jestem sam na sam i kiedy mam naprawdę dziwne myśli.
- Kriss... - Łapie mnie za rękę. - Naprawdę nie chciałam cię urazić...
- Idź już. Wszystko w porządku. - Pod wpływem jej dotyku przechodzi mnie dreszcz.
Dziewczyna patrzy jeszcze chwilę na moją twarz, chcąc się zapewne zorientować o co mi chodzi, ale po kilku sekundach puszcza moją rękę i wychodzi.
- Dziękuję za herbatę. - Krzyczę za nią, gdy znika już za pierwszymi schodami.
- Nie ma za co! - Odkrzykuje mi, a po chwili jej słowom towarzyszy odgłos zamykanych drzwi.
Zostaję sam.
A może nie do końca sam.
Cały czas męczy mnie świadomość, że chyba zakochałem się w najmniej odpowiednim momencie i w najmniej odpowiedniej osobie.
To raczej nie ma sensu.
Jej rodzice, Elsa, ja... Nie, nie, nie.
Zamykam drzwi i opieram się o nie plecami.
To by było na tyle, jeśli chodzi o działanie red bulli. Zmęczony idę do mojego pokoju i padam na łóżko.
"Co ma być to będzie..." - Myślę sobie, kiedy moje oczy pomału się zamykają.
Po chwili już nic do mnie nie dociera.
Budzę się dopiero następnego ranka i zaraz po wejściu do kuchni wiem, że to będzie bardzo zły dzień.
Wiem, że mam małe opóźnienie, ale naprawdę bardzo chciałam wstawić ten rozdział wczoraj. Co jak zapewne się zorientowaliście, nie udało się. Powód? Wyłączony internet o godzinie 21:30. Dziękuję tato :)
W każdym razie, jest dzisiaj. Wiem, że niektórzy z was bardzo na niego czekali i pisali mi nawet komentarze, kiedy nowy post. To naprawdę bardzo miłe i motywujące. Post jest :)
Oddaję go do waszej oceny.
Błędy postaram się poprawić, jak wrócę z angielskiego, bo właśnie muszę wychodzić.
Także, znów jestem na styk.
Przepraszam jeszcze raz za małe opóźnienie i życzę wam miłego czytania.
Trzymajcie się ciepło!
wasza Julu
Siedzę na łóżku i po raz kolejny słucham nowej piosenki. Chłopaki znowu coś kombinują i chyba po raz setny zmieniają ten kawałek.
Wyłączam odtwarzacz i sięgam po gitarę. Ustawiam palce w odpowiedniej kombinacji, która ma dać mi akord G. Biorę wdech i zaczynam grać. Udaje mi się przejść całe intro, później przez zwrotkę, ale gdy dochodzę do refrenu znów coś jest nie tak.
Rzucam gitarę na łóżko i przeklinam. Znów ten sam moment. Chyba już po raz piętnasty. Ukrywam twarz w dłoniach. Trasa zbliża się wielkimi krokami, a ja naprawdę nie czuję się na siłach, grać przed jakąkolwiek publicznością. Nasz debiutancki album jest jeszcze nie dokończony. Nie mamy nagranego promującego singla. Ogólnie jest dupa. Znów biorę do ręki gitarę i jeszcze raz zaczynam ten sam kawałek.
Jak zwykle mylę się tam, gdzie zawsze.
Gdy z moich ust pada kolejne przekleństwo moje drzwi uchylają się delikatnie, by po chwili wpuścić do mnie Ross.
- Wszystko w porządku? - Dziewczyna ma długie, rozpuszczone włosy, które idealnie do niej pasują.
- Nie. - Odpowiadam krótko.
Blondynka podchodzi do łóżka i siada obok mnie. Wyciera dłonie w swoje dżinsy.
- Nie denerwuj się. Na pewno dacie radę. - Wiem, że mocno przeżywa moje ostatnie nastroje związane z zespołem, płytą, trasą i całym tym syfem. Zaciskam pięści.
- Nie damy rady. Jesteśmy w czarnej dupie i nic nie wskazuje na to, żebyśmy wyrobili się w miesiąc. Po prostu no way. - Dziewczyna kładzie swoją dłoń na mojej pięści, a ja pod wpływem jej dotyku rozluźniam uścisk.
- Przesadzasz. Kiedyś potrafiliście z marszu zagrać na szkolnym balu. Dawaliście radę.
- Musieliśmy być na haju. Poza tym, to były ogniskowe piosenki, a nie nasza płyta.
Dziewczyna spojrzała na mnie karcąco.
Tak, narkotyki. Był mały incydent, ale już po wszystkim. Ross naprawdę dużo pomogła, chociaż nie wiem, jak tak dalej będzie może wrócę do jakiś miękkich używek.
- Nie wrócisz. - Odpowiada szeptem, jakby czytała mi w myślach.
Spoglądam na nią zdziwiony.
- Nie myślałem o tym...
- Nie kłam Julek, to nie ma sensu, za dobrze cię znam. - Patrzy na moje usta.
Jest urocza. Taka mała i delikatna, ja do niej zupełnie nie pasuję.
Pochylam się bliżej niej. Ross zamyka oczy i czeka. Zawsze tak robi, czeka na mój pierwszy krok. Jednak ja tylko na nią patrzę.
Blondynka otwiera jedno oko.
- Coś nie tak? - Pyta nieco speszona.
Kręcę głową.
- To o co chodzi? - Prostuje się i wyczekuje na odpowiedź.
- Ty zacznij, skoro masz ochotę na całowanie. Nie mam ochoty znów zaczynać i odwalać całej roboty. - Puszczam do niej oko.
Blondynka patrzy na mnie zaskoczona, ale ten szok szybko znika z jej twarzy. Uśmiecha się. Wstaje i siada mi na kolanach, przodem do mnie.
Patrzy w moje oczy, jej zielone tęczówki są takie piękne.
Zgrabne palce dziewczyny chwytają moją koszulkę, a ona lekkim szarpnięciem przyciąga mnie do siebie. Po chwili czuję jej wargi na swoich. Są miękkie i posmarowane owocowym błyszczykiem. Wplata palce w moje włosy, a ja przyciągam ją jeszcze bliżej, obejmując ją w talii. Uwielbiam ją. Teraz i chyba zawsze.
Na koniec Ross przygryza lekko moją wargę. Jęczę cicho, a ona uśmiecha się między pocałunkami.
W końcu odrywamy się od siebie.
- Mogłabyś częściej zaczynać. Robisz to o wiele lepiej. - Całuję ją w czoło, gdy na jej policzkach pojawiają się rumieńce.
- Jestem głodna. - Blondynka wstaje i ciągnie mnie za sobą.
Zapewne idziemy do kuchni. Przechodzimy przez salon, który jest centralnym pokojem w naszym mieszkaniu. To znaczy w mieszkaniu Kristoffa, który ma jednak nas wszystkich na głowie.
Słyszę, że w kuchni siedzi całe towarzystwo. Ross otwiera drzwi, puszcza moją rękę i idzie przygotować tosty. Przy stole siedzi Elsa, która jak zwykle zajęta jest swoim szkicownikiem i piciem ulubionej, mrożonej kawy.
Kriss i Jack rozmawiają popijając red bulle.
Uśmiecham się do nich i podchodzę do blatu, przy którym stoi Ross.
Wyjmuję chleb i podaję jej kromki. Dziewczyna bez słowa smaruje je masłem, nakłada na nie ser i szynkę, pamiętając, żeby nie nałożyć mi pomidora, którego nie znoszę w tostach. Podaje mi gotowe kromki, a ja wkładam je do tostera i zamykam pokrywę.
Podaję jej kubek z herbatą i całuję ją w nos. Uśmiecha się i idzie zająć miejsce przy stole. Siada obok Elsy i zaczynają rozmawiać o jej rysunkach.
Wykładam tosty na talerz, biorę swoją kawę i siadam przy stole, naprzeciwko Roszpunki.
- Jak tam płyta? - Dziewczyny i Kriss posyłają Jackowi karcące spojrzenie.
Biorę głęboki wdech. Chłopak niedawno wrócił do nas i wiem, że nie jest na bieżąco.
- Nie najlepiej, ale damy radę. - Spoglądam na Roszpunkę, która kiwa głową z dezaprobatą.
- Na pewno. Dzisiaj też jedziesz na próbę?
- Tak, a co?
- Nie nic. To znaczy zastanawiam się, czy mógłbyś mnie zrzucić do wujka do pizzerii. Dzwonił, że jak zwykle w piątek będzie miał tłum ludzi i muszę mu pomóc.
- Nie ma sprawy, Stary.
- Skoro ty będziesz na próbie to ja wezmę Elsę i pojadę z nią na wystawę.
Cholera, kolejna wystawa.
Rzucam Ross przepraszające i spanikowane spojrzenie.
- Julek, wyluzuj. Wiem, że próba jest teraz najważniejsza. Poza tym byś się tam zanudził. Mam też wejściówki na bankiet u panny Demont. Mówię ci totalna wieś. Żadnych hamburgerów i coli, tylko parzony homar i wytrawne wina. - Często z Ross nabijamy się z tych pseudo artystów, którzy nigdy nie jedli fast foodów i ogólnie gustują w zupełnie innych kuchniach.
Dziewczyny znów wracają do szkicownika, a ja ponownie zajmuję się tostami.
Wszyscy mamy zatem jakieś plany na piątkowy wieczór.
Prawie wszyscy.
- Kriss?
- Hym? - Przyjaciel spogląda na mnie nieobecnym wzrokiem.
- A ty co dziś robisz?
Blondyn spuszcza wzrok.
- Nic szczególnego. Chyba pójdę spać. Jestem wypompowany.
- Red bull cię raczej nie uśpi. - Elsa posyła mu karcące spojrzenie. - Kłamiesz jak z nut. Pewnie znowu umówiłeś się z jakąś laską. Od kiedy stałeś się taki "puszczalski"? - Dziewczyna mierzy go wzrokiem.
Chłopak zaciska pięści.
- Elsa, daj mu spokój. - Tym razem ja posyłam jej znaczące spojrzenie.
- No co, tylko pytam. Powiedz jej, że jak będzie się kąpać, żeby nie używała moich kosmetyków. Kupiłam ostatnio nowe i nie chcę, żeby skończyły się równie szybko jak poprzednie. - Elsa jak zwykle musi pokazać charakterek.
Blondynka często traktuje nas jak swoich synów. Mnie i Krisstoffa. Fakt, że jesteśmy od niej młodsi, ale jest to czasem bardzo denerwujące.
- Nikogo nie zaprosiłem. Zresztą to moja sprawa. Grzecznie was proszę, żebyście się w to nie mieszali. Dopilnuję, żeby nikt nie używał twoich kosmetyków, nie musisz się zamartwiać. - Widać było, że Kriss nie ma ochoty na żadną kłótnię, która dość często rozgrywa się między tymi dwoma.
Spoglądam na wyświetlacz telefonu, próba zacznie się za jakieś czterdzieści minut, ale wolę być tam nieco szybciej.
- Jack, jesteś gotowy? - Chłopak wstaje od stołu, wychodzi z kuchni i wraca w świeżym t-shircie i nowych dżinsach.
- Tak, możemy jechać.
Wstaję z krzesła i podchodzę do Ross. Przytulam ją od tyłu i całuję w głowę.
- Bawcie się dobrze. - Mruczę do jej ucha.
- Ty też. Nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze. - Ściska moją dłoń.
Wychodzimy z kuchni i szykujemy się do wyjścia.
- To na razie! - Zarzucam pokrowiec z gitarą na ramię.
- Paaaaaaa! - Zbiorowe krzyki z kuchni żegnają mnie i Jacka.
Wychodzimy i kierujemy się do mojego samochodu.
_______________________________________________________________________
Dziewczyny wyszły przed kwadransem. Siedzę sam w kuchni i kończę kolejną puszkę coli. Za oknem jest już ciemno, wieje wiatr. Chciałbym pójść na spacer, ale nie mam siły wstać od stołu. Po chwili telefon leżący na blacie zapala się i wibruje. Sięgam po niego i spoglądam na wyświetlacz.
"Kriss? Co się z tobą dzieje? Odezwij się w końcu!"
Nie mam ochoty odpisywać na jej sms'a. W mojej głowie jest zupełnie ktoś inny. Ktoś w rudych warkoczykach i z pięknym uśmiechem.
Opieram głowę na dłoni i wpatruję się tempo w ścianę.
No i co zrobić?
Po kilku minutach podejmuję decyzję. Podrywam się od stołu, zabieram komórkę i wychodzę z mieszkanie, wcześniej zamykając drzwi na klucz. Wychodzę z kamienicy, wsadzam ręce do kieszeni spodni i idę przed siebie. Pogoda nie jest najpiękniejsza, a dopiero po dłuższej chwili orientuję się, że nie mam na sobie żadnej cieplejszej bluzy. Nie zamierzam jednak wracać i dalej brnę przed siebie pustym chodnikiem.
W takich chwilach żałuję, że nie mam kasy nawet na benzynę do mojego samochodu i muszę iść pieszo prawie przez pół miasta. Od razu myślę o Elsie. Ona zawsze mnie gdzieś podwozi. Nie wiem, co się ostatnio między nami dzieję. Cały czas jakieś wielkie kłótnie o małe rzeczy. Kiedyś tak nie było. Dopóki... dopóki nie poznałem Anny.
Staję jak wryty.
Czy to o to chodzi?
O jej siostrę?
I mnie?
Nie zastanawiałem się nad tym w ten sposób. Może Elsie to przeszkadza? Może zauważyła wszystko wcześniej ode mnie? W końcu zna mnie i Ankę jak własną kieszeń.
Nadal stoję w jednym miejscu.
To bez sensu. Z resztą jeszcze nic między nami się nie działo...
Poza tym, ja na pewno nie jestem w jej stylu. I na pewno już kogoś ma.
Ja z resztą też kogoś mam.
Wyjmuję telefon i dzwonię do dziewczyny, która próbuje skontaktować się ze mną od kilku godzi.
- Czekam na ciebie w kawiarni "Całusek". Przyjdź jeśli możesz. - Rzucam do telefonu i nie czekając na odpowiedź rozłączam się.
Biegnę w stronę kawiarni, która jest już niedaleko, jeśli skorzystam ze skrótu przez park i podjadę trzy przystanki autobusem. W końcu docieram do lokalu po dwudziestu minutach.
Zajmuję stolik w zacisznym i przytulnym kącie i czekam na umówione spotkanie.
- Dzień dobry, co mogę podać? - Odwracam się w stronę pytającego mnie głosu i zamieram.
Anna patrzy na mnie z rozbawieniem. malującym się na jej smukłej twarzy.
- Halo, Kriss? - Dziewczyna macha mi notatnikiem przed twarzą.
Ubrana jest w uniform kawiarni.
- Co ty tu robisz? - Pytam w końcu zdziwiony.
- Zastępuję dzisiaj koleżankę. Musiała zająć się braćmi, a szefowa nie chciała jej dać wolnego, więc wczoraj zrobiła mi szkolenie, żebym dziś mogła ją zastąpić. - Mówi na jednym wydechu.
Znów zapada między nami cisza.
Uśmiecham się w końcu, bo zdaję sobie sprawę, że naprawdę chciałem ją dzisiaj spotkać.
- W takim razie dla mnie będzie gorąca herbata z cytryną bez cukru.
- Duża?
- Tak poproszę. Trochę zmarzłem.
- Już podaję. - Anka uśmiecha się do mnie serdecznie i odchodzi w stronę barku.
Opieram głowę o oparcie fotela i wypuszczam z sykiem powietrze. Na mojej twarzy pojawia się rozanielony uśmiech.
Zamykam oczy.
Otwieram je dopiero wtedy, gdy słyszę dźwięk dzwoneczka, który sygnalizuje przybycie nowego klienta.
Cały mój błogi nastrój znika.
Wysoka blondynka rozgląda się po pomieszczeniu i w końcu mnie dostrzega.
Nie!
Nie teraz!
- Cześć, przybiegłam jak najszybciej. - Zaczyna rozbierać kurtkę.
Kątem oka zerkam w stronę barku.
Anna nadal przygotowuje herbatę, na szczęście chyba niczego nie zauważa.
- Nie zostajemy tutaj. Chodź, pójdziemy w inne miejsce. - Blondynka jest lekko oszołomiona moim zachowaniem.
- Ale... Kriss...
- Chodź. - Ciągnę ją za sobą i lekko wypycham przez drzwi wejściowe.
Odwracam się w stronę barku w momencie, kiedy Anna wychodzi z tacą, na której stoi kubek herbaty.
Dziewczyna patrzy na mnie zdezorientowana.
- Pieniądze na stole, resztę potraktuj jako napiwek i smacznej herbatki! - Mówię i wychodzę.
Chowam twarz w dłoniach.
- Kriss? Co ty wyprawiasz? - Blondynka stoi przede mną ze skrzyżowanymi rękami i wydętymi usteczkami. - Czekam na wyjaśnienia. - Lekko tupie nogą.
- Bianca... nie teraz. Nie jestem w nastroju...
- Ty nie jesteś w nastroju! Chyba sobie żarty stroisz! Wydzwaniam do ciebie od czterech godzin! Piszę i dzwonię, a ty nie raczysz nawet odpowiedzieć! W końcu jednak dzwonisz i każesz mi przyjść do jakiejś zapyziałej kawiarni, więc ja lecę jak głupia, a teraz stoimy tu na środku ulicy i co?
No właśnie, i co?
- Bianca... przepraszam, ale to chyba nie ma sensu... Nie chcę się już z tobą spotykać.
Dziewczyna wytrzeszcza oczy i kręci z niedowierzaniem głową.
- O ci chodzi Kriss? Jasno i bez owijania w bawełnę!
Wzdycham ciężko.
- Chodź, nie tutaj. - Łapię ją za rękę i idziemy wzdłuż ulicy.
Mijamy kilka knajpek i w końcu wchodzimy do pustego o tej porze parku.
Puszczam dziewczynę, a ona znów przyjmuje pozę naburmuszonej trzylatki.
- Słucham?
- Jak już powiedziałem, to nie ma sensu. Bianca... nie oszukujmy się, to nigdy nie miało sensu. Taka zabawa... wiesz. - Nie wiem w sumie jak mam się z tego wyplątać i co ja bredzę.
- Zabawa?
Kiwam głową.
- Szkoda, że tylko ty miałeś ubaw. I szkoda, że nie możesz mi teraz normalnie powiedzieć, że zakochałeś się w tej rudej dziwce, która wygląda jak siedmioletnia dziewczynka. Myślałam, że jesteś prawdziwym facetem, ale ty tak jak wszyscy jesteś dzieciakiem, który co jakiś czas zmienia swoje zabawki. Okej, to nie miało sensu i nie ma sensu, więc znajdź sobie kolejną laleczkę, ale nie dzwoń już do mnie, kiedy będziesz samotny. Ja mam dość. - Dziewczyna odwraca się na pięcie i odchodzi.
Spuszczam głowę i stoję jeszcze chwilę w słabo oświetlonej alejce.
Po chcili wraca Bianca. Podnoszę głowę i zanim zdążę mrugnąć, otrzymuje cios w policzek.
- Miłej nocy ze swoją rudą małpą. - Krzyczy i odchodzi.
Czuję, jak wiatr podrażnia zaczerwienioną skórę na twarzy.
Chyba mi się należało.
W jeszcze bardziej ponurym nastroju wracam do domu. Nie jadę tym razem autobusem i jeszcze chwilę chodzę po parku. W końcu decyduję ostateczny powrót do kamienicy. Przygnębiony pokonuję ostatnią prostą i ze spuszczoną głową wchodzę na pobliski parking. Kopię jakiś mały kamyczek. Mijam ostatni samochód i unoszę głowę. Patrzę na drzwi prowadzące do środka budynku.
- O, nareszcie wróciłeś. Przyszłam oddać pieniądze. - Anna podchodzi do mnie i podaje banknot.
Patrzę na nią jak na zjawę, ale znów czuję ciepło w okolicy... serca?
- Czemu nie masz żadnej bluzy? - Spogląda na mnie karcąco. - I co ty w ogóle wyprawiasz? - Mruży oczy.
- Nie wiem.
- Aha. Dzwoniłam kilka razy, ale nikt nie raczył odebrać domofonu. - Wskazuje głową na okna naszego salonu.
- Bo nikogo nie ma.
- Aha.
Stoimy przez chwilę wpatrując się w swoje twarze.
- Nie rozumiem cię, Kristoff.
- Wiem. Dziękuję za pieniądze, ale zatrzymaj je. Należą ci się, bo pewnie nic nie dostaniesz od tej swojej koleżanki.
- Skąd wiesz? - Pyta zdumiona.
- Bo zazwyczaj wszystko robisz bezinteresownie.
Na jej twarzy pojawia się lekki rumieniec, który z kolei wywołuję delikatny uśmiech na moich ustach.
Znów stoimy w ciszy.
Dziewczyna chowa pieniądze do kieszeni i chrząka.
- W takim razie będę już szła...
- Czekaj. - Wyrywa mi się zbyt szybko.
Patrzy na mnie zainteresowana.
Przeczesuję ręką czuprynę.
- Musisz mi w końcu zrobić herbatę. Myślałem, że się domyślisz, nie jestem aż taki dobroduszny jak ty. - Uśmiecham się, chcąc zatuszować moje niepewności.
- Wiedziałam. Ty nigdy nie robisz czegoś z "porywu serca". - Przewraca oczami.
- Taki już jestem. Chodź, bo mi zimno. - Wstukuję kod i uchylam przed nią drzwi.
Dziewczyna śmieje się cicho i wchodzi po stopniach do naszego mieszkania.
Otwieram kolejne drzwi i wpuszczam ją do środka.
Anna rozbiera kurtkę i rzuca ją na wieszak.
Patrzę na nią jak w obrazek.
Spogląda na mnie i znów chrząka.
Odrywam wzrok z wielkim trudem, gdyż jej bluzka bardzo mi to utrudnia.
- Idę ubrać coś cieplejszego.
- Z cytryną i miodem?
- Tak.
Rozchodzimy się do innych pokoi. Wracam do kuchni, ubrany już w ciepły, zielony sweter w chwili, gdy dziewczyna stawia na stole dwa kubki z parującą cieczą.
Siadam na przeciwko niej i ściskam kubek w dłoniach, żeby choć troch je ogrzać.
Anna robi to samo.
- Gdzie są wszyscy? - Rzuca mi pytające spojrzenie.
- Dziewczyny na jakiejś wystawie, Julek na próbie, a Jack w pizzerii. - Odpowiadam szybko.
- Yhym.
Znów cisza.
- Co u ciebie... w szkole? - Pytam, żeby podtrzymać rozmowę.
Dziewczyna patrzy na mnie lekko przekrzywiając głowę.
- Czy wszystkie dziewczyny o to pytasz? Co w szkole? Naprawdę? - Mruga zdumiona.
- Nie... - Odwracam wzrok.
- To dlaczego mi zadajesz takie pytania?
"Bo inaczej musiałbym cię spytać o to, czy mogę cię pocałować." - Myślę, jednak nie wypowiadam tego zdania na głos.
- Bo inaczej musiałbym cię spytać o rozmiar stanika. - Co ja bredzę?
Anka kiwa głową z politowaniem.
- Dzieciak z ciebie. Zawsze zgrywasz takiego macho?
- Czemu myślisz, że go zgrywam? Może taki jestem? - Odchylam się i opieram plecami o oparcie krzesła.
Anna znów kiwa głową.
- Nie jesteś. Próbujesz taki być, ale tak naprawdę nie jesteś wtedy sobą.
- A jaki jestem według ciebie? - Muszę przyznać, że zaintrygowała mnie.
Dziewczyna podpiera głowę na ręce i chwilę myśli.
- Według mnie jesteś... - Przerywa jej dzwonek telefonu.
Speszona wyciąga komórkę z kieszeni i szybko odbiera połączenie.
- Cześć. Jestem... jestem u Elsy. Nie, nie mogę ci jej dać, bo właśnie jest w łazience. Później? Nie, bo wychodzi na jakąś wystawę i jest już spóźniona. Tak, przekażę. Dobrze, będę czekać na przystanku. Tak. Już wychodzę. - Rozłącza się.
- Muszę iść. - Wstaje od stołu i wychodzi z kuchni.
- Mógłbym cię odwieźć. - Od razu zrywam się z krzesła i idę za nią.
- Nie, mój tata już po mnie jedzie. Nie chcę, no wiesz... żeby cię zobaczył. - Jej strach w oczach wywołuje u mnie falę przygnębienia.
- Okej, chyba rozumiem...
Dziewczyna ubiera kurtkę.
- Nie zrozum mnie źle, ale sam fakt, że jestem u siostry bez wiedzy rodziców już może zapewnić mi karę, a co dopiero fakt, że jestem z nieznajomym chłopakiem w pustym mieszkaniu. No wiesz... o co mi chodzi. - Spuszcza wzrok, żeby ukryć rumieńce.
Nie wiem czemu, ale to jej speszenie wywołuje u mnie uśmiech. Jest naprawdę słodka, kiedy się martwi. Naprawdę muszę się mocno powstrzymywać, żeby nie zacząć jej całować.
- Okej. Idź już. - Otwieram jej drzwi.
Nie mogę dłużej na nią patrzeć. Nie teraz, kiedy jestem sam na sam i kiedy mam naprawdę dziwne myśli.
- Kriss... - Łapie mnie za rękę. - Naprawdę nie chciałam cię urazić...
- Idź już. Wszystko w porządku. - Pod wpływem jej dotyku przechodzi mnie dreszcz.
Dziewczyna patrzy jeszcze chwilę na moją twarz, chcąc się zapewne zorientować o co mi chodzi, ale po kilku sekundach puszcza moją rękę i wychodzi.
- Dziękuję za herbatę. - Krzyczę za nią, gdy znika już za pierwszymi schodami.
- Nie ma za co! - Odkrzykuje mi, a po chwili jej słowom towarzyszy odgłos zamykanych drzwi.
Zostaję sam.
A może nie do końca sam.
Cały czas męczy mnie świadomość, że chyba zakochałem się w najmniej odpowiednim momencie i w najmniej odpowiedniej osobie.
To raczej nie ma sensu.
Jej rodzice, Elsa, ja... Nie, nie, nie.
Zamykam drzwi i opieram się o nie plecami.
To by było na tyle, jeśli chodzi o działanie red bulli. Zmęczony idę do mojego pokoju i padam na łóżko.
"Co ma być to będzie..." - Myślę sobie, kiedy moje oczy pomału się zamykają.
Po chwili już nic do mnie nie dociera.
Budzę się dopiero następnego ranka i zaraz po wejściu do kuchni wiem, że to będzie bardzo zły dzień.